piątek, 3 lipca 2015

Epilog

Luke

           Leciałem jak głupi przez szpitalne korytarze Boston Memorial. Jaki ja byłem głupi, zgadzając się pójść z nią na te cholerne łyżwy. To była chwila nieuwagi, a ona już leżała na lodzie nieprzytomna. Mój telefon ponownie zadzwonił, a ja wiedziałem, że to jeden z moich kumpli. Niestety teraz musiałem znaleźć Naomi. Oni mogą poczekać.
           Wpadłem do małej salki, której numer musiałem wybłagać od pielęgniarki i zobaczyłem śmiejącą się blondynkę razem z facetem w fartuchu. Odwrócili się w moją stronę, patrząc na mnie dziwnie.
           - Przyjdę później, panno Farell, a teraz dobrze będzie jak porozmawiacie.
           - Dziękuję, doktorze - powiedziała dziewczyna i patrząc na mnie, poklepała na łóżko, na który leżała.
           Niepewnie podszedłem i zająłem miejsce koło blondynki. Naomi wzięła moją dłoń w swoje drobne i uśmiechnęła się delikatnie.
           - Naomi, czy...
           - Pamiętam wszystko, Luke - szepnęła, a po jej policzku spłynęła łza
           Nie wiedziałem o co jej chodzi, ale po chwili zrozumiałem. Wszystko do niej wróciło. Przypomniała sobie prawie dwa lata wymazane z jej pamięci. Przypomniała sobie nas.
           Uniosłem delikatnie jej podbródek i z troską popatrzyłem w jej oczy, które błyszczały od nadmiaru uczuć. Blondynka położyła swoje dłonie na moich policzkach, a ja mimowolnie opuściłem powieki, ciesząc się jej dotykiem. Tak mi tego brakowało. Po dłuższej chwili poczułem jak jej usta nieśmiało muskają moje. Otworzyłem szeroko oczy, widząc przed sobą Naomi, uśmiechającą się, tak jak na samym początku naszej znajomości.
           - Kocham cię, Luke.
           - A ja ciebie, Naomi.
        
____________________________________________________

16866 wyświetleń
155 komentarzy
16 obserwatorów

WOW.
Nawet nie wiem od czego zacząć.
Chciałabym wszystkim podziękować za to, że ze mną byliście i czytaliście tego bloga.
Jest to dla mnie ogromny sukces, którego bez was bym nie osiągnęła.
Naprawdę jesteście wielcy.
Dziękuję za każde miłe słowo, które po sobie zostawialiście pod rozdziałami.
Była to dla mnie ogromna motywacja.


Moje dwa pozostałe blogi nadal będą działać nadal i zachęcam do zaglądania tam.

Jeszcze raz dziękuję Wam za to, że byliście, jesteście i mam nadzieję, że będziecie. :)

Wasza Pike Perch.

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 22

Luke 

            Wszedłem sam do pokoju i spojrzałem z uśmiechem na Naomi. Leżała z zamkniętymi oczami i oddychała głęboko.
            - Wiem, że nie śpisz, skarbie – powiedziałem, siadając na krześle koło jej łóżka - Jak się czujesz? 
            - Jakbym została pocięta i straciła pamięć.
To był właśnie typowy tekst, którym odpowiadała każdemu na pytania podobne do mojego.
            Od tygodnia Isabell i David z pomocą bliźniaków opowiadali jej o wszystkim. Płakała. Prawie cały czas płakała, gdy mówili jej o śmierci rodziców i babci, o jej prawdziwym ojcu i o naszych burzliwych przeżyciach. Próbowała zaprzeczyć wszystkiemu, co jej mówili, więc nic dziwnego, że wyglądała na załamaną. Mogła ułożyć sobie życie na nowo. Zapomnieć o nas i o wszystkim, co jej się przydarzyło, ale postanowiła, że spróbuje sobie przypomnieć.
            Miałem cichą nadzieję, że robi to, bo pamięta nas, mnie. 
            - Wiesz kim jestem? - zapytałem myśląc, że odpowie "tak, jesteś moim chłopakiem, którego kocham". 
            - Luke Hemmings - odpowiedziała bez chwili wahania z zadowolonym wyrazem twarzy. 
Westchnąłem, dając sobie chwilę na uspokojenie i zebranie myśli. Wiedziałem, co chcę jej powiedzieć. 
            - Zła odpowiedz, skarbie - zacząłem, a ona popatrzyła na mnie zdezorientowana - Jestem chłopakiem, któremu złamałaś trzy razy serce. Pierwszy raz, gdy powiedziałaś, że nasz pocałunek nic dla cienie nie znaczy. Drugi, gdy poszłaś na śmierć. Trzeci raz jest właśnie teraz. Zapomniałaś o mnie. Jestem chłopakiem, któremu powiedziałaś "kocham cię". Może jestem Luke Hemmings, ale jestem także osobą, która pomoże ci to wszystko przetrwać. 
            Naomi pokręciła głową, dając mi do zrozumienia, że nie wiem o co mi chodzi. Moja ostatnia nadzieja zgasła.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Miesiąc później.

            Stałem oparty o ścianę obok drzwi toalety szpitalnej. Z nudów popychałem nogą wózek inwalidzki do przodu i z powrotem do siebie. Ile czasu może przebierać się jedna dziewczyna? 
            W dłoniach gniotłem dzisiejszą gazetę ze zdjęciem uśmiechniętej Farell na pierwszej stronie. Pomimo, że od heroicznego wyczynu Naomi minął ponad miesiąc media i tak trąbią o tym wszędzie, domagając się wywiadu z kimś z nas. Wiadomość o wszystkim rozeszła się po całej Australii. Nagle staliśmy się sensacją na skalę krajową. 

"Nastolatki odnajdują mordercę winnego śmierci trojga ludzi."
"Australia zyskuje nowych detektywów, którzy mogą być przyszłością kraju."

            Nagłówki gazet były może i były prawdą, ale artykuły kłamały, bo nikt z nas nie odpowiedział historii. Milczeliśmy my, a także policja. 
            Z łazienki wyszła pielęgniarka i uśmiechając się do mnie, weszła do sali naprzeciwko. 
            - Luke, chodź ją weźmiesz - głowa Isabell wychyliła się zza framugi. 
            - Dam sobie radę! 
Równocześnie z Izzy przewróciliśmy oczami i wszedłem do toalety za dziewczyną. 
            Na małym taborecie siedziała blada, drobna blondynka ubrana w krótkie, dresowe spodenki i luźną koszulkę. Nerwowo pociągała za bandaż, który zasłaniał jej połowę nogi. 
            - Hemmings nie rozbieraj mnie wzrokiem – powiedziała, posyłając mi prawdziwie szczęśliwy uśmiech. 
            Odchrząknąłem lekko zmieszany jej uwagą i bez słowa pokonałem odległość między nami. Naomi wyciągnęła w moją stronę dłonie, a ja delikatnie wziąłem ją w ramiona. Wiem dobrze, że każdy ruch przysparza jej bólu, bo przez ostatni miesiąc nie chciała w ogóle wyjść ze szpitalnego łóżka. Błagała lekarzy o jakieś środki przeciwbólowe po zwyczajnym wyjściu do toalety. Rany goiły się w szybkim tempie, ale reszta... Z resztą tkwimy w martwym punkcie. 
            - Poczekajcie chwilę. Pójdę po twoje papiery - rzuciła Isabell i podeszła do recepcji. 
            - Luke - szepnęła Naomi i przyciągnęła mnie dłonią tak, że moje ucho było tuż przy jej ustach - Jeżeli się skupię to pamiętam, ale to boli. Chcę pamiętać. Chcę przypomnieć sobie ciebie i chłopaków, a nawet to wszystko, co się wydarzyło.
Popatrzyła na mnie smutno, ale nie wie, co czuję. Ona nie pamięta tego, co było pomiędzy nami w porównaniu do mnie. Po raz kolejny straciłem ją, ale to już na zawsze. 
            - W końcu sobie przypomnisz - pocieszyłem ją i uśmiechnąłem się sztucznie. 
Nie potrafiłem się przemóc. Po tych wszystkich burzliwych przeżyciach ona po prostu mnie nie pamięta. Nie chcę psuć tego, co zaczęliśmy budować, ale nie potrafię przybywać w jej obecności bez chęci pocałowania jej. To jest tak frustrujące i bolesne. 
            Isabell wróciła do nas, machając plikiem papierów. Podała je Naomi i lekko ścisnęła jej dłoń. 
            - To co? Kierunek Delizioso? - zapytała brunetka - Wszyscy nie mogą się doczekać, aż cię zobaczą. 
            - Em... Jasne - mruknęła blondynka. 
Ruszyłem wózkiem w stronę wyjścia. Widziałem delikatny uśmiech na twarzy Naomi, a to pozwalało mi choć na chwilę pomyśleć, że jest to ta sama dziewczyna, co wcześniej.
            Ostatnie promienie słońca przyjemnie ogrzały moją skórę po szpitalnym chłodzie. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tych niezliczonych wizytach, które jeszcze będziemy musieli tu złożyć.
            Podejrzewam, że nie tylko Farell potrzebuje wizyt u psychologa, którego zadaniem będzie pomóc jej w odnalezieniu się w całej sytuacji, ale także i my. Żadne z nas nie potrafi zacząć normalnie funkcjonować. Nerwowe rozglądanie się, podejrzewanie, że z każdego wolno przejeżdżającego samochodu ktoś zacznie strzelać, strach przed listami, a raczej tym, co możemy w nich znaleźć. Tak nie zachowuje się normalny człowiek. Jest to coś w stylu paranoi, która może nas wykończyć. Nadal do nas nie dociera, że Erick jest w więzieniu i spędzi tam całe życie.
            Doszliśmy do samochodu, który zaparkowałem pod drugiej stronie ulicy. Otworzyłem tylne drzwiczki i już miałem podnieść Naomi, ale ta szybko pokręciła głową.
            - Chcę spróbować sama – powiedziała, zestawiając nogi na ziemię.
Isabell chciała zaprotestować, lecz została uciszona przeze mnie jednym spojrzeniem. Patrzyła jedynie z zaciśniętym ustami na poczynania przyjaciółki.
            Naomi ze skrzywioną miną podniosła się z wózka i postawiła parę krzywych kroków w stronę samochodu. Bandaż utrudniał napięcie mięśni jednej nogi, co musiało być przeszkodą w przejściu tego kawałka drogi, ale udało jej się. Wślizgnęła się na tylnie siedzenie i z triumfem na twarzy zapięła pasy.
            Złapałem za wózek i po jego złożeniu, wcisnąłem go do bagażnika. Zająłem miejsce pasażera i odpaliłem silnik. Powoli zacząłem wycofywać się z parkingu. Odruchowo zerkałam w lusterka przy okazji zatrzymując wzrok na Naomi. Dziewczyna wyglądała na odprężoną, słuchając muzyki lecącej z radia, które automatycznie włączyło się po uruchomieniu samochodu.
            Nagle usłyszałem piosenkę. Nie zapamiętałbym jej, gdyby nie Naomi.
            - Lubię Goo Goo Dollsów, a szczególnie ten kawałek.
            - Bo twój tata ich kochał – dodałem , dokładnie wsłuchując się w słowa ”I’m still here”.
Złapałem kontakt wzrokowy w lusterku z blondynką i się uśmiechnąłem. Odwzajemniła mój gest, nie odzywając się ani słowem. Nie musiałem nic mówi. Może nie pamięta tej chwili, gdy mi o tym powiedziała, ale od wie, że kiedyś sama musiała mnie o tym poinformować.
            W oddali widziałem kolorowych szyld Delizioso. Zwalniałem powoli, aby znaleźć jakieś miejsce do zaparkowania.
            - Teraz bez gadania siadasz na wózek, przeniesiona przez Luke’a – rzuciła Isabell – Starczy ci ruchu jak na jeden dzień.
            - Jasne – burknęła Naomi, ale na jej twarzy błądził uśmiech.
Wypatrzyłem dwa miejsca tuż przed samym wejściem do pizzerii. Miałem wrażenie, że specjalnie zostawili je dla nas. Zająłem je, idealnie parkując na ich samym środku i wyskoczyłem z samochodu jak oparzony. Otworzyłem bagażnik i wyciągnąłem z niego wózek, a następnie rozłożyłem go. Isabell zdążyła już otworzyć drzwi Naomi i czekała na mnie, tupiąc nogą. Jak Michael z nią wytrzymuje? 
            Kolejny raz tego dnia wziąłem Naomi na ręce i posadziłem na wózku. 
            Przez szybę pizzerii widziałem zbieraninę ludzi, którzy niecierpliwie czekali na przybycie Farell. Isabell otworzyła przed nami drzwi wejściowe, a ja wjechałem wózkiem do środka. Rozległy się gromkie brawa. Byli tu wszyscy. Chłopaki, mama Michaela i Lisa, obejmująca Asha, David i jego rodzice, bliźniacy i pan Samandio z córką, rodzice Izzy. 
            Stanąłem koło Naomi i spojrzałem na jej twarz, która wyrażała niepewność. Jej oczy błyszczały z radości, ale był w nich też strach. 
            - Dlaczego bijecie mi brawa? – zapytała, spuszczając wzrok na swoje kolana - Przecież to przeze mnie wszystko się wydarzyło i mieliście tyle problemów. 
            - Zakończyłaś to - odpowiedział David, kucając przed nią - I chciałaś zrobić to z hukiem. 
            - Lepiej odejść to z hukiem i wzniecając zainteresowanie prasy, niż z cichym jękiem skrywając tajemnicę – powiedziała, uśmiechając się do niego nieśmiało. 
            - Dokładnie – rzuciła, przytulając ją delikatnie. 
            Nie wiem jak to się stało, ale impreza zmieniła się w wieczór wylewności i łez. Każdy cieszył się, że widzi Naomi w dobrym stanie.
            Stanąłem na uboczu i obserwowałem jak każdy rozmawia z Naomi, zadając jej najróżniejsze pytania. David czuwał przy niej, patrząc z troską na jej kruchą osobę. 
            Koło mnie oparła się o ścianę Isabell z chłopaki. Popatrzyliśmy po sobie i pomimo wszystko uśmiechnęliśmy. 
            - Jak się trzymasz? - zapytała Izzy, ściskając moje ramię. 
            - Bywało lepiej – odparłem, wzruszająca ramionami i udając, że wszystko jest dobrze. 
            - Nas nie okłamiesz stary - mruknął Calum, przewracając oczami - Widać po tobie, że jest chujowo. 
            - Nie martw się - powiedziała Isabell - Przypomni sobie ciebie. Czegoś takie trudno jest zapomnieć na zawsze. 
            Westchnąłem, ale poczułem ulgę. Potrzebowałem jakiegoś zapewnienia, a z usta Izzy brzmi najbardziej wiarygodnie. Nie powinienem robić sobie nadziei, że Naomi nagle sobie przypomni i wszystko wróci do normalności. Nic nie jest pewne.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


            Caluma jeździł wózkiem Naomi z nią na nim po ulicy, gdy wracaliśmy na piechotę do jej domu po tym jak pan Samandio poczęstował wszystkich swoim najlepszym szampanem. Śmialiśmy się razem z nimi, bo była to jedna z niewielu chwil ulgi jaką czujemy od dłuższego czasu. W końcu możemy wytchnąć i jedyne czym się martwić to stanem zdrowia Naomi, a  jest tak to naprawdę nic w porównaniu z tym czym martwiliśmy się jeszcze kilka tygodni temu. 
            Caluma wjechał pojazdem, a my weszliśmy furtką. Isabell wystąpiła na przód, ciągnąc Michaela z rękę i otworzyła drzwi. Zamiast wejść do środka podniosła coś z ziemi. Mój żołądek zacisnął się nieprzyjemnie, ale po chwili rozkurczył gdy przypomniałem, że Ericka już nie ma, a to nie jest list z groźbą. 
            Pomogłem Calumowi wnieść Naomi na wózku do domu i przejąłem go w swoje dłonie. Na małych powierzchniach lepiej potrafię nim manewrować niż on. 
            Isabell podała list Farell, gdy weszliśmy do salonu. 
            - Zapomniałam wam powiedzieć - blondynka uderzyła się w głowę i uśmiechnęła się - Gdy byłam w szpitalu razem z Davidem wysłaliśmy moje papiery do Hotel Boston Academy. 
- Iiii? - zapytał podnieconym głosem Ashton. 
- Jeszcze nie wiem - odparła Naomi.  
            Poczułem ukłucie smutku. Ona może wyjechać. Co się stanie z nami? Jak mamy to wszystko odbudować?
            Postanowiłem na razie nie dręczyć się tymi pytaniami i skupić się na tym, co jest teraz. 
            Naomi rozerwała kopertę i przebiegła wzrokiem po kartce, którą wyciągnęła. Uśmiechnęła się szeroko i zaczęła piszczeć z radości.

            - Dostałam się! - krzyknęła zachwycona, a wszyscy rzucili się na nią z gratulacjami.
            Ja jedynie zdobyłem się na słaby uśmiech i puszczenie do niej oczka, bo uświadomiłem sobie, że właśnie tracę miłość mojego życia.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Naomi

            Stałam na lotnisku i przez chwilę wpatrywałam się w rozkład odlotów. Do odprawy zostało mi jeszcze dziesięć minut, ale powoli powinnam się już zbierać.
            Ku uciesze Davida zgodziłam się pójść na studia. Jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że dostałam się do jednej z najlepszych szkół hotelarskich na świecie... W Bostonie. Wiązał się z tym kolejny wyjazd i opuszczenie Sydney na rok. 
            - Wiesz, że możesz się jeszcze wycofać? -  zapytał David, stając koło mnie i nerwowo pstrykając palcami. 
            - David - zaśmiałam się - Sam chciałeś żebym poszła na studia, więc mi na to pozwól. 
Chłopak przez chwilę popatrzył na mnie ze zwątpieniem, ale wyraz jego twarzy zastąpiła duma. Zachowywał się jak starszy brat. 
            - Dobrze, że się na to zdecydowałaś - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź, przytulił mnie.
            On chyba bardziej potrzebował mojej bliskości niż ja jego. 
            Wszystko, co się wydarzyło do tej pory, zmieniło mój punkt widzenia. Myślałam dużo nad swoją przyszłością i stwierdziłam, że moja decyzja o darowaniu sobie tego roku studiów, której nie pamiętam, jest głupotą. 
            Odsunęłam się od Davida i odwróciła do tyłu, gdzie stała grupka moich przyjaciół. Podeszłam do nich i zaczęłam żegnać się z każdym z nich.
            Isabell pociągała nosem, powtarzając ciągle, że będzie tęsknić, a gdy tylko pożegnałam się z Michaelem objął ją i zaczął pocieszać. 
            - Przecież ona nie wyjeżdża na zawsze - mruknął rozbawiony reakcją swojej dziewczyny, za co dostał łokciem w żebra. 
            - Wojowniczko nasza! - rzucił się na mnie Calum z Ashtonem. Nadal nie wiedziałam o co chodzi z tym dziwnym przezwiskiem i za każdym razem, gdy się o to pytałam Hood chichotał pod nosem i nie dawał mi żadnej odpowiedzi - Tak łatwo się nas nie pozbędziesz. 
            - Będziemy cię odwiedzać - dodał Ash. 
            - Tylko nie to – jęknęłam, mocniej wtulając się w chłopaków. 
            Będzie mi brakować ich głupich żartów. Nasze relacje od nieznajomych zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni i znów jesteśmy przyjaciółmi. Żałowałabym, gdybym tamtego dnia w szpitalu, kiedy zostałam zapytana o chęć wzięcia udziału w terapii, odmówiłabym.
            W końcu puścili mnie, a ja posłałam im słaby uśmiech. Odkręciłam się w stronę bliźniaków, którzy o dziwo cierpliwie czekali na swoją kolej. Wyciągnęłam ramiona w ich stronę, a oni zaczęli mnie ściskać. Tu nie były potrzebne słowa. Nie musieliśmy sobie nic mówić, aby wiedzieć, co chcemy sobie przekazać. Odsunęłam się od nich, czując wilgoć, zbierającą się w moich oczach. Spojrzałam na nich i wydawało mi się, że Lucas szybkim ruchem dłoni ociera łzę.
            Została ostatnia osoba. Wiem, że blondyn obserwował mnie podczas całego pożegnania. Czułam na sobie jego wzrok. Powoli podszedł do mnie. 
Wtuliłam się w Luke'a i wciągając jego zapach, chcąc zapamiętać jakąś jego część. Nie pamiętam, co do niego czułam, ale wiem, że musiało to być coś wspaniałego. Starał się mi pomóc, przetrwać to, ale nie udało się.
            Złożyłam jedynie mu obietnicę, że jeżeli przypomnę sobie cokolwiek o nas to na pewno mu powiem. Nie ważne czy to będzie jutro czy za dziesięć lat. 
            Delikatnie pocałował mnie w policzek. 
            - Zapomnij o mnie Luke i żyj dalej - powiedziałam cicho i spojrzałam w jego błękitne oczy - Do zobaczenia. 
            - Do zobaczenia - szepnął i wypuścił ze swoich objęć. 
Widziałam jak przez mgłę. Widok zasłaniały mi łzy, które zbierały się w moich oczach. Chwyciła walizkę i ruszyłam w stronę punktu kontrolnego. Odwróciłam się ostatni raz, spoglądając na moich przyjaciół i machając im na pożegnanie. 
            - Będę tęsknić - powiedziałam sama do siebie. uświadamiając sobie jaką muszę być szczęściarą, że poznałam takich ludzi i zostali ze mną do końca.


           

 _________________________________________________________

No i mamy ostatni rozdział!
Został jeszcze epilog, ale...

Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się spodoba.

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 21

Naomi 

            Śniło mi się wszystko, co do tej pory mi powiedział. Oczami wyobraźni widziałam dokładnie każdą chwilę historii, którą opowiedział. 

            Poznałem twoją matkę, gdy byliśmy dziećmi. Stanęła w mojej obronie, gdy grupka chuliganów biła mnie na placu zabaw. Dzięki niej wyszedłem z tego tylko z siniakami. I to właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Jej odwaga zaimponowała mi. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że się w niej zakochałem, ale z latami coraz lepiej to rozumiałem. Nie chciałem powiedzieć jej o tym, bo ona uważała mnie za swojego najlepszego przyjaciela. Nic więcej. Ukrywałem swoje uczucia i z wielkim bólem patrzyłem jak znajdowała sobie coraz gorszych chłopaków. Wszystko zmieniło się na studiach.

***

Moje ramiona zostały pocięte. Bolało, ale zagryzłam wewnętrzną stronę policzków i pozwoliłam, aby słone łzy pociekły po mojej twarzy. Tylko nie krzycz. To da mu jeszcze więcej satysfakcji.

***

            Elizabeth była względem mnie bardziej otwarta. Na imprezach mnie całowała, ale mówiła że to tylko po to, aby inni się od niej odwalili, a ja robiłem sobie nadzieje. Byliśmy na jakiejś imprezie chłopaków z trzeciego roku i postanowiliśmy nie żałować sobie alkoholu. I tak właśnie skończyliśmy w łóżku, a później urodził się twój brat. Elizabeth nie chciała dziecka w tym wieku, więc pozostało go oddać, pomimo moich próśb, że możemy stworzyć wspaniałą rodzinę. Ona powiedziała, że nadal jestem dla niej tylko przyjacielem i nic to nie zmienia. To chyba właśnie wtedy moja miłość do niej osłabła, a pojawiła się też nienawiść, ale pomimo tego i tak nadal ją kochałem.

***

Niech on to skończy. Nie mam już siły. Jak ten policzek piecze. Cholera, a te łydki… Czy one nadal tam są? Ile jeszcze muszę znieść? Mam już dosyć.

***

            Mijały lata, a twoja matka poznała Johna. Cały czas mi o nim opowiadała, co wzbudziło we mnie zazdrość. Życzyłem im szczęścia chociaż tak bardzo chciałem, aby oboje cierpieli tak jak ja. Ślubu nie widziałem, bo zostałem wyrzucony z niego po tym jak przespałem się z Elizabeth na wieczorze panieńskim. Zadzwoniła do mnie o północy zalana w trupa i błagała, żebym ją zabrał. Zaczęła się do mnie dobierać, a że ja byłem oszołomiony tym doznaniem pozwoliłem jej na wszystko. I tak właśnie dziewięć miesięcy później pojawiłaś się ty. Oskarżyła mnie o to, że ją wykorzystałem. Wyniosłem się z jej życia. Piękne masz, sam je wybrałem, ale nie sądziłem, że Elizabeth naprawdę ci je nada.

***

To, że mam imię, które on wybrał boli mnie chyba jeszcze bardziej niż nowa rana na nodze i rozcięcie na szczęce oraz łuku brwiowym. Krew zalewała moje oko i ledwo, co widziałam jego jakikolwiek ruch. Nie mam szans, żeby to przeżyć.

***

            - Pobudka - czyjś głos przedarł się do mojej świadomości - To zaczyna się robić nudne. Zaczynam wbijać nóż, a ty mdlejesz i tak w kółko. 
            - Co? - zapytałam zniekształconym głosem.
            Spojrzałam na swoje dłonie całe we krwi. Na koszulce i spodniach odznaczały się ciemne plamy w miejscach, w których zostały przecięte. Włosy kleiły mi się do twarzy w miejscach, gdzie zaschła krew. Czułam niesamowity ból głowy. Wszystko dookoła mnie zamazywało się i docierało do mnie w zwolnionym tempie. Coś jest ze mną naprawdę nie tak. 
            Erick westchnął głośno i pokręcił głową. Wyglądał na rozbawionego całą sytuacją.
            - Mam nadzieję, że jesteś gotowa na ostatni fragment tej opowieści. 
Czy jestem gotowa, aby poznać sedno całego mojego poszukiwania prawdy? Czy jestem gotowa na śmierć? 
            - Na czym to ja skończyłem, a już wiem - odchrząknął - Elizabeth nienawidziła mnie za to, ale ja nadal miałem nadzieję, że w końcu nasza miłość zwycięży. W końcu moje prośby zostały wysłuchane i twoja matka napisała do mnie po tym jak zdradził ją John. Czułem niezmierną radość, bo w końcu jest jakaś szansa, a zarazem i złość na jej męża, który cały czas ją zdradzał. Zaproponowałem jej wspólne mieszkanie i moją miłość, ale ona znów to odrzuciła, pisząc mi, że wybaczyła temu gnojkowi. Wtedy coś we mnie pękło. Wszelkie dobre uczucia względem niej znikły, a pojawiła się czysta nienawiść, która już dobrze wiesz jak znalazła ujście... 
            - To nieprawda - szepnęłam. 
            - Prawda - zaśmiał się - Twój "ojciec" zdradzał twoją matkę na prawo i lewo. Wybrała jego, co bardzo mnie zraniło. Wolała zdradliwego kłamcę od swojego przyjaciela, który ją kocha szczerze od lat. Nienawidziłem waszej całej rodzinki, która była tak chorobliwie szczęśliwa pomimo, że już dawno temu została zatruta kłamstwem. 
Opuściłam głowę. Byłam cała we własnej krwi, zmęczona i do tego właśnie poznałam całą prawdę w najgorszy z możliwych sposobów. Bezpośredni i bolesny. Chciałam poznać prawdę, ale okazała się ona bardziej brutalna niż sądziłam. Udało mu się. Zniszczył moje życie i mnie. 
            - Nie masz mi już nic do powiedzenia? - syknął, ale jego głos zagłuszyły wystrzały. 
Co się tam dzieje? Czy znaleźli mnie? Może jednak nie umrę? Mała iskierka nadziei pojawiła się w moim sercu, ale zgasła bardzo szybko. Dla mnie nie ma ratunku. 
            Zignorowałam jego pytanie i dalej wpatrywałam się w swoje kolana. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, bo moim oczom ukazał się nóż wbity w moje udo. Krzyknęłam bardziej ze strachu niż z bólu, który pojawił się dopiero sekundę później, gdy krew zaczęła lecieć strumieniem z głębokiej dziury. 
            - Wiesz, Naomi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. 
            - A zaspokojenie ciekawości to krok w przeciwną stronę - wysapałam, powstrzymując napływające mi do oczu łzy. 
            - Co? - zapytał zaskoczony. 
            - King - zaśmiałam się sama z siebie, że w takim momencie zachciało mi się cytować Kinga. 
To tylko ból, tylko ból. Mam dosyć. Niech on mnie w końcu zabije. Wszystko mnie boli. Zaczynając od rozciętych policzków, kończąc na ranach na łydkach. Ile brutalności może być w jedynym człowieku?
            - Co cię tak bawi? 
Zaśmiałam się jeszcze głośniej. Jeżeli mam umrzeć to czemu, nie śmiejąc się w twarz swojemu zabójcy. Nie boję się śmierci. Śmierć to nie koniec życia tylko koniec bólu. 
            - Odpowiedz! - krzyknął i się zamachnął. 
            Poczułam silne uderzenie, które falami rozeszło się po całej czaszce. Mogę przysiąc, że coś chrupnęło. Następny cios był tym, który śnił mi się w koszarach. Nóż zagłębił mi się w brzuchu i przyjechał dokładnie wzdłuż blizny jakby ćwiczył to dniami, czekając aż nadejdzie ten moment.
            Wiedziałam, że to już koniec.
            Usłyszałam pojedynczy wystrzał, krzyk Ericka i podniesione głosy. Niech oni będą ciszej, bo zaraz wybuchnie mi głowa. Czyje są te nowe głosy?
            Widziałam coraz gorzej, a głuche łupnięcia w czaszce zagłuszały wszystkie dźwięki otoczenia. Wszystko się zamazywało. Pozwoliłam opaść mojej głowie bezwładnie w dół. Wszystko znikało. Ciemność, która zaczynała mnie otaczać była obietnicą. Obietnicą braku bólu jaki odczuwałam każdym kawałkiem ciała. Zapadłam w nią, a ból znikł.
                        Ostatnim bodźcem, który do mnie dotarł był delikatny dotyk.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Wszystko mnie boli, a powieki odmawiają podniesienia się. Każdy oddech jest jak brutalne uderzenie w żebra, a ruch kojarzy mi się z wbijaniem noża w poszczególne partie ciała.
            Otworzyłam oczy i zobaczyłam białe, sterylne pomieszczenie. Przecież omdlenie na rozpoczęciu roku szkolnego, nie mogło być aż tak poważne, żeby zabierać mnie do szpitala. Byłam podłączona do najróżniejszych urządzeń, które cicho pikały kontrolując moje funkcje życiowe. Zauważyłam bandaże na ramionach oraz wyczułam je na nogach. Chyba to nie było zwykłe omdlenie.        Poruszyłam się na niewygodnym łóżku, a do pokoju wpadła Isabell i David w towarzystwie czwórki chłopaków. Zakryłam się białą kołdrą po sam czubek nosa. 
            - W końcu się obudziłaś! - pisnęła szczęśliwa Izzy – Prawie w ogóle nie pozwalali nam do ciebie wchodzić.
            - Yhym – przytaknęłam, nie spuszczając wzroku z nieznajomych. 
Kojarzyłam ich. Może nawet znałam, ale nie potrafię sobie przypomnieć imion. Są przystojni to muszę przyznać. 
            - Isabell, gdzie są moi rodzice i kto to jest? – zapytałam, będąc lekko zdezorientowana zaistniałą sytuacją. 
Każdy popatrzył po sobie. Wyglądali na zdenerwowanych. David usiadł na skraju mojego łóżka i popatrzył na mnie smutno.
             - Który dziś jest? - zadał mi pytanie z nadzieją w oczach. 
Zawahałam się. To pytanie ma drugie dno, ale, cholera, nie wiem jakie. Nie wiedziałam czy odpowiedzieć, czy lepiej będzie jak się nie odezwę. W końcu zebrałam się w sobie.
            - Pierwszy września - powiedziałam niepewnie. 
Isabell zemdlała i złapał ją zielonowłosy chłopak, który po chwili wyniósł ją na rękach z pomieszczenia. Wyglądali na złamanych, a ja nie wiedziałam, o co im wszystkim chodzi.
            Coś w mojej głowie próbowało mi przekazać jakąś ważną informacje, ale nie rozumiałam nic z tego cichego bełkotu. Powinnam znać trójkę chłopaków, którzy stoją przy moim łóżku szpitalnym i oczekują, aż powiem, że moje słowa to żart. 
            - Dzień dobry - rzucił mężczyzna w białym fartuchu, wchodząc do pokoju - Jak się czuje moja pacjentka? 
            - Zdezorientowana - mruknęłam i schowałam się głębiej pod kołdrą. 
Lekarz przejechał krytycznym wzrokiem po moich gościach, a następnie chwycił tabliczkę powieszoną w nogach łóżka. 
            - Naomi Farell, poważne rany cięte na całym ciele i amnezja wsteczna powstała na wskutek traumy psychicznej i utraty dużej ilości krwi. 
Podniosłam kołdrę i myślałam, że zemdleje podobnie jak Isabell. Większość mojego ciała była pokryta warstwą bandaży, a brzucha w ogóle nie widziałam.
            - Ale ja tylko zemdlałam - jęknęłam - David zadzwoń do moich rodziców. Teraz!
Lekarz popatrzył na mnie zdziwiony, a reszta ze współczuciem. 
            - Skarbie dziś nie jest pierwszy września - powiedział mój przyjaciel, biorąc moją bladą dłoń w swoją - Tylko piętnasty lipca rok później. 
Czułam jak się zapadam. Co się stało? Skąd te rany i... Amnezja? 
            - Gdzie są moi rodzice? – zapytałam, przełykając łzy.
Wszyscy zamilkli. Nie wiem, o co im chodzi. Coś im się stało?
            - Gdzie są moi rodzice? – zapytałam ponownie, podnosząc głos.
            - Naomi, oni… - David urwał i pokręcił głową jakby sam nie mógł wypowiedzieć tego słowa.
            - Nie żyją – dokończył za niego blondyn, który wpatrywał się we mnie błękitnymi oczami.
Coś we mnie pękło. Kiedy? Jak to możliwe? Miałam tyle pytań w głowie. Coraz lepiej docierały do mnie sens ich słów. On nie żyją. Nie ich przy mnie. Zostałam sama.
            Pozwoliłam, aby łzy płynęły po moich policzkach. Wszystkie emocje jakie kotłowały się we mnie znalazły ujście. Okropne uczucie samotności ogarnęło mnie, sprawiając, że miałam ochotę schować się w kącie.
            - Proponujemy terapię, która prawdopodobnie przywróci ci większość wspomnień. Będziesz przechodziła krótkie sesje, na których twoi przyjaciele będą opowiadać ci powoli o ostatnich kilku miesięcy. Jest to nietypowy sposób leczenia, ale w pani przypadku może okazać się najbardziej skuteczny - wytłumaczył mi lekarz spokojnym tonem.
            David popatrzył na niego niepewnie. No tak jeżeli jest rok później to on jest już po pierwszym roku studiów i coś rozumie z tego medycznego bełkotu. Ile rzeczy mnie ominęło? 
            Nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić. Pokiwałam jedynie głową i całkowicie schowałam się pod kołdrą. Czy, aby na pewno chcę przypomnieć sobie te wszystkie rzeczy? Boję się tego, co mogę usłyszeć. 
            W mojej głowie pojawiła się jedna myśl.
            Chęć poznania prawdy przezwycięży strach.
            Chyba już to kiedyś powiedziałam.
 _________________________________________________________

Witam wszystkich!
Rozdział nie zadowala mnie w 100%, ale jest całkiem dobry.
Mam nadzieję, że pomimo wszystko Wam się spodoba.

Do końca został 1 rozdział + epilog!

Zapraszam do zakładki "Moje blogi", gdzie znajdziecie bloga "What are you afraid Alice?", na którym pojawił się już drugi rozdział.

Życzę miłego weekendu!