piątek, 13 marca 2015

Rozdział 7

Naomi

            To przeze mnie Luke prawie został zabity. Co jeżeli komuś z nich coś się stanie? Kolejna śmierć? Gdybym wiedziała, co przeze mnie będą przechodzić, nigdy nie zdecydowałabym się na to wszystko. Babcia dalej chodziłaby na co piątkowe zawody w bingo, moi przyjaciele nie byliby zagrożeni, a ja… A ja dalej byłabym tą samą, zrozpaczoną dziewczyną, której ciężko jest pozbierać się po utracie rodziców. Powrót do Sydney był złym pomysłem, ale rozpoczęcie tej sprawy jeszcze gorszym.
- Powinnam to skończyć – mruknęłam.
- Co ty tam mówisz pod nosem? – zapytał Luke, nie spuszczając wzorku z ulicy.
            Obejrzałam się na tylne siedzenia, aby upewnić się, że każdy śpi i nie usłyszy naszej rozmowy. Chłopaki i Izzy spali jak zabici, co potwierdzały ciche pochrapywania, po dziesięciu godzinach jazdy. Było to jedyne zajęcie pomagające przyśpieszyć mijanie czasu.
            Słońce już dawno wzeszło, rozganiając do końca granat nocnego nieba, a zegarek wskazywał za dziesięć szóstą w momencie, gdy wjechaliśmy do Melbourne.
- Uważam, że to zaczyna robić się coraz niebezpieczniejsze i trzeba z tym skończyć za nim ktoś ucierpi – powiedziałam.
- To twoja decyzja – rzucił.
Kolejny raz skręcił i w oddali dostrzegłam niewielki dom pomalowany na żółto ogrodzony niskim, metalowym płotkiem.
- Tam – wskazałam na budynek, który jeszcze parę dni temu należał do mojej babci.
            Luke wjechał na podjazd i zgasił silnik. Wyskoczyłam z samochodu i rozsunęłam tylne drzwi. Wyciągnęłam walizkę i pozostawiając blondynowi obudzenie reszty, ruszyłam w stronę wejścia. Z małej kieszonki z przodu walizki wyciągnęłam brzęczący pęk. Wybrałam mały, złoty kluczyk i włożyłam go do zamka, a następnie dwa razy przekręciłam. Drzwi poleciały do przodu po naciśnięciu klamki. 
            Wnętrze było urządzone masywnymi meblami z poprzedniej epoki, ale miało w sobie to coś. Duży, jasny salon połączony z kuchnią i korytarz prowadzący w głąb domu. Małe drzwi tarasowe i ogromny ogród. Każda rzecz w tym domu jest częścią mnie, bez której znikłoby wiele moich wspomnień.
            Półka nad telewizorem, którą kiedyś David zrzucił piłką. Wypalone dziury w dywanie przez Lucasa i Diego trzy lata temu, kiedy próbowali nauczyć mnie palić podczas nieobecności babci. Musieliśmy jej się długo tłumaczyć. Ślady farby na ścianach, które były oznaką mojego szczęśliwego dzieciństwa z dziadkami jako animatorami wszelkich zabawach, na które zawsze mi pozwalali.
            Zostawiłam walizkę w przedpokoju i skierowałam się do salonu, gdzie padła na kanapę w kremowym kolorze z jednym ciemnym miejscem. Przeciągnęłam dłonią po zagłówku w miejscu, gdzie razem z Izzy pozostawiłyśmy czerwoną plamę wina, które w wieku szesnastu lat próbowałyśmy z ciekawości. Babcia śmiała się z nas, że nie potrafimy ukryć swojej głupoty i przez to tak łatwo wpadamy w tarapaty. 
- Ostatni raz byłam tu pół roku temu - mruknęła Isabell, siadając koło mnie i dokładnie ilustrując wzrokiem każdy element otoczenia - Domek dalej jest czy już się go pozbyłaś?
Dostrzegłam w jej oczach nadzieję i podekscytowanie. Wglądała jak małe dziecko mające nadzieję, że jego rodziców kupi mu upragnioną zabawkę.
- Sprawdź - odpowiedziałam Izzy, a ona zerwała się z miejsca.
Zauważyłam jedynie jak przez chwilę siłuje się z drzwiami tarasowymi, a następnie wybiega do ogrodu. Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc jaka będzie reakcja przyjaciółki. 
- Gdzie Isabell? - zapytał Michael, ciągnąc za sobą walizkę brunetki. 
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo usłyszałam głośny pisk. Zielonowłosy rzucił wszystko, co miał w dłoniach i pobiegł szybko w stronę źródła krzyków. Widząc jego zachowanie, wybuchałam śmiechem.
- Kurw, Isabell, myślałem, że coś ci się stało! - krzyknął Michael.
Reszta weszła i popatrzyła na mnie dziwnie. Otarłam łzę i wskazałam palcem na drzwi tarasowe.
- Isabell, złaź z tego drzewa! - zagrzmiał głos Mikey'go.
- Nie! - odmówiła mu brunetka. 
Chłopaki zaczęli śmiać się razem ze mną. Tego potrzebowaliśmy. Sytuacji, która rozładuje całe napięcie i chwilowo rozgoni mój smutek. Izzy w domku na drzewie i Michaela, który stara się o jej bezpieczeństwo to zabawne połączenie. Moja przyjaciółka jest nieprzewidywalna, a zielonowłosy odrobinę zbyt nadopiekuńczy względem jej, więc wszystko może się wydarzyć.
            Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę tarasu. Wyszłam na zewnątrz, a chłodne i rześkie powietrze owiało moją twarz. Patrzyłam na Mikey’ego, który stojąc pod drzewem, patrzył na Isabell wyglądającą z okienka domku na drzewie. Dziewczyna uśmiechała się i posyłała buziaki chłopakowi, który wyglądał jakby miał zaraz tam wejść, aby ją ściągnąć, a następnie ściąć drzewo żeby już nigdy tam nie wróciła. 
- Pasują do siebie - mruknęłam sama do siebie i wróciłam do środka. 
Chłopaki prawie zasypiali, rozłożeni na kanapie, a Calum cicho pochrapywał. 
- Są dwie sypialnie oraz łazienka i kuchnia do waszej dyspozycji - powiedziałam - Ja przejdę się na komisariat. 
- Sama? - zapytał Luke.
- Izzy ze mną pojedzie - odpowiedziałam mu, posyłając uśmiech. 
Wyciągnęłam telefon zza gumki legginsów i wybierając numer taryfy, wyszłam ponownie na taras. Po oznajmieniu przez taksówkarza, że podjedzie pod dom za dziesięć minut, pomachałam do Isabell. Dziewczyna zeszła w końcu za ziemię i całując Michaela w policzek podeszła do mnie.
- Co jest? - spytała radośnie.
- Pojedziesz ze mną na komisariat?
- Jasne - powiedziała i wzięła mnie pod rękę.
Nie przejmując się swoim wyglądem, pożegnałyśmy się z chłopakami i wyszłyśmy przed dom.     Czekałyśmy w ciszy. Brunetka wiedziała, że potrzebuję teraz ciszy, aby przygotować się na rozmowę, która nie może skończyć się dobrze. Wiedziałam jak będzie ona wyglądać, lecz nie czułam się na siłach żeby ją odbyć. Smutek, który odczuwałam po stracie rodziców na nowo wezbrał się we mnie.
            Kolejne czynności wykonywałam automatyczne. Wsiadłam do taksówki, aby następnie po paru minutach jazdy z niej wysiąść. Weszłam pod schodach na komisariat. W rejestracji zapytałam się o Johna Dickensa. Weszłam na trzecie piętro, a następnie korytarzem na lewo pod drzwi numer 216 według instrukcji.
            Otrząsnęłam się dopiero, gdy stanęłam pod biurem komisarza Dickensa. Wzięłam głęboki oddech i bez pukania weszłam do środka. Isabell stąpała krok w krok za mną. Przy biurku siedział młody mężczyzna, którego postarzał zmęczony wyraz twarzy. Wyprostował się w fotelu, widząc niezapowiedzianych gości.
- Naomi Farell? - zapytał komisarz, na co ja pokiwałam głową – Wcześnie pani przyjechała. To ktoś z rodziny?
Przytaknęłam nie ufając mojemu głosowi, który mógł zdradzić jak bardzo boję się tego co powie.
- Tak naprawdę jestem jej przyjaciółką, ale teraz jej jedyną rodziną - mruknęła Izzy.
- Usiądźcie - powiedział, a ja wykonałam jego polecenie - Emily Farell, matka twojego ojca została zbita trzy dni temu. Odkryliśmy to, gdy pani Crochner, zaniepokojona nie pojawieniem się twojej babci na popołudniowych grach w bingo, zadzwoniła do nas.
            Reszta rozmowy odbyła się przy akompaniamencie moim wybuchów płaczu i prób zaprzeczeniu słowom komisarza. Wiedziałam, że to wszystko prawda, a nie jakiś głupi żart, lecz nie chciałam tej myśli do siebie dopuścić. Pragnęłam poznać prawdę, ale nie taką. Takiej prawdy nikt nie chciałby poznać.
            Jak przez mgłę pamiętam próby uspokojenia mnie przez Isabell. Wszystko zostało zamazane przez łzy, które obficie spływały po moich policzkach. Pozwoliłam wyprowadzić się z budynku, a następnie odwieźć do domu radiowozem. Czułam się jak w jakimś amoku zaprzeczenia. Ciągle kręciłam głową, nie pozwalając dopuścić do siebie prawdy. Nie miałam nawet siły wysiąść z samochodu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Siedziałam na łóżku w pokoju babci i wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Nie przypominałam siebie. Dziewczyna z pustym wzrokiem i bladą twarzą, ubrana w czarną, prostą sukienkę przed kolano z blond włosami, zasłaniającymi połowę twarzy to napewno nie ja. Co z tego, że osoba w lustrze powtarzała każdy mój ruch? Nie czułam, że tą osobą jestem ja.
- Naomi - szepnęła Isabell, patrząc na mnie przez lekko uchylone drzwi - Musimy już jechać.
Powoli ruszyłam w stronę przyjaciółki, której twarz wyrażała troskę. Czy teraz każdy będzie tak na mnie patrzeć? Wzięłam ją pod rękę, posyłając słaby uśmiech. Przeszłyśmy przez korytarz do salonu, gdzie czekała czwórka chłopaków ubranych w garnitury. Każdy patrzył na mnie ta samo jak Isabell.
- Nie patrzcie tak na mnie - mruknęłam.
Zmieszani spuścili głowy i bez słowa wyszli na zewnątrz. Pogoda na dworze odpowiadała mojemu nastrojowi. Deszcz spadał gęsto, mocząc moją twarz podczas, gdy zamykałam na klucz drzwi. Izzy pociągnęła mnie do już odpalonego samochodu Luke'a. Zostałam wciśnięta na miejsce koło Caluma, który pomimo moich słów dalej patrzył się na mnie z bardzo widoczną troską.
- Trzymasz się? – zapytał brunet, gdy Luke wyjeżdżał autem z podjazdu.
            Pokręciłam jedynie głową. Przez całą drogę ignorowałam wszelki próby Cala, mające na celu nawiązanie jakiejkolwiek rozmowy. Wyglądałam przez okno i wsłuchiwałam się w bębnienie deszczu o dach samochodu.
            Nieświadomie wstrzymałam oddech, gdy wjechaliśmy na parking pod cmentarzem. Zostałam delikatnie wypchnięta przez Caluma na zewnątrz, trafiając pod jeden parasol z Isabell. Czułam jak moje serce zaczyna bić coraz szybciej z każdym krokiem, który zbliżał mnie do grupy ludzi ubranych na czarno. Widziałam wszystkich. Pana Samantio, Lucasa i Diego, panią Collins i wielu ludzi, których nawet nie znałam. Ksiądz wygłaszał jakąś mowę, co oznaczało, że ceremonia już trwa od dłuższego czasu, a my się spóźniliśmy. Widząc ciemnobrązową trumnę, zatrzymałam się i nie pozwoliłam prowadzić się dalej. Izzy zauważyła mój opór i nie naciskała żebyśmy podeszły bliżej. Resztę pogrzebu stałam razem z przyjaciółką i chłopakami na tyłach grupy bliskich osób mojej babci. Czekałam aż duchowny wypowie ostatnie słowa i pozwoli pożegnać się z babcią, lecz kiedy ten moment nastał nie czułam się gotowa. Siłą woli podeszłam do trumny i stanęłam nad nią pozwalając, aby pojedyncze łzy spłynęły po moich policzkach.
- Babciu - szepnęłam - Dziękuję za wszystko. Kocham cię i przepraszam za to.
Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem odeszłam za nim ktoś zdążył zareagować. Chciałam jak najszybciej się stąd wydostać. Zaczęłam biec. Zwolniłam widząc samochód Luke'a. Oddychając ciężko oparłam się na dłoniach o maskę samochodu Luke'a. Nie powinnam od tego uciekać tylko zostać tam i smutno się uśmiechać, gdy ktoś będzie składał mi kondolencje. Zachowałam się jak idiotka opuszczając pogrzeb babci. Krople deszczu mieszały się z moimi łzami. Byłam całkowicie przemoczona.
- Naomi!
Odwróciłam się w stronę głosu, a moja głowa zderzyła się z czyimś torsem. Spojrzałam w górę i ujrzałam błękitne tęczówki. Przywarłam do blondyna, mocno go obejmując.
- Chodź wejdziesz do samochodu.
Weszłam do środka w ostatniej chwili chwytając wzrokiem czarną postać, stojącą na niedużym wzniesieniu niedaleko miejsca pogrzebu. Kurtyna deszczu idealnie rozmywała sylwetkę obserwującej nas osoby.
- Luke, on tu jest – szepnęłam, wskazując na punkt za jego plecami.
Blondyn obejrzał się za siebie, aby sekundę później zasłonić mi widok swoją osobą. Popatrzył mi w oczy.
- Skup się teraz na mnie - powiedział - Nie przejmuj się nim. Zapomnij o całym dzisiejszym dniu i słuchaj teraz mnie.
- Nie, nie, nie - szeptałam pod nosem - On.
Nie ukrywał się z tym, bo nie bał się konsekwencji swoich czynów. Chciał zobaczyć jak znów upadam na samo dno i nie potrafię się podnieść.
            Umilkłam, sprawdzając wszystkie za i przeciw temu, co mam zamiar uczynić. Luke patrzył na mnie uważnie, oczekując, że zaraz zacznę płakać, ale ja zrobiłam coś czego się nie spodziewał. Szybko zerwałam się z miejsca i zanim zdążył zareagować byłam już z powrotem na zewnątrz. Szybkim krokiem zmniejszałam odległość między mną, a mordercą moich rodziców i babci. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jak Luke wychodzi z samochodu. Nie chcąc pozwolić, aby mnie zatrzymał, przyśpieszyłam. Mężczyzna pod drzewem, widząc moje niespodziewane zachowanie uciekł. Dziś się zemszczę. Zaczęłam go gonić między nagrobkami zmarłych. Zatrzymałam się dopiero, gdy znikł mi z oczu. Obróciłam się dookoła, próbując dostrzec jakikolwiek ruch, ale padający deszcz ograniczał moją widoczność.
- Wyłaź tchórzu! – krzyknęłam – Nagle zacząłeś się mnie bać!?
Nikt mi nie odpowiedział.
            Ponownie nabrałam powietrza do płuc, aby znów krzyknąć, ale ktoś szarpnął mnie za łokieć. Stanęłam twarzą w twarz z Hemmingsem, którego widok w tej chwili rozdrażnił jeszcze bardziej. Spiorunowałam go wzrokiem, próbując wyszarpać swój łokieć z jego stalowego uścisku, ale wiedziałam, że moje wysiłki są daremne. Westchnęłam mimo woli i pozwoliłam poprowadzić się do samochodu. Luke’owi ani przez myśl przeszło, aby mnie puścić, bo bał się, że znów pobiegnę. Mylił się. Teraz to już nic nie da.
            Blondyn rozsunął przede mną drzwi samochodu, a ja nie stawiając oporu, weszłam do środka. Poziom adrenaliny zasilającej mój organizm powoli opadał.
- Popieprzyło cię? – warknął Luke – Rozumiem, że twoja babci nie żyje…
            Przerwał, wiedząc jaki katastrofalny błąd popełnił. Popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem, oczekując na moją reakcję, która była do przewidzenia, gdy zaczęłam trzeźwo myśleć i ponownie uświadamiałam sobie dlaczego tu jesteśmy.
            Wybuchłam płaczem. Właśnie dostałam psychicznego, prawego sierpowego. Skuliłam się obejmując ramionami nogi. Jestem pewna, że nic nie pomoże mi się wygrzebać z tego stanu. Dzień w dzień będę się budzić i dostawać na śniadanie bolesną prawdę, oświadczającą, że teraz straciłam także babcię.
            Luke zgarnął mnie w swoje objęcia i próbował uspokoić, co wychodziło mu bardzo kiepsko, bo doprowadził mnie do jeszcze gorszego załamania. Zamiast rzucać tekstami typu ‘’wszystko będzie dobrze”, powtarzał, że śmierć mojej babci to nie moja wina. Dzięki niemu uświadomiłam sobie, że gdyby nie ciągnęło mnie tak bardzo do odkrycia ej cholernej prawdy babcia żyłaby nadal. To moja wina.
            Pamiętam jak reszta przyszła do nas i wróciliśmy do domu. Lądowałam w objęciach każdego po kolei. Czułam się jak szmaciana lalka, podawana z rąk do rąk. W pewnej chwili coś się zmieniło. Nie przytulała mnie jedna osoba, lecz dwie. Spojrzałam po twarzach i zauważyłam Lucasa i Diego z zaczerwienionymi oczami. Też płakali, bo znali moją babcię naprawdę długo. Wtuliłam się mocniej w bliźniaków pozwalając, aby nasz wspólny smutek wyparował razem z moimi ostatnimi łzami.
- Hej - powiedział Diego - Czy te dziury w dywanie to te same, które zrobiliśmy parę lat temu w wakacje?
Pokiwałam głową, a chłopaki uśmiechnęli się. Takie wspomnienia podnoszą na duchu. Po chwili bliźniacy parsknęli śmiechem, a ja dołączyłam do nich. Siedzieliśmy przytuleni do siebie i cicho śmialiśmy się z niewiadomego powodu.
- Jesteśmy tacy głupi – mruknęłam, trzymając się za brzuch.
- Nie - zaprzeczył Lucas - My jesteśmy głupi nie ty. Przez całą tragedię jaka cię dotknęła, musiałaś szybciej dorosnąć i stać się odpowiedzialna, a teraz? Aż głupio to mówić. Jesteś młodsza od nas o dwa lata, ale za to poważniejsza.
Roześmiałam się ponownie, a chłopaki popatrzyli na mnie jak na wariatkę.
- Nie mówcie tak o mnie - powiedziałam błagalnym tonem - Macie pracę i zarabiacie na życie, a ja postanowiłam zrezygnować ze studiów, ponieważ mam wrażenia, że przez cały ten dramat rodzinny nie dam rady. Ja najnormalniej w świecie boję się.
Bliźniacy pokręcili głowami zażenowani moimi słowami.
- Słońce ty nasze - zaczął Diego - Wiemy jak ciężko przeżywa się stratę kogoś z rodziny, bo nasza mama zginęła w wypadku, ale ty to przetrwałaś. Jesteś silna. Życie dało ci tyle razy kopa w dupę, ale ty i tak się nie poddałaś. Rozumiem, że się boisz. To normalne, ale my wszyscy wiemy, że szybko podniesiesz się i pokażesz, że Naomi Farell nigdy się nie poddaje, bo tak robisz za każdym razem.
            Oparłam głowę na dłoniach, zastanawiając się na słowami bliźniaków. Jako osoba, która straciła rodziców musiałam w pewien sposób nauczyć się zadbać o siebie i pokazać, że nie jestem zagubionym dzieckiem. Było mi ciężko, ale poradziłam sobie z pomocą najbliższych w tym babci. Teraz, gdy jej nie ma, pomimo wszystko nie zostałam sama. Mam przyjaciół, którzy zastępują mi rodzinę. Nie powinnam się bać i przez to wycofywać, bo będzie to oznaczać, że dałam się zniszczyć człowiekowi, który zabił moich rodziców i babcię. Nie dam mu tej satysfakcji. Nigdy. Podniosę się z wysoko uniesioną głową i bezczelnie uśmiechnę się do wszystkich przeciwności losu. Wiem, że będzie to trudna i mozolna praca, ale wykonalna.
- Dziękuję – powiedziałam cicho - Pomogliście mi w pewnym stopniu.
- Wiem, wiem - rzucił Diego - Czy ja naprawdę muszę być taki wspaniały?
Popatrzyłam na niego pytająco, a on przeczesał dłonią włosy i posłał mi zniewalający uśmiech.
- Pomagam innym wyjść z depresji.

___________________________________________________________

Witam wszystkich!

Rozdział krótki, przeznaczony głównie na przemyślenia Naomi.
Nie ma tu zbyt dużo akcji. Nich dziewczyna sobie trochę odpocznie od tego, bo później może być tylko gorzej. ;)

Życzę miłego weekendu!
Do zobaczenia za tydzień.



5 komentarzy:

  1. Rozdział jest wspaniały.
    Szkoda mi troche Naomi ale jest silna nie podda sie :)
    Miłego weekendu i do następnego

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow. Jestem zła na bloggera ponieważ nie pokazał mi że dodałaś ten poprzedni rozdział. Cholera, a w nim tyle sie działo. Co do tego poprzedniego to zauważyłam chyba 3 drobne literówki, natomiast w tym ani jednej. Jestem na telefonie więc już zakończę ten komentarz. Czekam na nn ♡ ♡ ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. No i dotarli do jej domu, na szczęście zachowanie przyjaciółki wyładowało troszkę stres. Jestem ciekawa co się stanie na dalej, mam nadzieję, że obydwie wrócą do domu bezpiecznie i nic się im nie stanie.

    Naomi musiała tyle przejść, to naprawdę musiało być dla niej ciężkie, jeszcze potem ta akcja z tą stojącą na wzgórzu postacią, naprawdę to musiało być dla niej okropne, aż żal czytać jak ona się męczy.

    http://zasnute.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku tak bardzo mi jej szkoda :c Biedna dziewczyna! Tyle przeszła, a zapowiada się na to, że to dopiero początek jej problemów!
    Mam nadzieje, że nikomu nic się nie stanie! ;)

    I moim zdaniem dobrze zrobiła, że chciała dopaść tą postać na wzgórzu! Przynajmniej wie, ze ta osoba w jakimś minimalnym stopniu się jej obawia! ;)
    No, ale Luke się na nią wkurzył co było nawet słodkie ;D Tak się o nią troszczy, że o jej ^^

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! ♥♥♥

    Zapraszam również do mnie na któryś blog ;)
    http://forbidden-feeling-louistomlinson.blogspot.com/
    http://gifts-of-the-angel-city-of-secrets.blogspot.com/
    http://my-madness-mentalroad.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda mi trochę Naomi, ale myślę, że sobie poradzi...
    http://all4you-lukehemmings.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń