piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 5

Naomi

            Chwiejnie wstałam z podłogi i wyszłam z kuchni, aby ujrzeć jak Luke znika na piętrze razem blond plastikiem. Poczułam ukłucie zazdrości. Myślałam, że może nasza znajomość i ten krótki taniec coś dla niego znaczą, ale jak widać musiałam już być bardzo pijana, żeby tak pomyśleć.
            Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam Davida, który stał razem z Lucasem i grupą chłopaków na tarasie. Przebiłam się przez tłum i bez słowa weszłam pomiędzy nich. Uderzyłam otwartą dłonią Davida, na co on złapał się za policzek i syknął z bólu.
- David czyżby któraś z twoich byłych? - zapytał jakiś nieznajomy chłopak, którego zignorowałam.
- Przecież widzisz, że jestem trzeźwy - warknął przyjaciel - Nie musisz tego sprawdzać.
- Wspaniale, ale ja jestem pijana i mam zły humor. Chcę wracać do domu.
- Skarbie - zaczął ten sam chłopak, który wtrącił się na samym początku - Nie uciekaj. Mogę się tobą zająć.
            Posłałam mu spojrzenie, które moim zdaniem mogłoby zabić każdego. Nikt nie ma prawa tak do mnie mówić, a ten obleśny typek tym bardziej.
            Krew zawrzała w moich żyłach. Zacisnęłam dłoń w pięść i już miałam się zamachnąć, gdy David złapał mnie w pasie, a Lucas podniósł nogi. Próbowałam się wyrwać, bo czułam niesamowitą ochotę i potrzebę uderzyć w twarz tego bezczelnego kolesia.
- Odwiozę cię - powiedział szybko David i razem z bliźniakiem zaczęli mnie wynosić.
- Ale ja muszę go uderzyć! - krzyknęłam, nie przerywając szamotaniny.
- Dasz sobie radę? - zapytał Lucas Davida, ignorując mnie całkowicie.
- Isabell w kuchni. Muszę zobaczyć Isabell - jęknęłam.
Chłopaki popatrzyli po sobie i bez słowa zanieśli mnie do kuchni. Postawili mnie dopiero, gdy dotarliśmy na miejsce. Trójka przyjaciół Luke'a i Isabell spali wtuleni w siebie na podłodze, a po Diego ani śladu.
- Nie budź jej - zatrzymał mnie Lucas - Zajmę się nią.
Pokiwałam głową i widząc nieotwartą butelkę alkoholu na blacie, chwyciłam ją. Podeszłam do zbitki moich znajomych i każdego pocałowałam w czoło. Odwróciłam do Lucas i rzuciłam mu się na szyję.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego - pocałowałam go w policzek i pozwoliłam, żeby David wyniósł mnie z domu.
Jego samochód stał na podjeździe, więc daleko nie musiał mnie dźwigać. Wsadził mnie na tylne siedzenie, a ja otworzyłam butelkę i zaczęłam pić. David zajął miejsce kierowcy i włączył silnik. 
- Zniszczyłam ci imprezę. Przepraszam
- Mała, wiedziałem, że to się tak skończy dlatego nie piłem - powiedział z uśmiechem - Czekałem, aż przyjdziesz i mnie uderzysz.
Upiłam kolejne parę łyków alkoholu, które podsunęły mi genialny pomysł.
- Wiesz jak robi się spaghetti? - zapytałam.
- Yhym - mruknął w odpowiedzi.
- Nie, nie wiesz - rzuciłam - A, więc słuchaj.
Zaczęłam opowiadać mu o sposobie przyrządzania dania od podstaw. David co chwilę się powtarzał mi, że jestem głupia. Nie zwracałam na to uwagi i kontynuowałam dokładne streszczanie przepisu.
- Takie spaghetti byłoby pyszne – rozmarzyłam się, a David zaśmiał się głośno, parkując pod moim domem.
- Jesteś naprawdę pijana - powiedział i wyciągnął mnie z samochodu, biorąc na ręce.
Wygrzebałam z kieszeni klucze i podałam jemu. Otworzył drzwi, a ja wyskoczyła z jego ramion i wbiegłam do salonu. Opadłam twarzą na kanapę, uważając by z butelki, którą trzymałam w dłoni nic się nie wylało.
- Chcę tego spaghetti! - krzyknęłam.
- Co się stało, że chciałaś wyjść z imprezy? - zapytał brunet, siadając w jednym z foteli.
- Luke się stał - mruknęłam.
Chłopak spochmurniał i zacisnął dłonie w pięści.
- Co ci zrobił?
Usiadłam i spojrzałam na niego uważnie. Zachowywał się dokładnie jak starszy brat, którego młodsza siostrzyczka została rzucona i ma teraz złamane serce. Wiedziałam, że mogę być szczera i powiedzieć mu, co leży mi na sercu,
- Poszedł przespać się z jakąś laską - David popatrzył na mnie zdziwiony - Zabolało mnie to.
- Naomi czy ty właśnie przekazałaś mi, że on ci się podoba?
- Nigdy! - krzyknęłam i wzięłam kolejnego łyka.
Zaśmiałam się nerwowo, przypominając sobie, że miałam mu o czymś powiedzieć.
- Wczoraj, gdy pojechałam z chłopakami do sklepu prawie potrącił mnie samochód - mruknęłam nieświadomie, że mogę wywołać napad złości u przyjaciela tymi słowami.
- Prawie potrącił? – zapytał, nie mogąc nic więcej z siebie wydusić.
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się kpiąco. Nic mi nie zrobi. Nie będzie nawet zły, a jedynie zmartwiony. Tak jak przewidziałam, poczułam jak jego silne ramiona oplatają mnie całą i przyciągają do siebie.
- Dobrze, że nic ci nie jest - powiedział.
Wtuliłam się w niego czując, że jak na razie wszystko będzie dobrze i mogę zapomnieć o całym bałaganie jakim jest moje życie.
- Zostaniesz ze mną? - spytałam z nadzieją.
- Zawsze - odparł - Ale w zamian jedziesz ze mną jutro do pracy.
- Dobrze - szepnęłam – Dzięki, że mnie zabrałeś.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Tak jak obiecałam Davidowi, że razem pojedziemy do jego pracy, tak teraz stoję przed budynkiem, w którym kiedyś potrafiłam przesiadywać godzinami. Ciemnozielona farba wspaniale komponowała się z czerwonym napisem "Delizioso", który idealnie określał smak każdej pizzy w tym lokalu.
            Przekroczyłam próg razem z przyjacielem, a dzwoneczek zawieszony nad drzwiami, cicho dał znać o naszym przybyciu. Rozejrzałam się po wnętrzu, które ostatni raz widziałam pół roku temu. Ściany pokryte fototapetami Rzymu były banalne, ale dodawały temu miejscu włoskiego akcentu. Ciemne drewniane stoliki w kształcie koła ustawione pośrodku były puste, tak samo jak kanapy pod ścianami. Okno wbudowane w ścianę obok drzwi dawało wystarczająco światła w dzień, aby nie było potrzeby zapalenia lamp. Skierowałam się w stronę lady, lecz w ostatnim momencie wyminęłam ją i bezceremonialnie weszłam do kuchni. W środku już panował zgiełk, który podrażniał ból głowy.
            Dwaj ciemnowłosi wykłócali się o coś.
            Odkaszlnęłam, a ich wzrok powędrował w moją stronę.
            Bliźniaki Lucas i Diego uśmiechnęli się szeroko na mój widok. Wczoraj nie miałam okazji, żeby im się przyjrzeć, bo widziałem ich tylko parę razy przez kilka sekund, ale wyglądali tak samo. Kruczoczarne włosy typowe dla pół Włochów i te błyszczące wesoło, niebieskie oczy w połączeniu z słodkimi uśmiechami były powodem, dla których jeszcze sześć miesięcy temu wzdychałam do dwójki o dwa lata starszych kolegów. Teraz błękit ich oczu przypominał mi o blondynie, którego w tej chwili szczerze nienawidziłam, a nie miałam do tego powodu.
            Bliźniacy porzucili swoje zajęcia i nie zwracając uwagi na swoje fartuchy już ubrudzone mąka, rzucili mi się na szyję.
- Mamy zombie w kuchni - powiedział Diego.
- Kochana, wyglądasz koszmarnie - rzekł Lucas, który jak zwykle był całkowicie szczery i krytyczny, co do mojego wyglądu.
Chłopaki puścili mnie i w tym samym momencie pocałowali mnie w policzek, na co ja się zarumieniłam. To, że już do nich nie wzdycham nie znaczy, że nie uważam ich za przystojnych.
- Jak po imprezie? - zapytałam.
- Koszmarnie - powiedział od razu Diego -  Nie widać?
Spojrzałam na nich ponownie. Blade twarze napięte ze zmęczenia z ogromnymi śnicami pod oczami, a i tak byli weseli. Radosny charakter, który oddziedziczyli po matce ciągle walczy z odpowiedzialnością ich ojca i wygrywa.
- Wyglądacie tak samo koszmarnie jak ja - rzekłam siadając na blacie, który służył do wydawania pizzy kelnerowi - Co tam u was?
- Jak widać - powiedział Lucas - Tata przekazał nam tę filię i teraz mamy własną pizzerie. Tak jak zawsze chcieliśmy.
- Co się stało waszym tatą? - ściągnęłam brwi słysząc, że wielki pan Mamma Mia oddał swoją kochaną pizzerie synom, którzy nie byli do końca ogarnięci.
- Dzięki twojemu pomysłowi, aby na jednym z obiadów w waszym liceum podać nasze pizze, staliśmy się znanym i lubianym lokalem. Tata pracuje teraz w piątej, największej fili w centrum Sydney. Dla niego jesteś błogosławieństwem - powiedział Diego, wkładając do pieca gotową pizze.
Zaśmiałam się. Stary Mamma Mia, którego nazywam tak odkąd pierwszy raz przyszłam tu z rodzicami w wieku siedmiu lat, a ona ciągle wykrzykiwał "Mamma Mia!", był pierwszą osobą, która zaproponowała, że zaadoptuje mnie do czasu, gdy skończę osiemnaście lat. Zachował się bardzo miło, ale wtedy potrzebowałam mojej prawdziwej rodziny.
- Jak sobie dajecie radę z tym wszystkim? - zapytałam.
- Z Davidem lepiej, bo nie musimy się męczyć z obsługą, ale to nie zmienia faktu, że jest strasznie leniwy i więcej czasu spędza tu z nami niż za ladą - westchnął Lucas - Już nie oburzaj się nasza perełko.
            Podszedł do mojego przyjaciela i dłonią całą w mące wytarmosił mu policzek, na co David prychnął z oburzeniem. Uśmiechnęłam się, widząc to zajście. Poczułam się jakbym nigdy nie wyjechała stąd na sześć miesięcy.
            Zabrzęczał dzwonek. David zerwał się z miejsca i wyszedł do kuchni. Przez okienko obserwowałam jak obsługuje jakiegoś mężczyznę.
- Jak na razie jest tu pusto - mruknął Diego - Poczekaj do 14.
- Mała hawajska - powiedział David, wchodząc z powrotem do kuchni.
- Już się robi - poinformował Lucas, zabierając się do roboty.
Przyglądałam się jak bliźniacy sprawnie wykonują swoje zadanie. Widać, że to lubią. Zawsze chcieli mieć tę pizzerię dla siebie, aby ojciec nie wrzeszczał na nich, gdy popełnią choćby najmniejszy błąd, a teraz proszę. Ich marzenie się spełniło.
- Jak sobie radzisz? - spytał Lucas posypując ciasto mąką. Popatrzyłam na niego pytająco - No z tą śmiercią.
- Nadal boli, ale jakoś żyje - odpowiedziałam i posłałam mu słaby uśmiech - Nadal nie podziękowałam waszemu tacie za propozycje przygarnięcia mnie.
- Będziesz miała dziś okazję - rzucił Diego, krojąc kawałki ananasa - Przyjeżdża sprawdzić jak sobie radzimy razem z Bellą.
- Z Bellą? - zapytałam przestraszona.
Chłopaki widząc moją minę, zaśmiali się.
- Nadal cię uwielbia - mruknął Lucas.
Prychnęłam. Bella, młodsza siostra bliźniaków, zrobiła ze mnie swoją idolkę. Wie prawie wszystko o mnie i jest młodszą wersją mnie. Przerażające.
            Dzwonek zabrzęczał ponownie, a ja usłyszałam donośny, dobrze znany mi śmiech. Oderwałam się od talerza i wybiegłam z kuchni. Przy drzwiach stał mężczyzna sporych rozmiarów z krótkimi czarnymi włosami przyprószonymi siwizną i w swoim nieodłącznym fartuchu kucharza. Pogodny uśmiech rozświetlał jego twarz, pozaznaczaną gdzieniegdzie zmarszczkami.
- Papa Mamma Mia! - krzyknęłam i pobiegłam do mężczyzny.
Pan Samadio popatrzył się na mnie jakby widział mnie pierwszy raz, ale po chwili na jego twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech. Wziął mnie w swoje objęcia i miażdżąc mi żebra, uniósł do góry. Jak na pięćdziesiąt latka ma sporo siły.
- Naomi, nasz skarbie, wróciłaś w końcu! - krzyknął uradowany, odstawiając moje obolałe ciało na podłogę.
Wzięłam głęboki oddech i już miałam mu odpowiedź, gdy blond czupryna przykleiła się do mnie z piskiem.
            Spojrzałam w dół i ujrzałam niską piętnastolatkę, patrzącą na mnie brązowymi oczami jak na boginię. Jej drobne ciało oplatało mnie w mocnym uścisku. Jej farbowane blond włosy, przypomniały mi sytuację z wczorajszej imprezy, więc nieznacznie skrzywiłam się na to wspomnienie.
- Cześć Bella - powiedziałam bez entuzjazmu, ale dziewczyna i tak patrzyła na mnie jak na ideał.
- Jesteś ładniejsza niż przed wyjazdem - rzuciła, puszczając mnie w końcu.
- Dzięki - mruknęłam  - Papo, zrobiłeś wielki interes.
- Wszystko dzięki tobie dziecko - rzekł i zarzucił mi swoją dłoń na ramię.
Zaśmiałam się i pozwoliłam mu poprowadzić siebie do kuchni, skąd po chwili wyszedł, David niosąc pizze dla klienta.
- Cześć tato - powiedzieli bliźniaki w tym samym momencie.
Usiadłam na swoje miejsce, a u mojego boku pojawiła się Bella, dokładnie lustrując mnie wzrokiem. Czułam się skrępowana i miałam ochotę natychmiast opuścić to miejsce. Wierciłam się na taborecie, myśląc co zrobić, aby uwolnić się od mojej fanki.
- Macie to zamówienie na wynos? - zapytał David, stając między mną na blondynką, za co posłałam mu wdzięczny uśmiech.
- Za chwilę będzie gotowe - rzucił Lucas, zaglądając do pieca.
- Odwiozę cię do domu - powiedział przyjaciel i podał mi kluczyki - Za chwilę przyjadę.
Pokiwałam głową i zaczęłam się wycofywać.
- Hej wszystkim! – krzyknęłam zachwycona - Papo, niedługo do was wpadnę.
Każdy pomachał mi, a Lucasowi udało się jeszcze pocałować mnie w policzek. Zarumieniona wyszłam z budynku i rozejrzałam się dookoła. Wzrokiem odnalazłam firmowy samochód pizzerii. Odblokowałam pilotem drzwiczki i zajęłam miejsce pasażera koło kierowcy. Nie musiałam długo czekać na Davida. Pojawił się po paru minutach z kartonem w dłoni.
- Odwiozę najpierw ciebie, bo pizze muszę dowieźć dwie ulice dalej.
- Jasne.
Droga mijała nam bardzo przyjemnie. Rozmawialiśmy o wszystkim przy cichej muzyce, lecącej z radia. Nastrój popsuł się, gdy zeszliśmy na temat studiów.
- Jak to nie masz zamiaru iść w tym roku na studia? - warknął chłopak.
- Zrozum. Nie czuję się jeszcze gotowa. Nie po tym, co się stało - powiedziałam spokojnie.
- Na mnie to też się odbiło! - krzyknął, hamując gwałtownie pod moim domem - Twoi rodzice wychowali mnie jak własnego syna, bo moich nigdy przy mnie nie było! Wypruwam sobie flaki, żebyśmy mieli zapewnioną przyszłość tak jak chcieli twoi rodzice i dla ciebie, i dla mnie, a teraz mówisz mi, że nie jesteś gotowa? Myślisz, że ja nie miałam ochoty wszystkiego rzucić i zgłębić się z tobą w otchłani rozpaczy? Nadal myślenie o tym jest dla mnie ciężkie, ale jakoś żyję i robię wszystko, aby wypełnić wolę twoich rodziców. Ty nie jesteś słaba, a taką z siebie robisz. Weź się w garść i zacznij coś, kurwa, robić. Ja to przeżyłem, więc ty też możesz. 
            Złamał mnie, ale nie dałam po sobie niczego poznać. Jego słowa były dla mnie jak nóż w plecy. To jest mój cholerny wybór, a nie jego i gdyby rodzice tu byli, poparliby mnie. Wiem o tym dobrze. Bez słowa wyszłam z samochodu, zatrzaskując za sobą z impetem drzwiczki. Chłopak odjechał z piskiem opon, ignorując mnie całkowicie. Nigdy się nie kłóciliśmy, więc jego zachowanie było dla mnie dodatkowym bólem.
            Przeszłam przez furtkę i skierowałam się pod drzwi, po którymi czekała na mnie niespodzianka. Podniosłam z wycieraczki dużą, brązową kopertę. Wchodząc do domu, rozerwałam ją i wyciągnęłam pierwszą kartkę jaka wpadła mi do ręki. Papier został zapełniony literami wyciętymi z gazet.

"Witaj Naomi.
Wiem, że mnie poszukujesz. Pragniesz zemsty, ale ja zawsze będę o krok przed tobą. Nawet ta czwórka idiotów pod dowództwem synka Hemmingsa w niczym ci nie pomoże. Pomimo, że to początek waszego "śledztwa" już zabrnęliście za daleko. Postanowiłem dać ci przestrogę na przyszłość i przyczynę do przerwania poszukiwań. Wyciągnij kolejną kartkę."

            Drżącą dłonią wyciągnęłam z koperty zdjęcie. Byłam na nim ja, Isabell, David i chłopaki podczas śniadania w mojej kuchni. Przestraszona wypuściła z dłoni fotografię. Sięgnęłam do koperty po kolejną kartkę, która okazała się być kontynuacją poprzedniej. Zanim ją przeczytałam usiadłam na kanapie w salonie, czując, że chyba zemdleje.

"Zapewne się przestraszyłaś? Kto by tak nie zareagował? Tak. To właśnie ja byłem w twoim domu tamtej nocy. Gdyby nie tamta czwórka już dawno byś nie żyła. No cóż zabawa trwa. Obserwuje każdy twój ruch. Ty zaczęłaś wszystko, ale ja to skończę.
PS. Dowiedziałem się, że niedawno miałaś urodziny. Prezent dla ciebie jest nietypowy, ale dla mnie w sam raz. Niedługo się dowiesz, o co mi chodzi. "
            
            Wpatrywałam się w kopertę, nie wiedząc co teraz zrobić. On tu był. Chodził po moim domu i dotykał wszystkich rzeczy. Rzeczy, na które jeszcze przed chwilą patrzyłam z miłością, bo kojarzyły mi się z rodzicami, a teraz mam ochotę jak najszybciej wyrzucić.
            Podskoczyłam przestraszona, słysząc dzwonek telefonu. Weszłam do kuchni, w której rano go zostawiłam i nie patrząc na ekran, odebrałam.
- Dzień dobry czy rozmawiam z Naomi Farell? - zapytał głęboki, męski głos.
- Owszem. Z kim mówię?
- Komisarz John Dickens z policji w Melbourne. Mam dla pani złe wieści - przerwał, a ja czułam jak moje serce przyspiesza - Pani babcia została wczoraj zamordowana.
- Co? – wykrztusiłam oszołomiona.
- Znaleźliśmy ją wczoraj w jej domu. Była obowiązana wstążką i miała kokardę na szyi. Czy nie wiem pani, co to może oznaczać? 
- Nie wiem. Mógłby pan zadzwonić wieczorem? Potrzebuję czasu.
- Oczywiście. Do usłyszenia - powiedział mężczyzna i rozłączył się.
Stałam patrząc się w ekran telefonu, próbując przyswoić słowa komisarza.
            Moja babcia zamordowana i obwiązana jakąś cholerną wstążką. Nagle wszystko zaczęło do siebie pasować. Prezent od niego. Zabił babcię. Ostatniego członka mojej rodziny. Pieprzony sadysta! Posunął się za daleko. Wiedziałam, że jest zdolny do wszystkiego, ale moja babcia? Ona nic nie mogła mu zrobić. Jest… Była wspaniałą i miłą kobietą.
            Zaczęłam przeglądać kontakty, poszukując tego jednego. W końcu trafiłam i wybrałam go. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, przykładając urządzenie do twarz.
            Jeden sygnał.
            Nie mogę wiecznie zrzucać swoich kłopotów na Isabell ma dużo problemów z własną rodziną, więc niech nie dokłada sobie jeszcze moich, a wiem, że przyjechałaby tu od razu. David… Teraz nienawidzę go najbardziej na świecie.
            Drugi sygnał.
            Pozostaje mi on. Mam ochotę żeby mnie przytulił i powiedział, że to nie koniec świata. Cholera. On nie jest moim chłopakiem, więc po co sobie to wymyślam.
- Naomi? - trzeci sygnał został przerwany, a ja usłyszałam głos Luke'a.
- On zabił moją babcię - powiedziałam i wybuchłam płaczem, opadając na zimne kafelki po wypowiedzeniu tych słów, bo dotarły do mnie z całą swoją siłą.
- Nie płacz - uspokajał mnie - Przyjadę z chłopakami i wszystko nam wytłumaczysz. Dobrze?

___________________________________________________________

Witam wszystkich w ten piątkowy wieczór.

Pierwsza śmierć, czyli coś czego nie mogłam się doczekać!

Jako, że jestem chora i mój mózg nie funkcjonuje do końca sprawnie chciałabym przeprosić za taki byle jaki rozdział i obiecywać, że kolejny będzie o niebo lepszy.

Przypominam o zakładce "Wasze blogi" oraz "Już niedługo!".
Serdecznie Was tam zapraszam.

Życzę miłego weekendu i do następnego piątku! :)

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 4

Luke

            Mam wrażenie, że mamy przejebane, lekko mówiąc. Jak najszybciej opuściliśmy dom Naomi i wpakowaliśmy się do samochodu. Ruszyłem z piskiem opon, chcąc w ciągu dziesięciu minut znaleźć się na komisariacie.
            Frances Clifford, kobieta, która kocha przyjaciół swojego syna jak swoje własne dzieci, jest wspaniałą i wyrozumiałą osobą z dużym poczuciem humoru oraz wyluzowanym podejściem do życia i matką gotującą najlepsze obiady na świecie. Są sytuacje, w których zamiast ciepłego uśmiechu na jej twarzy pojawia się powaga. Wtedy trzeba spodziewać się najgorszego i w takich chwilach lepiej z nią nie zadzierać.
            Właśnie w takiej sytuacji cała nasza czwórka znajdowała się teraz. Siedząc na specjalnie na tę okazję doniesionych krzesłach, próbowałem uniknąć karcącego spojrzenia rudowłosej kobiety, która jeszcze parę dni temu była blondynką. Jak widać syn odziedziczył po niej nie tylko charakter, lecz także uwielbienie do zmiany koloru włosów.
            Kobieta przejechała ponownie spojrzeniem po nas wszystkich, obserwując nasze rekcje. Z całych sił powstrzymywałem się przed chęcią ucieczki. Przyznam szczerze, że Frances ma niesamowity dar zabijania wzrokiem. Nawet Naomi nie może się z nią równać.
- Mamo, po co mieliśmy przyjechać? - odezwał się w końcu Mikey, jąkając się na końcu zdania.
- Moi kochani - zaczęła kobieta, a w jej głosie nie było ani krzty ciepła - Zgłoszono mi dziś włamanie do mojego biura. Zginęło parę plików dokumentów. Czy nie wiecie, co się z nimi stało?
Zapadła cisza. Każdy z nas siedział napięty gotowy rzucić się w każdej chwili do ucieczki, aby uniknąć kolejnej strasznej kary wymierzonej przez panią Clifford.
- Nie - wykrztusił Ashton.
- Czy jesteś tego pewien? – zapytała, obdarzając chłopak chłodnym spojrzeniem.
- Tak - odpowiedział jej tym razem pewniej - Noc spędziliśmy u Naomi. Oglądaliśmy filmy i zamówiliśmy pizze.
Kobieta wydała się być zaskoczona odpowiedzią Ashtona, a ja już wiedziałem, że dzięki niemu wygraliśmy. Odetchnąłem z ulgą, wiedząc, że nie będę musiał za karę myć zębów szczoteczką, którą przez parę godzin szorowałem toalety na komisariacie, a one zawsze, ale to zawsze są w koszmarym stanie. Kocham tę kobietę, ale potrafi być potworem.
- Kim jest Naomi? - zadała kolejne pytanie, nie ukrywając swojego zdziwienia.
- Nową dziewczyną Luke'a - mruknął Calum, a reszta parsknęła śmiechem.
- Luke, coś poważnego czy znowu przelotna znajomość? - spytała lekkim tonem Frances.
Chłopaki zaczęli się śmiać, nie mogąc dłużej się powstrzymać. Atmosfera rozluźniła się całkowicie, lecz ja pozostałem spięty i w dodatki rozdrażniony.
- Przypominam, że ona dała mi kosza - warknąłem.
Do moich przyjaciół dołączyła rudowłosa i teraz wszyscy w pomieszczeniu oprócz mnie śmiali się w najlepsze. Mnie cała sytuacja nie bawiła.
- Zabawne – zacząłem się śmiać sztucznie – Naprawdę ubaw w chuj!
- Luke, wyrażaj się – zgromiła mnie Frances, lecz wiedziałem, że nie mówi tego na poważnie.
Taka właśnie jest  mama Michaela. Lubi spędzać z nami czas przez co zna nas na wylot. Chętnie słucha nowinek o naszym życiu towarzyskim, aby następnie się z nich śmiać i wykorzystywać w przyszłości. Jest dla nas jak przyjaciółka, której możemy powiedzieć wszystko. Prawie wszystko.
- Mikey, przefarbowałeś włosy? - zagadnęła syna, ocierając łzy - Podoba mi się.
- Naomi wybrała dziś kolor i pomogła w farbowaniu - odpowiedział jej z uśmiechem chłopak.
- Ma gust - rzuciła kobieta, dalej przypatrując się synowi - Wyglądasz jeszcze lepiej niż w tych czerwonych.
- Przekażę jej - mrugnął do swojej mamy - Jesteśmy wolni?
- Tak - westchnęła - Musimy dalej szukać sprawcy.
Pomachaliśmy pani Clifford i opuściliśmy biuro, kierując się schodami ku wyjściu. Walnąłem Caluma w ramię.
- Za co? - jęknął, pocierając zaczerwienione miejsce.
- Już dobrze wiesz za co - warknąłem.
- Powiedziałem prawdę - chłopak próbował się bronić - Widzę jak się w nią wpatrujesz. Za to ona często zerka na ciebie, gdy myśli, że nikt nie patrzy.
Zerka na mnie? Wolne żarty. Ona jest oziębła względem mnie bardziej niż do któregokolwiek z nich. Chociaż bywają momenty, kiedy jest miła i otwarta zamiast zabijać mnie wzrokiem, lecz te chwile są krótkie i nie pomagają w zbudowaniu jakiejś dobrej relacji pomiędzy naszą dwójką.
            Wyszliśmy na zewnątrz. Upał był nie do zniesienia i prawdopodobnie moje czarne rurki oraz koszulka w tym samym kolorze nie pomagały w przezwyciężeniu go.
- Wracamy do Naomi? - zapytał Calum, gdy otwierałem samochód.
- Nie - rzuciłem - Dajmy jej trochę spokoju. Przejrzyjmy do końca te dokumenty.
Wsiadłem do samochodu i cierpliwie poczekałem, aż reszta zrobi to samo. Słysząc ostatnie trzaśnięcie drzwiczek, odpaliłem auto i powoli ruszyłem z parkingu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Przecież tu nic nie ma - jęknął ponownie Calum.
- Nie byłbym tego taki pewien - mruknął Ashton, dokładnie przyglądając się jakiejś kartce.
Podszedłem do niego i spojrzałem na nagłówek. Akt urodzenia Naomi. Wielokrotnie przeczytałem całość, ale nic tu nie było.
- O co ci chodzi? - zapytałem.
- Ten akt jest podrobiony - odpowiedział mi i wskazał palcem na pieczątkę oraz podpis osoby, która go wydała - Przypatrz się dokładnie.
Zmrużyłem oczy, chcąc dostrzec szczegóły. Tusz pieczątki był za bardzo rozmazany, co mogło oznaczać, że była namalowana, a podpis koślawy jakby ktoś staranie go podrabiał, ale co chwilę drżała mu dłoń.
- To tylko podejrzenia - rzuciłem.
- Myślicie, że w domu może mieć oryginał? - zapytał podekscytowany Calum, wyczuwając, że coś się szykuje.
- Nie wykluczone – powiedziałem, pisząc smsa.

Do Naomi:
Spotkamy się jutro? Mamy coś ważnego.

- Po co ktoś miałaby podrabiać akt urodzenia? – spytał Mikey, przyglądając się kartce.
Zapadła cisza, podczas której każdy z nas zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Może jest adoptowana i jej rodzice nie chcieli, żeby w jakikolwiek sposób się o tym dowiedziała – posunął Ashton.
- Każda opcja jest dobra – powiedział Michael – Trzeba znaleźć oryginał, aby poznać prawdę.
- Jak, jeżeli nawet w papierach policyjnych akt jest podrobiony? – jęknął Cal, na co przewróciłem oczami.

Od Naomi:
Nawet jednego dnia nie możecie beze mnie wytrzymać?

Zmrużyłem oczy. Pewna siebie Naomi potrafi wyprowadzić z równowagi jednym smsem.

Od Naomi:
Jutro spędzam czas z Davidem, więc nie spotkamy się.

Nie chciało mi się jej odpisywać. Wolałem uniknąć konwersacji z tą gorszą wersją dziewczyny.
- Z Naomi spotkamy się dopiero po jutrze - westchnąłem.
- Oj Lukey, co się z tobą dzieje - rzucił rozbawiony Calum.
Popatrzyłem na niego jak na idiote, unosząc wysoko brwi.
- Chyba się zakochałeś - wytłumaczył Cal.
Prychnąłem pogardliwie na jego słowa.
            W Naomi? Słaby żart. Podoba mi się to fakt, ale komu by się nie podobała. Jej pełne wargi układają się w cudowny uśmiech, którym co raz częściej nas obdarza. Błękitne oczy ukazują wszystkie jej uczucia. Chwilowy strach i niepewność oraz rzadką radość. Najczęściej widzę w nich obojętność i chłód, ale nie zmienia to faktu, że są piękne. Charakter dziewczyny jest nie do zniesienia. Chociaż szczerze mówiąc, przyzwyczaiłem się do tego sarkazmu w jej wypowiedziach, którego nie słyszę u żadnego znajomego, a tym bardziej dziewczyny. Jest inna i chyba właśnie o to chodzi.
            Westchnąłem zirytowany z powodu, że moje myśli znów krążą wokół tej dziewczyny, na co Calum zareagował śmiechem.
- Dostaliśmy zaproszenie na dzisiejszą imprezę - powiedziała Ashton, uśmiechając się szeroko - Od Lucasa i Diego - powiedział uprzedzając nasze pytania.
- Kochane bliźniaki mają dziś urodziny? - spytał Michael, odrywając wzrok od dokumentów.
Jego oczy błyszczały z podekscytowania. No tak. Mikey uwielbia imprezy, a w dodatku te organizowane przez Lucasa i Diego.
Irwin pokiwał głową, a zielonowłosy pisnął uradowany.
- Idziemy!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

           Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy mojego samochodu, starając się nie wybuchnąć. Moja cierpliwość została dziś wystawiona na próbę aż za wiele razy.
- Stawiam trzydzieści dolców, że Luke dziś daruje sobie wyrywanie lasek - powiedział Calum, który zawiesił się pomiędzy przednimi fotelami i spoglądał z nadzieją na Michaela.
- Daje dwadzieścia, że poderwie chociaż jedną - mruknął w odpowiedzi.
- Ja daje dziesięć, że z jakąś się prześpi - dodał Ash siedzący koło Cala.
Nawet on przeciwko mnie. Muszę przyznać, że miałem ich serdecznie dosyć. Cały czas prowadzili rozmowy na temat mojego nieistniejącego związku z Naomi.
            W końcu ujrzałem nasz cel. Dwupiętrowy, całkiem sporych rozmiarów dom, do którego co chwilę napływali ludzie. Głośną muzykę było słychać z daleka. Zaparkowałem na krawężniku i zgasiłem silnik. Chłopaki wyskoczyli natychmiast z samochodu, biorąc w dłonie reklamówki z alkoholem, który miał być prezentem dla solenizantów. Zamknąłem samochód i ruszyłem z pochyloną głową za przyjaciółmi. Ciągle rozmawiali o swoim zakładzie, co wprawiało mnie w jeszcze gorszy humor.
            Przeszliśmy przez furtkę i od razu dostrzegłem, że sporo nas ominęło, bo na trawniku było pełno plastikowych kubków oraz parę osób wymiotujących po krzakach. Skrzywiłem się na ten widok i byłem zadowolony, że mogłem wejść do środka, wyrzucając z głowy ohydne widoki. Wewnątrz czuć było alkohol i dym papierosowy. Bliźniaki jak zwykle się postarali. Meble odsunięto pod ściany zostawiając wolną przestrzeń do tańczenia, kolorowe światła, ogromne głośniki i stoliki uginające się pod masą przekąsek. Piętro udostępnione dla ludzi chcących zabawiać się w inny sposób oraz otwarty taras dla palaczy.
            Zamknąłem za sobą drzwi i zauważyłem, że reszta rozmawia z gospodarzami, więc dołączyłem do nich.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknąłem, aby usłyszeli mnie przez głośną muzykę.
- Dzięki - odpowiedzieli jednocześnie i przytulili mnie po przyjacielsku - Alkohol do kuchni, a my zmykamy pilnować porządku.
Zniknęli nam z oczu, a ja pokręciłem głową.
            Ja już wiem jak będzie wyglądało to ich ”pilnowanie porządku”. Na poprzedniej imprezie, gdy tak powiedzieli Lucas obudził się w łóżku z trzema dziewczynami, a Diego znaleźliśmy śpiącego w budzie dla psa.
            Odebrałem jedną reklamówkę od Caluma i przeciskając się przez spocony tłum wszedłem do kuchni. Było tutaj ciszej i mniejsza ilość ludzi. Zacząłem wystawiać butelki, gdy u mojego boku pojawili się pozostali z głupimi uśmiechami.
- Calum przegrał - powiedział Michael - Już wiemy kogo będziesz dziś podrywał.
- Jeżeli spojrzysz w lewo zrozumiesz, o co nam chodzi - rzucił Ashton i odsunął się trochę na bok, abym mógł spojrzeć.
            Wytrzymałem oddech, odwracając głowę na bok, bo nigdy nie spodziewałbym się zobaczyć ją tutaj. Naomi stała wśród grupy dziewczyn, z której kojarzyłem tylko ją i Isabell. Była ubrana w czarne spodenki i koszulę w czerwony - czarną kratę. Pomimo, że nie była ubrana jak reszta jej znajomych w krótkie i obcisłe sukienki wyglądała najbardziej seksownie. 
- Uważaj, bo się zapowietrzysz - szepnął mi Calum do ucha, a ja jak na zawołanie odetchnąłem.
Dziewczyna zauważyła mnie i szeroko uśmiechnięta, podeszła razem z Isabell do naszej czwórki.
- Hej przystojniaki - rzuciła i usiadła na blacie - Znacie Lucasa i Diego?
- Kolegujemy się od paru lat - odpowiedział jej Mikey i otworzył pierwszą butelkę alkoholu - Czy życzą sobie panie drinka?
- Chętnie - odparły jednocześnie, a ja po błysku w oczach Naomi wiedziałem, że jest już wstawiona.
- A wy skąd znacie bliźniaków? - zapytałem, kątem oka obserwując poczynania Michaela.
- Kochamy pizzerie ich ojca. Chodźmy do niej od niepamiętnych czasów i tam ich poznałyśmy - zaczęła świergotać Isabell, ale przestałem zwracać na nią uwagę.
            Skupiłem się na Naomi, która rozmawiała z Calumem. Zaśmiała się z czegoś, co powiedział, a ja poczułem coś dziwnego wewnątrz siebie. Nigdy nie śmiała się ze mną, a z nim za każdym razem, gdy się widzą. Podszedłem do niej w chwili, kiedy zielonowłosy wręczył jej szklankę. Wypiła zawartość na raz, krzywiąc się z powodu gorzkiego smaku.
- Zatańczysz? - zapytałem i nie czekając na odpowiedź, chwyciłem jej delikatną dłoń.
Ciągnąłem ją na parkiet dumny z siebie, że odciągnąłem ją od chłopaków.
            Jak na życzenie z głośników popłynęła spokojna piosenka, idealna do wolnego. Zatrzymałem się na środku parkietu, przyciągając do siebie blondynkę. Dziewczyna stała, patrząc na mnie przerażony wzrokiem.
- Luke, ja nie umiem tańczyć - powiedziała.
- Spokojnie. Ja poprowadzę - mówiąc to położyłem jej dłoń na swoim ramieniu, a moją ręką machinalnie ułożyła się na jej tali. Uniosłem nasze splecione dłonie i małymi krokami poruszaliśmy się po zaludnionym parkiecie.
            Naomi uśmiechnęła się i opuściła głowę. Nawet w tak słabym świetle zauważyłem jej zaróżowione policzki.
             Powoli poruszaliśmy się po parkiecie wśród ludzi, którzy chyba nie zauważyli, że piosenka zmieniła się z szybkiej na wolną. Naomi zbliżyła się i oparła głowę na mojej klatce.
            Czułem ciepło jej ciała, przenikające każdy centymetr mojej osoby. Bliskość tej dziewczyny działała na mnie uspakajająco. Przy niej wszystko dookoła znikało i byliśmy tylko my we dwoje, delikatnie kiwający się na boki w rytm muzyki. Czy ona czuje się tak samo jak ja?
            Przy ostatnich nutach piosenki obróciłem blondynkę, a ona jak na nieumiejętną tancerkę przystało, potknęła się. Chwyciłem ją mocno w pasie, nie pozwalając, aby się przewróciła.
- Na prawdę słabo tańczysz - mruknąłem jej do ucha, a ona wstrzymała oddech.
- Wiem - odpowiedziała speszona - Dziękuję za taniec, a teraz chodzimy się napić.
Pocałowała mnie w policzek i zaczęła przepychać się z powrotem do kuchni.
            Widok, który zastaliśmy wbił nas ziemię. Na podłodze siedziała Isabell razem z moimi przyjaciółmi i widać było, że wypili na prawdę sporo i nie stwierdzam tego na podstawie, że ciągle podawali sobie butelkę wypełnioną do połowy przezroczystym płynem, lecz także po ich pijackim bełkocie, który w ich mniemaniu musiał być jakaś naprawdę zabawną piosenką, bo co chwilę wybuchali śmiechem. Diego musiał im towarzyszyć, ale odpadł szybko, bo teraz spał na wysepce wybudowanej na środku kuchni, przytulony do patelni.
- Brawo! - krzyknąłem - Pobiliście swój rekord w upijania się, a szczególnie Diego.
- Luke, daj spokój - powiedziała Naomi, dosiadając się do reszty i zabierając im butelkę.
Wypiła parę porządnych łyków, a chłopaki zaczęli bić jej brawa. Ludzie dokoła patrzyli na nas dziwnie, lecz moi znajomi nic sobie z tego nie robili i dalej pili, siedząc na podłodze.
- Stary, wyluzuj i się napij - rzucił Lucas, który nagle pojawił się u mojego boku.
Zarzucił rękę na mojego barki i uśmiechnął się. Miał potargane włosy i krzywo zapiętą koszulę, więc chyba wiem, co robił, ale wolę w to nie wnikać.
- Przenocujecie u mnie, więc nikt nie będzie musiał prowadzić.
Pokiwałem głową i pomimo zapewnień przyjaciela niechętnie ruszyłem w stronę pijących osób. Naomi uśmiechnęła się do mnie zachęcająco, co było jednym z powodów, dla których chciałem tam być.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Muszę przyznać, że Naomi jest idealną partnerką do picia. Dziewczyna potrafi pochłonąć naprawdę dużą ilość alkoholu. Nawet Ashton, który teraz siedzi w którejś z łazienek i zwraca wszystko, co dziś wypił po przegranych zawodach z Naomi, nie jest w stanie jej dorównać.
- Chyba wygrałem zakład - szepnął mi do ucha Calum, który prawie zasypiał na moim ramieniu.
- Nie - odpowiedziałem mu i poderwałem się do góry.
            Nie pozwolę mu wygrać tego zakładu. Stojąc już na nogach, rozejrzałem się po kuchni. Oprócz Naomi i Isabell było tu pełno dziewczyn, które teraz ukradkowo na mnie zerkały. Podszedłem do farbowanej blondynki w obcisłej czerwonej sukienki. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie na mój widok, a ja nie czekając na jej reakcję przywarłem do niej obejmując w pasie.
- Ty i ja - mruknąłem jej do ucha - Pokój na górze.
            Blondynka pokiwała ochoczo głową, a jej oczy zabłyszczały. Wziąłem ją za dłoń, która nie była tak drobna jak dłoń Naomi. Wychodząc odwróciłem się do tyłu, aby posłać triumfalny uśmiech Calumowi, ale pierwsze, co ujrzałem to smutne, błękitne oczy Naomi, która kręciła głową, a następnie Cala z pijackim uśmiechem. Nie dam mu tej satysfakcji. Wyszedłem razem z blond nieznajomą, próbując wyrzucić z głowy twarz Naomi.


___________________________________________________________

Witam wszystkich w ten słoneczny piątek!

Rozdział moim zdaniem trochę za krótki, ale co ja poradzę... 

Przypominam o zakładce "Wasze blogi".

Zapraszam także do zakładki "Już niedługo!" jest tam opis bloga, którego realizacją zajmę się nie długo. Czekam na Wasze opinie na jego temat.

Do następnego piątku :)





piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 3

Naomi

- Luke? - szepnęłam do mikrofonu w telefonie. 
- Gdzie jesteś? - spytał, a ja usłyszałam jakieś poruszenie w miejscu, gdzie się znajdował. 
- Schowałam się w szafie. 
- Już jedziemy - powiedział. 
- Luke? - zapytałam, lecz odpowiedziała mi cisza. 
            Panikowałam. Jak ktoś mógł się tutaj dostać? Kolejny odgłos tłuczonego szkła i znowu, i znowu, i znowu. Skrzywiłam się na myśl, że już tyle rzeczy zostało zniszczone. Zapadła długa cisza, która tylko potęgowała mój strach. Przez chwilę pomyślałam, że ten ktoś wyszedł i zaczęłam powoli się uspakajać, przygotowując się do wyjścia z szafy.
            Nagle usłyszałam ciężkie kroki na schodach jakby włamywacz chciał żebym wiedziała, że idzie po mnie. Kolejna seria huków oznaczająca coś stłuczonego, coś, co ma na pewno dla mnie jakąś wartość. Skrzypnięcie podłogi i już wiedziałam, że nie jestem sama w swoim pokoju.
           Zakryłam usta dłonią i mocno ją przycisnęłam. Starałam się uspokoić oddech, aby stał się cichy oraz równomierny, lecz strach nie pozwalał mi tego opanować. Serce boleśnie uderzało o klatkę piersiową jakby chciało z niej wyskoczyć. Miałam wrażenie, że osoba chodząca po moim pokoju doskonale słyszy każdy dźwięk wydawany przez moje wystraszone ciało pomimo tego, że pozostawałam w bezruchu i jedynie bawi się ze mną, chcąc przedłużyć moje cierpienie. Myślałam, że przerażona byłam wcześniej, ale teraz nie wiem jak określić. Miałam ochotę uciekać, lecz moje ciało nie chciało poruszyć się choćby o centymetr. Włamywacz przechadzał się po moim pokoju, mrucząc coś pod nosem, ale jego kroki rozbrzmiewały co raz bliżej szafy. Zatrzymał się przy niej, a moje serce na nowo zaczęło bić i to w oszalałym tempie. Drzwi szafy zaczęły się otwierać, a wiązka światła księżycowego padła na moją twarz. Wiedziałam, że to będzie koniec. Znajdzie mnie. 
Wytrzymałam oddech i poczułam kropelki potu występujące na moim czole oraz karku. 
            Wybawiło mnie trzaśnięcie drzwi wejściowych i wołanie mojego imienia. Mężczyzna przeklną i sądząc po jego krokach wybiegł z pokoju. Ponownie rozległy się krzyki tyle, że nakazujące zatrzymanie się. Nie wyszłam z szafy. Za bardzo bałam się ruszyć. Zamknęłam oczy i wyłączyłam swój umysł na bodźce zewnętrzne, pozwalając żeby mój mózg przetwarzał całą sytuację na nowo. 
            Uchyliłam lekko powieki w momencie, gdy drzwi szafy stanęły otworem. Machinalnie skuliłam się i schowałam twarz. 
- Hej to tylko ja. 
            Luke. Wyciągnęłam ręce w jego stronę, a on bez słowa wziął mnie w swoje ramiona i uniósł w powietrze. Zadrżałam pod wpływem jego chłodnego dotyku na moich nagich nogach. Kurczowo zacisnęłam dłonie na jego koszuli. Oczy miałam zamknięte, nie chcąc patrzeć na cały bałagan jaki wyrządził włamywacz. Zniszczył niejedną rzecz. 
- Znalazłem ją - powiedział Luke i usadził mnie na kanapie. 
Czułam na sobie spojrzenie paru osób, ale nadal nie chciałam otworzyć oczu. 
- Naomi to my - rzucił Calum, a materac koło mnie zapadł się pod ciężarem chłopaka - Nie masz się już czego bać. Otwórz oczy i rozluźnij się. 
Brunet wziął mnie za rękę i uścisnął delikatnie, chcąc dać mi do zrozumienia, że jestem bezpieczna. 
- Jestem idiotką - szepnęłam - Zapomniałam zamknąć drzwi. 
- Wcale, że nie - powiedział chłopak - Każdemu się zdarza. Co powiesz na herbatę? 
Pokiwałam głową i niechętnie otworzyłam oczy. Od razu rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ramki, co do jednej zniszczone. Miałam rację. Zniszczył coś, co ma dla mnie jakieś znaczenie. 
- Idźcie zagrzejcie wodę. Ja zaraz przyjdę - rzuciłam klękając koło małego stolika i wyciągając zdjęcia ze zniszczonych ramek.
            Chłopaki bez słowa przyszli do kuchni.
            Wyciągałam delikatnie każdą fotografię bojąc się, że którąś przez przypadek uszkodzę. Jedno ze zdjęć zostało porwane. Po dokładniejszym przyjrzenia się wydobytym pozostałościom fotografii stwierdziłam, że było to zdjęcie ze ślubu rodziców. Wstałam z podłogi, zostawiając nieposprzątane szkło, rzuciłam zdjęcia na stolik kawowy i weszłam do kuchni. Chłopaki zbierali z blatu i kafelek pozostałości po kubkach oraz szklankach. Podeszłam szybko do szafki i niezważając na ostre odłamki na podłodze zajrzałam do niej. Westchnęłam z ulgą.
            Stoi tu taki samotny, ale jest cały. Tata byłby zły, gdyby jego ulubiony kubek został stłuczony. Wsunęłam go na sam koniec półki i odwróciłam się twarzą do chłopaków. Patrzyli to na mnie, to na moje stopy. Spojrzałam w dół i zauważyłam czerwone ślady. Chwyciłam się mocno blatu, czując ból i zawroty głowy w tym samym momencie. Cholera. 
- Chodź - Michael wyciągnął w moją stronę dłoń. 
Złapałam ją i przeszłam dzielącą nas odległość. 
- Gdzie apteczka? - zapytał czerwonowłosy. 
Wskazałam palcem na ostatnią szafkę, patrząc ciągle w górę byle nie na swoje stopy. Chłopak odszedł ode mnie, a reszta sprzątała bałagan. 
- Czyli co? Jedziemy dziś na zakupy? - spytał Calum, który właśnie wyrzucił ostatnie odłamki. 
Opuściłam głowę i popatrzyłam na niego pytająco. Brunet uśmiechnął się szeroko. 
- Wiesz - zaczął - Trzeba kupić nowe kubki, ramki i nie wiadomo, co jeszcze. 
- Dam sobie radę - mruknęłam. 
- Oj weź - jęknął - Ja chcę ci pomóc wybrać to wszystko. 
Uśmiechnęłam się na myśl, że spędzę trochę czasu w towarzystwie tego wiecznie radosnego chłopaka. Calum jest naprawdę miły i potrafi mnie rozbawić. Mam nadzieję, że jego entuzjazm udzieli się także i mi.
Michael wrócił z białym pudełkiem, z którego już wyciągał jakieś bandaże. Usiadł na krześle obok i położył sobie moją nogę na swoich kolanach. Spojrzał na nią i odetchnął. 
- Nie jest źle. Tylko parę małych skaleczeń. Dobrze, że nic się nie wbiło. 
Syknęłam z bólu, a chłopak popatrzył na mnie przepraszająco. Uśmiechnęłam się krzywo, chcąc mu przekazać, że nie jest źle.
- W szufladzie koło zlewu powinny być plastikowe kubeczki, a w lodówce soki- powiedziałam, chcąc myśleć o czymś innym niż szczypaniu. Luke wykonał zadanie i po chwili na stole stały napoje, a Michael kończył bandażować moją stopę. 
-  Powiesz, co się stało? - zapytał Ashton rozlewając sok pomarańczowy do kubeczków. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić. 
- Nie wiem kto to był. Ledwo usłyszałam jak przeklną - zakończyłam swoją wypowiedź tymi słowami. 
- Nie powiedziałaś, że byłaś w domu w dniu morderstwa - powiedział z dosłyszalną pretensją w głosie Luke, całkowicie ignorując to, co powiedziałam przed chwilą.
Popatrzyłam na niego chłodno zwlekając z odpowiedzią. Nie ma prawa mieć do mnie pretensji. Nie lubię tego tematu, bo myśl, że ja żyję, a moi rodzice nie jest bolesna tak samo jak blizna na brzuchu, która ciągle mi o tym przypomina. 
- Jeżeli przeglądaliście dokumenty to dobrze wiecie czemu nic nie powiedziałam - mruknęłam. 
- Przestań. Teraz to musi być mała blizna, a taką każdy ma - rzucił Calum chcąc poprawić mi humor. 
Kocham jego pozytywne podejście do życia, ale w tej chwili zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Wstałam z krzesła i podniosłam bluzkę aż pod sam stanik, ukazując różową szramę zasłoniętą na prawym biodrze spodenkami. 
- To nie jest mała blizna - warknęłam - To nie zniknie. Nigdy. 
Opuściłam koszulkę i opadłam na siedzenie. Chłopaki patrzyli zszokowani na mnie nie wiedząc, co powiedzieć. 
- Nie patrzcie się tak na mnie – szepnęłam – Widzieliście to na zdjęciu. 
- Przepraszam - powiedział każdy z nich od razu. 
Machnęłam lekceważąco ręką, czując jak złość ulatuje, a zastępuje ją zmęczenie. Ziewnęłam. Nie zdążyłam nawet zasnąć, gdy to się zaczęło. 
- Chodźmy spać - rzucił Ashton, a ja na niego popatrzyłam zdziwiona - Nie zostaniesz sama. Śpimy u ciebie. 
Westchnęłam. Super. Teraz czwórka nastolatków będzie spała u mnie na kanapie. 
- Wiecie gdzie jest kanapa? - spytałam z uśmiechem na twarzy - Bierzcie z lodówki, co chcecie tylko błagam zostawcie mi coś na śniadanie. Ok? 
Pokiwali zgodnie głowami, a ja ruszyłam powoli do swojego pokoju krzywiąc się przy każdym kroku. 
            Idąc przez korytarz na piętro, widziałam zrzucone ze ściany ramki, lecz nie zwracałam na nie większej uwagi. Weszłam do swojego pokoju i po omacku przeszłam przez niego, aby paść na łóżko i zasnąć jak zabita. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Obudziłam się z powodu nieprzyjemnego wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Coś uciskało mi brzuch, co także było nieprzyjemne. Uchyliłam powieki i krzyknęłam przestraszona. Cofnęłam się gwałtownie, a ptak zaskoczył ze mnie, trzepocząc skrzydłami. 
- Co tu robi ta kura?! - wrzasnęłam. 
Odpowiedział mi jedynie wybuch śmiechu tuż za moim drzwiami i tupot stóp na schodach. Wybiegłam z pokoju, a następnie w ekspresowym tempie zeszłam na dół. Wpadłam do kuchni i ujrzałam chłopaków oraz Isabell, którzy jakby nigdy nic jedli śniadanie. Widziałam te ukradkowe spojrzenia oraz uśmiechy. 
- Zabiję was - warknęłam.
- Naomi - pisnęła Isabell i złapała mnie w swoje objęcia, chcąc powstrzymać mnie przed zrobieniem jakiejś głupoty - Chłopaki wszystko mi opowiedzieli. Zadzwoniłam już do Davida. Lekko mówiąc, zdenerwował się, że dowiedział się tego ode mnie i tak późno. 
Wyplątałam się z uścisku przyjaciółki i posłałam chłopakom niechętne spojrzenie. Usiadłam przy stole koło Michaela, któremu najtrudniej było ukryć rozbawienie. Walnęłam go otwartą dłonią w tył głowy, na co chłopak jęknął. 
- Obstawiam, że był to twój pomysł i Caluma, a reszta pomagała ci w realizacji - powiedziałam. 
- Mnie w to nie mieszaj - mruknął Luke i wrócił do spożywania posiłku.
            Przymknęłam oczy, czując zmęczenie. Mam tak ogromną chęć położyć się spać. Oparłam łokieć na stole, a następnie głowę położyłam na dłoni. Chyba dam radę zasnąć. Powoli wyłączyłam się i przestałam zwracać uwagę na wszystko, co działo się dookoła. Myślałam już, że najnormalniej w świecie zasnę, ale tak bardzo się myliłam. Straciłam podpórkę pod głowę i mało brakowało, a uderzyłabym nią o blat, ale wylądowała na czymś miękkim. 
Zadarłam głowę do góry i nieprzytomny wzrokiem spojrzałam na Luke'a, który wzrokiem piorunował Izzy oraz chłopaków, chichoczących pod nosem. 
Miło z jego strony, że tak się o mnie troszczy. Jest taki słodki, gdy próbuje zbesztać resztę, a oni go ignorują, wprowadzając blondyna w jeszcze większą złość. Pociągnęłam Luke'a za łokieć i zmusiłam, żeby usiadł. Opadł ciężko na krzesło z pustym talerzem, oddzielając mnie i Isabell. Posłałam mu wdzięczny uśmiech, a on wzruszył niedbale ramionami, nie przestając patrzeć mi w oczy. Nie chciałam odwrócić głowy. Oznaczałoby to, że jestem słaba, a po za tym jego błękitne oczy były takie hipnotyzujące. 
- Wiesz, że za chwilę będzie tu David i rozszarpie nas wszystkich, zaczynając od ciebie? - spytała przyjaciółka, odciągając mój wzrok od twarzy blondyna. 
- Znów te jego groźby? - jęknęła. 
Brunetka pokiwała jedynie głową. 
            Jak na potwierdzenie jej słów drzwi wejściowe zostały otwarte z hukiem, a następnie zatrzaśnięte. Do kuchni wpadł rozjuszony David. Na jego widok wzdrygnęłam się, wiedząc, że jego bojowa poza nie oznacza nic dobrego. Chłopak ruszył w moją stronę, posyłając jadowite spojrzenie każdemu kto chociaż na niego zerknął. Skuliłam się lekko, a przyjaciel widząc moje zachowanie, otrząsnął się momentalnie z amoku, w który wpadł. Na jego czole wystąpiła zmarszczka, oznaczająca troskę. Kucnął przede mną i zgarnął mnie w swoje objęcia. Zapomniałam o wydarzeniach z nocy i poczułam jak przenoszę się do bunkru, w którym jestem tylko ja i on. Czułam złudne poczucie bezpieczeństwa, którego właśnie teraz najbardziej potrzebuję. 
- Nie zadzwoniłaś - powiedział z pretensją w głosie. 
Coś ostatni dużo osób ma mi coś za złe.
- Przepraszam - odetchnęłam głęboko - Nawet o tym nie pomyślałam. 
Odsunął mnie na odległość swoich ramion i dokładnie przyjrzał się mojej twarzy. Nie dostrzegając żadnych zmian, uśmiechnął się. 
- Oni ci pomagają? - zapytał, krzywiąc się. 
- Tak - odpowiedział za mnie Calum, stawiając przede mną talerz wypełniony po brzegi jajecznicą - Smacznego. 
- Musiałem sprawdzić czy wszystko dobrze, ale muszę się szybko zbierać, bo... - David spojrzał na zegarek i zmarkotniał - Jestem spóźniony do pracy.
- Żadna nowość - rzuciła z uśmiechem Isabell - Leć, bo będziesz musiał szukać nowej roboty. 
David westchnął i przytulając mnie oraz Izzy na pożegnanie, wyszedł z domu. 
- Miły jest - powiedział Ashton siadając przy stole z talerzem tostów. 
- Ciesz się, że skończyło się tylko na ignorowaniu was - mruknęłam i wstałam. 
            Bez słowa wyszłam z kuchni i weszłam po schodach prosto so swojego pokoju. Po drodze nie zauważyłam żadnego szkła. Podniosłam brwi widząc, że w moim pokoju nie ma także ani śladu po stłuczonej lampie, lecz kura pozostała przechadzając się w tę i z powrotem, głośno gdacząc. Otworzyłam szafę, próbując ignorować ptaka i wyciągnęłam z niej jeansowe spodenki oraz szarą koszulkę. Przebrała się szybko, licząc na to, że nikt nie zechce przyjść do mnie akurat w tym momencie. Przeszłam do pomieszczenia obok, gdzie ochlapałam twarz wodą oraz umyłam zęby i wyszczotkowałam włosy. Wróciłam do pokoju i opadłam na łóżko. Wypatrywałam się w biały sufit, myśląc o wydarzeniach, które przytrafiły mi się odkąd znów jestem w Sydney. Ciężko pomyśleć, że to mój trzeci dzień tutaj, a tyle zdążyło się wydarzyć. Westchnęłam sfrustrowana. Ciche pukanie do drzwi wyrwało mnie z potoku myśli. 
- Proszę. 
Do pokoju wyszedł Luke. Uśmiechał się lekko, lecz ja postanowiłam go zignorować i dalej leżeć, wpatrując się w sufit. 
- Isabell kazała przekazać, że pojawił się alarm typu B i musiała natychmiast jechać. 
- Zazwyczaj było tylko D, a B należy do rzadkości. 
Luke położył się koło mnie, nadal uśmiechając się. Był to uśmiech szczery. Widziałam to w jego błękitnych oczach, w które mogłabym patrzeć w nieskończoność. Odwróciłam głowę, czując, że się rumienię. Blondyn zaśmiał się cicho i podniósł się z łóżka. 
- Calum nadal czeka z nadzieją, że pojedziemy na zakupy. 
- Jasne – rzuciłam, niechętnie wychodząc za nim. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Wyszłam z centrum handlowego, uśmiechając się szeroko. Nawet upał jaki panował na zewnątrz nie mógł popsuć mi humoru. 
- Naomi, mieliśmy kupić tylko ramki i kubki - jęknął Calum. 
Odwróciłam się do czwórki chłopaków, którzy nieśli po dwie wyładowane po brzegi torby z zakupami. 
- Wiem, ale przypomniałam sobie, że mam pustą lodówkę po tym jak u mnie na śniadaniu było więcej osób niż ja. 
- No dobra, ale po co ci ta farba do włosów? - zapytał Michael - I w dodatku zielona. 
- To dla ciebie - powiedziałam, na co chłopak uśmiechnął się szeroko. 
Od Calum dowiedziałam się, że Michael uwielbia farbować włosy. Widząc pudełko z farbą i to w dodatku zieloną, uznałam, że nie mogę przepuścić okazji, aby przekonać się czy chłopak będzie wyglądał tak genialnie w tym kolorze jak sobie go wyobrażam.
            Przeszliśmy przez parking w stronę samochodu Luke'a. Patrzyłam jak cała czwórka męczy się niosąc ciężkie torby. Wyforsowałam na przód, chcąc jak najszybciej być w aucie i poczuć na sobie lekki powiew chłodnej klimatyzacji. 
            Na parking wjechał czarny samochód. Obserwowałam go uważnie próbując przypomnieć sobie jak wyglądało auto, które śledziło mnie kilka dni temu. W momencie, gdy zrozumiałam, że jest to ten samochód, osoba siedząca za kierownicą przyśpieszył jadąc prosto na mnie. 
- Naomi, uciekaj! - usłyszałam krzyk Ashtona.
Auto było stanowczo za blisko, abym miała jakiekolwiek szanse na ucieczkę. Jedne, co mi pozostało to patrzeć na puste miejsce, gdzie powinna znajdować się rejestracja i modlić się w duchu, żeby zderzenie z samochodem nie zabiło mnie. Odległość między mną, a autem zmniejszyła się do paru metrów, lecz zanim zdążyło we mnie uderzyć moje ciało z impetem zostało popchnięte i przygniecione innym. Kątem oka dostrzegłam jak chłopaki też uciekają, bo kierowca obrał sobie ich za kolejny cel. Nie wypuszczając toreb z rąk odskoczyli na bok i schowali się za rzędem samochodów.
            Nie musiałam patrzeć kto mi uratował. Luke uniósł się na przedramiona i spojrzał mi w oczy. Wytrzymałam oddech, nie wiedząc czego spodziewać się po nim spodziewać. 
- Czemu do cholery jasnej nie uciekłaś? - warknął. 
- Byłam pewna, że nie zdążę - szepnęłam, czując się kolejny raz tego dnia jak idiotka z powodu swojego zachowania. 
Luke popatrzył na mnie dziwnie i widać było, że jego złość minęła. Wypuściła powietrze ze światem. Blondyn podniósł się i wyciągnął do mnie dłoń. Chwyciłam ją i po chwili już stałam na nogach. Dookoła nas utworzył się mały tłum ludzi, którzy patrzyli na nas z zaciekawieniem i fascynacją. 
- Wsiadaj - rzucił chłopak i otworzył drzwi od samochodu. 
Weszłam do środka, nie odzywając się ani słowem. Jednak nadal był zły. Do środka wpadł Calum, który o razu złapał mnie za ramiona i przytulił. Poczułam dezorientację spowodowaną jego zachowaniem. Przez chwilę tkwiłam w jego objęciach nieruchomo, ale szybko rozluźniłam się i odwzajemniłam uścisk. 
- Nic wam nie jest? - odezwałam się pierwsza. 
- Jest okey - odpowiedział mi od razu - Jedynie Luke się wkurzył. 
- Nie mogłam się ruszyć, bo to był ten sam samochód Calum - powiedziałam. 
- Jaki samochód? - zapytał Michael, wsiadając na przednie miejsce. 
- Kolejna rzecz, o której zapomniałam wam powiedzieć – mruknęłam.
Zaczęłam im opowiadać o tym, co stało się dwa dni temu, podczas gdy blondyn opuszczał parking, nie spuszczając wzroku z drogi. Reszta patrzyła na mnie zaskoczona. 
- Dobra - zaczął Calum - To przestaje być normalne. 
- Zgadzam się - poparł go Michael. 
- David myśli, że ktoś mnie śledził, bo chciał się upewnić czy to ja.
Zapadła długa cisza, a każdy chłopak wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał.
- To jest bardzo możliwe – powiedział Ashton – Teraz pozostaje pytanie kto.
I znowu to samo. Więcej pytań, brak odpowiedzi.
Luke zatrzymał samochód przed moim domem. Wyciągnęłam klucze z kieszeni i wysiadłam z auta, rozglądając się dookoła. Pusto. Przeszłam przez furtkę i odkręciłam się w stronę chłopaków. 
- Bierzcie zakupy, a ja zamówię pizzę - rzuciłam - Na mój koszt. 
- Pepperoni! - krzyknęli chórem, gdy otwierałam drzwi do domu. 
Weszłam do środka z telefonem przy uchu. 
- Pizzeria "Deliziosa" słucham - odezwał się po drugiej stronie dziwnie znajomy głos. 
- Dzień dobry. Chciałabym zamówić trzy duże Pepperoni - skrzywiłam się i usiadłam na blacie w kuchni. 
Znów będę musiała wszystko ściągać. Westchnęłam, a do kuchni wszedł Michael z torbami. Patrzył na mnie i już miał coś powiedzieć, lecz go powstrzymałam, przykładając palec do ust. 
- Adres? 
- Preston 175 - odpowiedziałam. 
- Pizza będzie za około godzinę - rzekł głos po drugiej stronie i rozłączył się bez słowa. 
Prychnęłam. 
- I co? - spytał Michael, który ciągle stał koło mnie. 
- Za godzinę będzie jedzenie. 
Zaskoczyła na podłogę i czując ból w stopach złapałam się blatu. Westchnęłam i zajrzałam do pierwszej torby. Widząc zieloną farbę na wierzchu, uśmiechnęłam się szeroko. 
- Mikeyyyyy! 
Czerwonowłosy popatrzył na mnie z wysoko uniesionymi brwiami, a ja pomachałam mu przed nosem opakowaniem. 
- Bierzemy się?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Schowałam ostatni kubek do szafki i weszłam do salonu w momencie, gdy zadzwonił dzwonek. Zgarnęłam pieniądze, leżące na półce w przedpokoju i otworzyłam drzwi. Od razu poczułam cudowny zapach pizzy. 
- Pani zamówienie - rzekł rozbawionym głosem dostawca. 
Spojrzałam na jego twarz i ujrzałam Davida. 
- Więc teraz pracujesz w naszej ulubionej pizzerii? – zapytałam, wymieniając pieniądze na trzy pudełka. 
- Yhym, Lucas i Diego dobrze mi płacą – powiedział z uśmiechem – No właśnie kazali mi przekazać, że jesteś razem z Isabell zaproszona na ich imprezę.
Pacnęłam się w czoło. Moja słaba pamięć daje się we znaki.
- Dziś są ich urodziny! – pisnęłam przerażona – Całkowicie zapomniałam.
- Wyluzuj – uspokoił mnie – Prezent kupiłem. Będę o siedemnastej. Ok?
- Jasne – odpowiedziałam, uśmiechając się.
Pocałował mnie w policzek i szybkim krokiem opuścił posesję. Zamknęłam nogą drzwi, kierując się do salonu, gdzie chłopaki oglądali jakiś film. 
- Jedzenie.
Postawiłam pudełka na stoliku, życząc im smacznego. Usiadłam na fotelu i sięgnęłam po kawałek 
- Na prawdę myślałaś, że jesteśmy kryminalistami? - spytał Michael z pełną buzią, którego już suche włosy połyskiwały seledynowym kolorem. 
- Do twarzy ci w tym kolorze - rzuciłam po dłuższej chwili -  I tak. Myślałam, że jesteście kryminalistami. 
Zaczęłam ściągać ze swojego kawałka wszystkie dodatki i wrzucałam je z powrotem do pudełka, czemu towarzyszyły zniesmaczone spojrzenia chłopaków. 
- Nienawidzę wszelkich dodatków na pizze - mruknęłam zanim którykolwiek z nich zdążył coś powiedzieć. 
Zagłębiłam się w fotelu i małymi gryzami zjadałam posiłek. 
- Trzeba coś zrobić z tym kolesiem od samochodu - zaczął Ashton. 
- Rejestracji nie było, więc, co my możemy - westchnęłam. 
            Zaległa cisza, przerywana odgłosami telewizji oraz mlaskania. Kartonowe pudełka zostały szybko opróżnione przez chłopaków. Byłam przerażona ich możliwościami pochłaniania, bo nie wyglądali na takich, którzy dużo jedli. Mieli lepsze nogi ode mnie! 
            Błogi spokój nie trwał długo. Telefon któregoś z chłopaków zadzwonił, a ja zauważyłam jak Michael wyciąga z kieszeni urządzenie, które natarczywie dawało o sobie znać. Chłopak zbladł trochę, patrząc na ekran, ale szybko się otrząsnął i odebrał. Osoba, z którą miał przyjemność rozmawiać, nie dała mu nawet dojść do słowa, bo po chwili schował telefon bez słowa z powrotem do kieszeni i westchnął. 
- Matka karze stawić się naszej czwórce za dziesięć minut na komisariacie. Chyba nas o coś podejrzewają.

_____________________________________________________

Witam Was i informuję, że ten rozdział jest także prezentem dla Was z okazji Walentynek.
Ble.

Dziękuję za tysiąc wyświetleń!

Jest to dla mnie duży sukces i motywacja, więc dziękuję, dziękuję, dziękuję.

W zakładce "Bohaterowie" pojawiając się nowe postacie, które będą pojawiać się dosyć często w tym opowiadaniu.
Piszcie swoje opinie na temat rozdziału, wytykajcie błędy i proponujcie poprawki.
Wszystko mile widziane :)

Do następnego piątku!