sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 13

Naomi 

            - Dasz sobie radę? – zapytał Calum, stojąc w drzwiach pokoju. Uśmiechnęłam się lekko do bruneta, kiwając głową. Chłopak podszedł do mnie i przytulił, czochrając moje włosy.
            Było kilka minut po północy. Cal siedział ze mną tutaj, aż do tej pory, ale, gdy zauważyłam jak zasypia na fotelu, kazałam wrócić do domu. Już wcześniej powinnam go odprawić, ale za każdym razem stawiał się i mówił, że za chwilę sobie pójdzie.
            Zamknęłam drzwi za Calumem i oparłam się plecami o nie. Spojrzałam na Davida, który spokojnie oddychał i kręcił się przez sen. Ciężko było mu zasnąć nawet po masakrycznie dużej ilości środków przeciwbólowych.
            - Ash, powinieneś już spać – mruknęłam, opadając na fotel między łóżkami chłopaków. 
Byłam zmęczona całym dniem, a biel pomieszczenia podrażniała moje oczy nawet w tak słabym świetle jakie rzucała lampa nocna na szafce. 
            Nikt nie sądził, że pilnowanie chłopaków będzie konieczne, lecz po kilku próbach wymsknięcia się Ashtona i przez nachalne zachowanie Davida względem pielęgniarek, zostało wymagane albo chłopaki zostaliby przywiązani do łóżek. Zachowywali się jak dzieci, a szczególnie Ash, który jeszcze do niedawna proponował mi pieniądze za pomoc w ucieczce. 
            Cisza w pomieszczeniu była przerywana tylko odgłosami uderzania śrubokrętów o metalowe powłoki kamer, którymi nieprzerwanie zajmował się Irwin.
            - Jest! - ryknął Ashton tym samym rozbudzając Davida. 
            - Co? - mruknął sennie chłopak. 
Lekko pchnęłam przyjaciela z powrotem do pozycji leżącej i odgarnęłam jego włosy z czoła. Chłopak uśmiechnął się do mnie i zamknął oczy. 
            - Ash, kretynie, miałabym problem, gdyby się rozbudził - powiedziałam ściszonym głosem. 
            - Przepraszam, ale udało mi się. Mam kod dostępu do tej kamery i nadal działa po złożeniu. 
Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na bruneta. Wiedziałam, że Ash jest utalentowanym informatykiem i zna się na różnym sprzęcie, ale ostatnia akcja zmieniła trochę mój punkt widzenia, co do umiejętności chłopaka. Nie sądziłam, że sobie poradzi z tym w dodatku, że była to ostatnia kamera jaką rozmontowywał, bo poprzednie schrzanił. 
            - Mam ochotę cię ucałować – szepnęłam, patrząc to na kamerę, to na Ashtona. 
            - Nie krępuj się - powiedział i uśmiechnął się zadziornie. 
Parsknęłam śmiechem i szturchnęłam chłopaka w ramię. 
            Wyciągnął spod poduszki laptopa i włączając go, podłączył kamerę do urządzenia. 
            - Posłuchaj mnie uważnie - mruknął - Gdy na ekranie pojawi się pasek, będę mieć parę sekund na wpisanie kodu dostępu. Nie potrafię skupić się i na czytaniu go, i jednocześnie wpisywaniu, więc mi go podyktujesz, ok? 
            Pokiwałam głową i wlepiłam wzrok w ekran urządzenia, na którym wyskoczyła mapa świata minimalizująca się powoli do obszaru Sydney. Gdy wyskoczył zielony pasek, nie czekałam na polecenie Ashtona tylko zaczęłam czytać wyraźnie rząd cyfr wymieszanych z literami. Nagle ciszę w pomieszczeniu przerwało wielokrotne piknięcie. Wytrzymałam oddech, gdy na ekranie pokazała się dokładna lokalizacja urządzenia, na które były przesyłane wszystkie nagrania z kamer. Ash wziął telefon i szybko wstukując coś na nim, przyłożył go do ucha. 
            - Mamy go, przyjedzie jak najszybciej pod szpital. 
Popatrzyłam zdziwiona na chłopak, na co on posłał mi lekki uśmiech. 
            - Macie jakąś godzinę od teraz, gdy koleś dowie się, że go namierzyliśmy. Musicie jechać natychmiast. 
            - Nie mogłeś poczekać z tym do rana? To nie jest dobry pomysł, żebyśmy jechali tam teraz – mruknęłam niezadowolona.
Chłopak nadal wpatrywał się w ekran laptopa, wpisując coś na klawiaturze.
            - Zabezpieczenia jego urządzeń są za dobre i wykryją to, że zostały namierzone. Nie przewidziałem takiej możliwości –  powiedział, a ja pokiwałam głową, wiedząc, że chłopak  wytłumaczył mi skomplikowane działanie systemu namierzania w skróconej wersji, którą mogłabym zrozumieć.
            Wzięłam od Ashtona bluzę i zarzuciłam nią na swoją wymiętą koszulkę. Uściskałam bruneta i po cichu wyszłam z pokoju. Ciszę panującą w szpitalu, przerywały piknięcie aparatur, które rozchodziły się echem po całym budynku. Nie słychać było rozmów, a jedynie jęki bólu. Białe, sterylne ściany raziły w oczy, przypominając mi o mojej wizycie tutaj pół roku temu. Czułam chemikalia i środki dezynfekujące, które przyprawiają mnie o młodości. Przyspieszyłam kroku i chcąc jak najszybciej wydostać się z budynku, zbiegłam po schodach zamiast skorzystać z windy. Pustki na korytarzach dodatkowo przyprawiały mnie o dreszcze.
            Będąc sama w tym budynku, wspomnienia powracały. Pamiętam jak tutaj dowiedziałam się, że moi rodzice nie żyją, jak lekarze zdjęli mi bandaże, a ja ujrzała bliznę, na widok której większość ludzi posyłało mi dziwne spojrzenia. Chciałabym o tym wszystkim zapomnieć.
            Wypadłam przez drzwi na zewnątrz i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu samochodu Luke’a, chociaż wiedziałam, że na pewno ich jeszcze nie ma. Jedyne, co zobaczyłam to stojącą w oddali postać.
            To on. Byłam tego pewna na tyle, że zerwałam się do biegu. Tak samo jak poprzednim razem zabójca widząc, zmierzającą mnie w jego stronę, zaczął uciekać. Tym razem mu nie odpuszczę. Dowiem się, kto to jest. Z każdym krokiem, który zbliżał mnie do ”ojca”, coraz lepiej słyszałam jego śmiech. Szyderczy i pełen radości jakby to wszystko było wspaniałą zabawą. Strach wywołany śmiechem, który tak dokładnie pamiętam sprzed pół roku, został zagłuszony przez przypływ adrenaliny. 
            Wbiegłam na okrągły plac między blokami, ale jego już nigdzie nie było. 
            - Twoja kochana mamusia zdradziła tatusia? - męski głos niósł się po całym placu. 
Rozejrzałam się dookoła, ale nie potrafiłam zlokalizować skąd głos pochodzi. Wydobywa się zewsząd. 
            - Babcia już się tobą nie zajmie? - kolejne pytanie ze strony zabójcy, a ja mocno zacisnęłam dłonie w pięści. 
            - Dwójka twoich przyjaciół leży w szpitalu przez twoją głupotę? 
            Wszystko się zatrzymało i ucichło. Nie zwracałam uwagi na zataczających się gdzieś pijanych ludzi, światła w oknach i wszystkich, którzy mogli to zaobserwować. Istniał tylko jego głos i słowa, które wbijały się we mnie jak małe igiełki poczucia winy.
            Nie mogłam nic poradzić na śmierć rodziców, ale to, co stało się babci było przeze mnie, tak samo moją winą było to, że David i Ashton leżą w szpitalu.
            Krew we mnie wrzała ze złości, a oczy szkliły się z powodu zbyt wielu wypowiedzianych słów.
            - Wyjdź to porozmawiamy! – krzyknęłam, nie mogąc dalej słuchać tego, co ma mi do powiedzenia. 
            - Spokojnie - zaśmiał się jakbym powiedziała coś śmiesznego - Już niedługo wyjdę i zobaczymy czy wtedy będziesz taka odważna. 
            Ponownie rozejrzałam się po placu, ale nic nie wskazywało na obecność zabójcy. Żadnych mignięć światła ani źródła dźwięku, który rozchodził się równomiernie z każdej strony. 
            - Już niedługo zakończymy naszą grę - głęboki pomruk połączony ze śmiechem niczym w filmach z czarnym charakterem. Już wiem skąd facet czerpał inspirację. 
            Koniec gry, ale ostatnie słowo nie będzie należeć do niego tylko do mnie. 
            Dalej rozglądając się dookoła, wycofałam się tą samą drogą, którą tu dotarłam. Wszystko toczyło się dalej. Ludzie gdzieniegdzie śpieszyli chodnikami pomimo później pory, samochody od czasu do czas mijały mnie, a w oknach paliły się światła. Nikt nie był świadkiem tej całej sceny i nikt nie wie, że właśnie w Sydney toczy się prawdziwa walka na śmierć i życie, której rozstrzygnięcie zależy od tego czy grupa nastolatków pozna prawdę szybciej niż ta ich zabije.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            - Nie wiesz, skąd pochodził głos? - spytał ponownie Calum. 
Pokręciłam jedynie głową, nie chcąc być niemiłą dla chłopaka. 
            Siedziałam na tylnym siedzeniu w samochodzie Luke'a i cierpliwie odpowiadałam na każde pytania chłopaków, mające związek z całą sytuacją jaka miała miejsce przed ich przyjazdem. Wydawali się być zmartwieni moi stanem psychicznym, a zarazem zdenerwowani, że jestem taka głupia i za nim pobiegłam.
            - Ash jesteś pewny, że to tutaj? - zapytałam po raz kolejny, spoglądając na stary magazyn. 
            - Tak, N – usłyszałam westchnięcie w głośniku telefonu, a ja zdziwiłam się, że mnie tak dziwnie nazwał - To jest to miejsce. Zostało wam piętnaście minut. 
            - Jasne - rozłączyłam się i popatrzyłam na chłopaków. 
            Ich miny mówiły same za siebie. Tak samo jak mi nie podobało im się miejsce, w którym wylądowaliśmy. Patrząc na opuszczony magazyn, przechodziły mnie dreszcze, które potęgowała złowroga ciemność dookoła. Nienawidzę Ashtona, który nie mógł sobie darować rozkręcania tych kamer i iść spać.
            Luke przejechał jeszcze kilka metrów i zaparkował między drzewami tak, że żaden przejezdny nie zauważyłby samochodu. Wysiadłam jako pierwsza i zrobiłam parę kroków w kierunku siatki odgradzającej magazyn od lasu dookoła. 
            - Kto, do cholera, buduje magazyn w takim miejscu? - jęknął Calum - Przecież to wygląda strasznie. 
            Pokiwałam głową i ruszyłam w stronę bramy. Łańcuchy okazały się być na tyle luźne, że dało radę przejść na spokojnie między skrzydłami. Szliśmy zbitą grupą do głównego wejścia. Otwarty teren wystawiał nas na odstrzał, ale w tym momencie nikt o tym nie myślał. 
            Stanęłam przed małymi drzwiami w ogromnej bramie, która musiała podnosić się do góry, gdy jeszcze działała. Nie zdziwiłam się, że po naciśnięciu klamki drzwi uchyliły się z głośnym skrzypnięciem. 
- A więc tak - zaczął Luke - Wchodzimy nisko pochyleni, aby było nas trudniej dostrzec. Idziemy nadal... 
Weszłam do środka, nie zwracając uwagi na polecenia blondyna. 
            - Co ty robisz? - syknął chłopak, łapiąc mnie za nadgarstek. 
            - Pomyśl tylko – warknęłam, wyrywając się z jego zbyt mocnego uścisku - Gdyby on tu był już dawno leżelibyśmy z kulką we łbie. 
Ruszyłam dalej, rozglądając się po kątach. Niemożliwe, aby w takim miejscu były jakieś komputery. 
            - Musicie to zobaczyć! 
Krzyk Caluma poniósł się echem po magazynie, ale teraz nikt się nie przejmował. Szłam kierowana bladą poświatą, której na początku nie zauważyłam. Skręciłam koło ogromnych skrzyni i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. 
            Stanęłam jak wryta, widząc zbiór najróżniejszych sprzętów wyjętych prosto z jakiegoś filmu o NCIS. Czułam jak z mojej twarzy dopływa krew, a nogi uginają się, nie mogąc utrzymać ciężaru ciała. Wstyd i upokorzenie mieszały się ze sobą, próbując wyrwać się na zewnątrz w postaci łez bezsilności. On to wszystko widział, a teraz widzą to także chłopaki. Na każdym ekranie przewijały się sceny, które kamerom udało się nagrać w moim domu. Ja, gdy się przebieram w pokoju, biorę prysznic, robię śniadanie, leżę na kanapie.
            Na sztywnych nogach podeszłam do stołów i rzuciłam się na wszystko, spychając cały sprzęt na ziemię. Nie zwracałam uwagi na hałas jaki robiłam. Czułam się upokorzona. Widział każdy mój ruch i czynność, które wykonywałam w domu. Byłam podglądana w każdym momencie, w miejscu, które uważałam za najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Chłopaki nawet nie próbowali mnie powstrzymać. Wiedzieli jak się czuję i jedynie odsunęli się na bok, aby nie paść ofiarą mojego napadu szału. Ostatni komputer spadł na betonową podłogę, rozpadając się na kawałki. Mój głośny oddech przerywał ciszę jaka nagle zapadła. 
            - Nie wydaje wam się to dziwne, że zostawił to wszystko na naszą pastwę? - zapytał Michael, a mi w głowie zapaliła się czerwona lampka. 
            Zaślepiona wstydem nie zwróciłam uwagi na coś tak bardzo oczywistego. To był podstęp. On wiedział bardzo dobrze, że tu przyjedziemy i pozwolił to wszystko zniszczyć, ale za jaką cenę? 
            - Zwijajmy się stąd... - zaczął Calum, ale głośny huk gwałtownie otwieranych drzwi, zagłuszył jego dalsze słowa. 
            - Policja! Niech wszyscy podniosą ręce do góry!
 ___________________________________________________

Witam wszystkich, którzy jeszcze tutaj są!
Przepraszam, że nie dodałam rozdziału wczoraj.
Pierwsza wersja nie podobała mi się, a tą uważam za całkiem udaną.

Mam nadzieję, że pomimo wszystko się spodoba. :)

Zostało jeszcze 10 rozdziałów + epilog!


piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 12

Luke 

            Dźwięk przychodzącego smsa, oderwał mnie od patrzenia w drzwi sali operacyjnej, w której leży nieprzytomny Ashton. Rana na jego udzie nie wyglądała ciekawie, ale nikt nie sądził, że została przecięta tętnica udowa. Ratownicy, gdy to stwierdzili nie pozwolili nam się do niego zbliżyć. Kiedy przyjechaliśmy do szpitala Ash był już na sali, a żaden lekarz nie chciał udzieli nam żadnej informacji na temat jego stanu zdrowia, bo nie jesteśmy nikim z rodziny. Siłą musiałem powstrzymać Michaela od rzucenia się na kolesia. 
            Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zobaczyłem wiadomość od Mikey'ego. 

Od Clifford:
Musisz jechać z Calumem do Naomi. Jest więcej kamer. 

            Przekląłem w myślach. Nie chciałem zabierać stąd Caluma, który wyglądał na ciężko załamanego. W końcu chodzi o naszego przyjaciela i sam nie mam ochoty się stąd ruszać, a w dodatku dla Naomi. 
            - Cal, jedziemy do Farell - mruknąłem lekko szturchając bruneta. 
Bez słowa podniósł się z miejsca i równie nie chętnie, co ja ruszył do wyjścia. W połowie drogi spotkaliśmy Michaela, który jedynie skinął głową i poszedł dalej. 
            Wszystko byłoby dobrze gdybym nie zgodził się pomóc Naomi. Ashton nie przechodziłby operacji, nie przejmowałbym się jakąś blondynką i nasze życie nie byłoby zagrożone. Jedna decyzja, która zadecydowała o wszystkim. 
            Przy wyjściu stała Naomi. Wyglądała na przestraszoną i zdenerwowaną. Co chwilę przeczesywała włosy drżącymi dłońmi. 
            - Co z Ashtonem? - zapytała, gdy podeszliśmy do niej. 
            - Przestrzelona tętnica udowa - odpowiedziałem, widząc, że Cal nie odezwie się ani słowem. 
Wyraz twarzy blondynki zmienił się. Teraz wyraźnie było widać, że jest zmartwiona. 
            - Ash, David, bliźniaki, kto jeszcze? - popatrzyła mi w oczy, a ja nie odwróciłem wzroku.
Ona potrzebowała wsparcia i pomimo jak bardzo jej teraz nienawidzę, nie mogę jej zostawić, nie wybaczyłbym sobie. 
            - Bliźniaki? - zapytał cicho Calum, który nagle zainteresował się całą sytuacją. 
            - Szyba w ich pizzerii została roztrzaskana podczas wystrzałów, ale nic im się nie stało - mruknęła Naomi. 
            - A co z Davidem? - pytał dalej Calum. 
            - On został postrzelony w brzuch - odpowiedziała mu szeptem. 
Widać było, że ją to przerosło. Patrzyła na czubki swoich butów, gniotąc w dłoniach skrawek sukienki. 
            Calum podszedł do niej i objął ramieniem. Nawet w takiej sytuacji potrafi myśleć o innych, a nie tylko o sobie. Kiwnął głową do mnie i powoli ruszyliśmy w stronę mojego samochodu. 
            Czułem się obserwowany. Z wieloletnich doświadczeń z obczajającymi mnie dziewczynami, wiedziałem, w którą stronę spojrzeć. Odwróciłem lekko głowę, kątem oka spoglądając w bok.
            - On tu jest – szepnąłem do Caluma, szturchając go w bok.
Brunet nie rozejrzał się tylko skinął głową. Wiedział, że jeżeli zdradzimy się zabójca zacznie działać i stanie się coś złego. Będzie nas śledził nawet jeżeli próbowalibyśmy go powstrzymać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



            - Cholerne kamery są w całym domu! - krzyk Caluma rozniósł się po całym domu. 
            - Która to już? - zapytałem. 
            - Czwarta - warknął i rzucił urządzenie na stolik w salonie. 
Naomi siedziała na kanapie i patrzyła przerażona na zbierającą się stertę kamer. Calum zdenerwował się na widok takiej ilości sprzętu, bo świadomość, że pozwoliliśmy, aby Naomi była obserwowana na każdym kroku, roznosiła go od środka. 
            - Stary, spokojnie, przeszukaliśmy już cały dom – powiedziałem, kładąc mu dłoń na ramieniu. 
Cal posłał mi jadowite spojrzenie i znikł w głębi domu. Jak widać to jego sposób na wyładowanie złości. 
            Opadłem na kanapę z westchnięciem. Schowałem twarz w dłoniach pozwalając, abym wyglądał na zrezygnowanego, bo tak się czułem. Siedzę koło dziewczyny, która cholernie mi się podoba, patrząc jak mój przyjaciel ma ochotę zniszczyć wszystko dookoła, a Michael czuwa pod drzwiami od sali operacyjnej, gdzie Ashton przechodzi zabieg zszycia tętnicy. Co się z nami stało?   Jesteśmy zdenerwowani, co działa na naszą niekorzyść. Stajemy się mniej uważni, a tym samym łatwiejszym celem. On nas zniszczy psychicznie po przez niebezpieczeństwa, które nie mają na celu nas zabić, lecz zdenerwować i wykończyć nerwowo. 
            - Luke, nic ci nie jest? 
Cichy głos Naomi wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłem głowę i zobaczyłem zatroskaną twarz blondynki tuż koło mojej. 
            - Mi nic, ale Ashtonowi tak - warknąłem. 
Nie planowałem odezwać się tym tonem do niej. Nie chciałem. Dziewczyna popatrzyła na mnie zranionym wzrokiem i opuściła głowę. Zrobiło mi się głupio. Mogę być zły i zdenerwowany, ale ona przeżywa to podwójnie. Ona też przyjaźni się z Ashem, do tego ma jeszcze Davida w gorszym stanie. Czy ona to przetrwa? 
            - Przepraszam - mruknąłem - Jak się czujesz?
            - Źle - odpowiedziała - Wszystko się pogarsza i teraz każdy jest w niebezpieczeństwie, bo zachciało mi się pobawić w detektywa i poszukać prawdy. 
            W słowach Naomi było słychać ból i nienawiść do samej siebie. To wszystko ją niszczy, a właśnie o to mu chodzi. Ona jest głównym celem, a nie my. Kiedy my myślimy, że już nie dajemy rady, ona ma gorzej. Widzi nasze zmartwienie, smutek i ból, i obwinia się za wszystko, co nam się przytrafiło. Wpada w wir rozpacz z powodu braku jakiejkolwiek odpowiedzi na dręczące ją pytanie. Kto jest zabójcą? 
            Chciałbym ją nienawidzić. Tak byłoby łatwiej, gdybym za każdym razem, gdy się odzywa zaczynał na nią wrzeszczeć albo gdyby przechodziła koło mnie podstawiałbym jej nogę tylko po to, aby zobaczyć bliskie spotkanie jej nosa z twardą podłogą. Chciałbym, ale wtedy ją spotykam i widzę jak bardzo jej na wszystkim zależy. Nie chciała żeby komukolwiek z nas coś zagroziło. Wiem, że ją kocham i nie potrafię tego zmienić, a nawet nie chcę, bo gdybym to zrobił zniszczyłbym ją swoją nienawiścią. 
            Do salonu wpadł Calum, który rzucił we mnie kolejną kamerą. Popatrzyłem na niego zdziwiony, a gniew na jego twarzy był jeszcze większy niż na samym początku. 
            - W łazience! - krzyknął - Popieprzony zboczeniec zamontował kamerę w łazience! 
            Spojrzałem na Naomi. Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Cal widząc minę blondynki, wściekł się jeszcze bardziej. Wziął pierwszą lepszą kamerę i rzucił nią o podłogę. Urządzenie rozpadło się na małe części, a z pomiędzy szczątek wystawała mała karteczka. Uniosłem jedną brew i popatrzyłem pytająco na przyjaciela. Calum wyglądał na równie zaskoczonego, co ja. Sięgnął po karteczkę i marszcząc brwi, obejrzał całą jej zawartość. Jego zachowanie diametralnie się zmieniło. Uśmiechnął się szeroko i zaczął śmiać. 
            - Cal, czy z tobą wszystko dobrze? - zapytała go Naomi z szeroko otwartymi oczami. 
            - Jak najlepiej! - krzyknął radośnie i pociągnął dziewczynę do góry, aby po chwili zmusić ją do tańca. Blondynka niezdarnie pozwalała się obracać, a dezorientacja na jej twarzy mieszała się ze strachem. 
            - Ten idiota zostawił kod dostępu w kamerze! - śmiał się brunet. 
Dopiero po chwili dotarły do mnie jego słowa. Na kartce został zapisany kod dostępu do serwera, który trzeba wpisać, gdy system sam siebie zaczyna zabijać. Dzięki niemu namierzymy zabójcę. Teraz pozostaje nam rozkręcić jedną z kamer wyciągnąć kod, skręcić ją z powrotem i zacząć namierzać. 
            - Nie zrobimy tego bez Ashtona – mruknąłem, ostudzając entuzjazm przyjaciela. 
Nie potrzebnie to powiedziałem, bo ramiona Caluma opadły jakby spadł na nie ciężar rzeczywistości, a jego twarz na nowo przybrała wyraz smutku. 
            Telefon uratował mnie od pocieszenia przyjaciela. Popatrzyłem na ekran, na którym wyskoczyło zdjęcie Mikey'ego. Odebrałem natychmiast. 
            - Hej stary - usłyszałem głos Ashtona zamiast właściciela telefonu - Dostałem pokój razem z Davidem, który zachowuje się jakby był naćpany! 
            - Ash, wiesz jak się baliśmy? - odetchnąłem - Jak David? 
            - Przed chwilą go przywieźli nafaszerowanego tym całym przeciwbólowym gównem - powiedział radośnie - Przyjedzcie z moim laptopem i jakimś jedzeniem, bo umieram z głodu. 
            - Jasne - powiedziałem od razu. 
Chłopak rozłączyłam się bez słowa, a ja mimowolnie uśmiechnąłem się. Z Ashtonem wszystko dobrze, tak samo z Davidem. Może nie będzie tak źle jak sądzę. 
            - Luke? - zapytałam podejrzliwie Calum. 
            - Jest cały, tak samo jak David. 
Tyle wystarczyło, żeby Cal na nowo porwał do tańca Naomi, która tym razem niezdarnie próbowała dotrzymać mu kroku. 
            Wychodzimy znów na prostą. Chłopakom nic nie jest, a my jesteśmy krok bliżej do zabójcy. Ten dzień nie mógł zacząć się tak dobrze, później schrzanić, aby na koniec znów dać nam jakąś nadzieję. 
            - Zbierajmy się, bo Ash... 
Nie dokończyłem, bo jedna z szyb pękła na kawałki pod wpływem zderzenia z czymś ciężkim. Calum pociągnął na podłogę Naomi, a ja schowałem się za oparciem kanapy, bo dobrze wiedziałem jak może skończyć się bliski kontakt szkła ze skórą. Usłyszałem pisk opon i po chwili było po wszystkim. 
            - Serio? - zapytał Cal - Temu kolesiowi chyba zaczyna brakować pomysłów na wywołanie u nas atak serca. 
Widać było, że jest rozczarowany postępowaniem ojca Naomi, ale ma rację. Chwyt z wybuchającymi szybami jest już przereklamowany po jego ostatniej akcji w Melbourne i dziś w "Delizioso". 
            - Tu nie chodzi o zabicie nas zawałem tylko o przekazanie wiadomości - szepnęła Naomi, podnosząc się z ziemi i podchodząc do okna. 
Podniosła z ziemi małą kopertę i szybko rozrywając jej bok, wyciągnęła małą kartkę. Odchrząknęła i przeczytała na głos. 

Nie sądziłem, że będziecie się cieszyć z powodu bardzo bliskiego spotkania waszych przyjaciół ze śmiercią. 

List był krótki, ale wywołał należyte uczucia. Spięliśmy się i popatrzyliśmy po sobie. Nikt nie cieszył się z tego powodu, z którego jak miewał zabójca, ale i tak jego słowa poruszyły coś w nas, że cały wcześniejszy entuzjazm znikł. 
            - Są plusy wybitej szyby - mruknął Calum, drapiąc się po głowie. 
            - Niby jakie? - zapytała Naomi, nie spuszczając wzroku z kartki papieru. 
            - On nie wiem, co znaleźliśmy - powiedział brunet, a na jego twarz wrócił uśmiech. 
Cal ma rację. On nie wiem jak blisko jesteśmy odkrycia całej prawdy, za którą możemy przypłacić życiem.

___________________________________________________

Schrzaniłam ten rozdział całkowicie.
Przepraszam...

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 11

Naomi

            Rozsadzało mnie od środka. Nie wiem czy to żal, gniew, smutek. Zabójca moich rodziców jest moim biologicznym ojcem, ale dla mnie jest tylko potworem. Jeżeli naprawdę kochałby moją mamę nie zrobiłby jej tego, a mi, swojej córce, nie niszczyłby życia i nie groziłby śmiercią. To psychopata, a nie ojciec.
            Jedyną cudowną wieścią tego dnia jest to, że mam brata. Starszego o kilka lata, ale mam go, co oznacza, że nie zostałam sama. Odnajdę go po tym wszystkim i opowiem mu całą historię. Będziemy małą rodziną, ale razem będziemy czuć, że mamy siebie.
            Rzuciłam się na łóżko, wciskając twarz między poduszki.
            - Gorzej już być nie może.
            - No nie wiem.
Podniosłam się i moje spojrzenie spotkało zielone oczy, które zazwyczaj tak chłodne błyszczały z radości.
            - David... - szepnęłam.
Chłopak podszedł do mnie i przytulił. Znów czułam się bezpiecznie, a rozrywające mnie uczucia uleciały. Brakowało mi go i to bardzo. Jest tą rozsądną i spokojną częścią mnie. Zachowałam się dziecinnie względem niego, a on powiedział mi to czego reszta się bała. Prawdę, która bolała, ale była prawdą.
            - Skarbie, przepraszam cię za wszystko, co powiedziałem – zaczął, mocniej przyciskając mnie do siebie - I przykro mi z powodu Emily. Żałuję, że mnie tam nie było.
Westchnęłam, dając upust uczuciom, które na nowo zaczęły się we zbierać.
            - David, ty miałeś rację. Muszę ruszyć do przodu, ale cholernie się tego boję, nie mając przy boku rodziców.
            Chłopak odsunął się ode mnie i popatrzył mi w oczy. Były pełne troski i przyjacielskiej miłości. Nic się nie zmieniło pomiędzy nami pomimo tamtej sprzeczki. On jest dalej tym Davidem, który ciągle się o mnie boi jakbym była z porcelany, a ja kocham go za to, że po prostu jest. Dzięki niemu wiedziałam, że nie jestem sama i poradzę sobie z każdą przeszkodą na swojej drodze.
            - Mam ci dużo do powiedzenia - mruknęłam, a David popatrzył na mnie z wysoko uniesionymi brwiami.
            Usiadłam przed nim ze skrzyżowanymi nogami. Brunet postąpił tak samo. Wiedział, że czeka nas poważna rozmowa. Wróciłam do pogrzebu babci, opowiadając mu o całym jego przebiegu, pozwalając, aby smutek wrócił. Powiedziałam mu o moim tacie, który okazał się nim nie być, czując się oszukaną. Złość pojawiła się przy mówieniu o moim prawdziwym ojcu, zabójcy. Rozczarowanie było słyszalne w moim głosie, gdy opowiadałam o zachowaniu mojej mamy, ale była też radość, która pojawiła się, gdy mówiłam mu, że mam brata. Na koniec zaczęłam się śmiać bez powodu. David popatrzył na mnie zdenerwowany. 
            - Coś się stało? - zapytał zaniepokojony. 
            - Zawsze śmiejemy się z rzeczy, które nas przerażają – powiedziałam, momentalnie milknąc - Tyle tego jest aż się boję, że eksploduję. To mnie po prostu przeraża. 
            - Ty, Naomi Farell, wypowiedziałaś takie słowa? - zapytał z prychnięciem - Ty się nie poddajesz. Nigdy. Zawsze robiłaś, co chciałaś i jak chciałaś, nie zwracając uwagi na konsekwencje swoich idiotycznych czynów. 
Przechyliłam lekko głowę i przejrzałam się Davidowi. Nie żartował. Wszystko zaczęło mnie swędzieć od tego, co powiedział. Czułam się jakby wypowiedział kłamstwo, bo dawna Naomi to już nie ja. Bardziej uważam za słowa, a moja pewność siebie ulatuje za każdym razem, gdy spotykam się z jakimś niebezpieczeństwem. 
            - Dzięki za miłe słowa  - uśmiechnęłam się sztucznie do niego - Co powiesz na kawę?
            - Jasne. Idź się ogarnąć.
            Wstałam z miejsca i wbiegłam po schodach na piętro. Weszłam do pokoju i spojrzałam na swoje rzeczy, które leżały na środku pokoju po tym jak Calum przywiózł je rano i zignorował moje prośby, aby schował je do szafy. Wyłowiłam wzrokiem swoją czarną sukienkę w drobne kwiatki i już wiedziałam w co się ubiorę. Złapałam sukienkę i przeszłam do łazienki. Odpuszczając sobie jakikolwiek makijaż, umyłam zęby i rozczesałam włosy, które związałam w luźnego warkocza.      Wróciłam na dół, a David pokręcił głową. Popatrzyłam na niego zdziwiona.
            - Czy ty nigdy nie nauczysz się robić warkocza? – zapytał, podchodząc do mnie. 
Rozpuścił mi włosy i na nowo zaplótł w jak sądzę idealną fryzurę. 
            - Teraz jest dobrze. Możemy iść - powiedział z uśmiechem. 
Założyłam baleriny i wyszłam razem z przyjacielem z domu. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na chodnik. Ani śladu samochodu Davida.
            - Przyszedłeś na piechotę? - zapytałam - Z "Delizioso" tu jest kawał drogi. 
            - Mam dziś wolne, a z domu do ciebie muszę przejść tylko trzy ulice. 
Westchnęłam. Czeka nas długa droga do centrum.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Jak ja uwielbiam wychodzić na spacery w taki upały. Kocham Sydney, ale tutejszy klimat daje się we znaki nawet osobom, które mieszkają tu od urodzenia i powinny się przyzwyczaić do tego gorąca. 
            - Zmieniam zdanie – powiedziałam, widząc niedaleko nas małą budkę - Chodźmy na lody. 
            - Popieram - mruknął David, ocierając czoło. 
Szybkim krokiem pokonaliśmy odległość, stając przed kolorową przyczepą. Przebiegłam wzrokiem przez wszystkie dostępne smaki, aż natrafiłam na ten jedyny. 
            - Trzy gałki cytrynowych na koszt tego pana - przekazałam starszej paniz stojącej za kasą - To ty tu zarabiasz - dodałam szybko, widząc pochmurną minę Davida. 
            Brunet przewrócił oczami i sam zamówił dokładnie to samo, co ja. Powoli oddalaliśmy się od budki. Teraz wydawać by się mogło, że upał zmalał za sprawką lodów. Szliśmy w ciszy ulicami przedmieść Sydney, które były puste pomimo faktu, że zbliża się godzina powrotów do domu z pracy. David cały czas się uśmiechał, lecz ja nie mogłam sobie na to pozwolić. 
            - Co ty taka spięta? - zapytał nagle. 
            - Mam złe przeczucia - mruknęłam. 
Brunet popatrzył na mnie zmartwiony. 
            - Jak z Luke'iem? - zaczął rozmowę, ale niestety wybrał zły temat. 
            - Pocałowaliśmy się, a później powiedziałam mu, że dla mnie to nic nie znaczy i chciałam tylko sprawdzić jak całuje. 
David zareagował podobnie jak Isabell i Lucas. Powstrzymywał wybuch śmiechu, czekając, aż powiem, że to żart. Widząc, że jednak nie kłamię, zmarszczył brwi i przyjrzał mi się uważnie. 
            - Dlaczego? - wykrztusił jedynie. 
            - Nick - szepnęłam. 
            Brunet momentalnie się spiął. On jeden z niewielu rozumie, dlaczego, aż tak to przeżywam. Nawet Izzy tak do końca tego nie rozumie. To do Davida zadzwoniłam, gdy Nick mnie pobił pod wpływem narkotyków. To on po mnie przyjechał i to on mnie zawiózł do szpitala na zaszywanie łuku brwiowego. Cały czas był przy mnie i starał się pocieszyć.
            Później mogłam sobie wzdychać do Lucasa i Diego, ale nigdy nie pozwoliłabym, żeby pomiędzy nami było coś więcej niż przyjaźń. 
            - Pomimo, że nie przepadam za Luke'iem to powinnaś dać mu szansę - mruknął w końcu. 
Popatrzyłam na niego zdziwiona. David nigdy czegoś takiego nie powiedział. Mój jeden jedyny chłopak, którego lubił to Nick i zawiódł się na nim tak samo jak ja. 
            - Próbowałam z nim porozmawiać, ale on mnie ignoruje - westchnęłam. 
            - Daj mu czas żeby ochłonął. 
Ale ile mu tego czasu potrzeba? Nie chcę, żeby pomiędzy mną, a Luke'iem było tak cicho i niezręcznie. Lubiłam, gdy mnie przytulał i brał za rękę żeby pocieszyć. Brakuje mi tego... 
            Nagle zza rogu wyjechał czarny samochód, który zapadł mi głęboko w pamięć. Stanęłam w miejscu i patrzyłam jak auto jedzie w naszą stronę. 
            - Naomi, co... 
Nie dokończył, bo w tym momencie koło nas z otwartą szybką przejechał samochód. Usłyszałam huk, a następnie Davida, który zdziwiony patrzy na swoją koszulę. Na brzuchu wykwitła czerwona plama i chłopak upadł. 
            - David! - krzyknęłam. 
            - Pogotowie - wysapał. 
Drżącymi dłońmi wyciągnęłam telefon i wybrałam numer. Szybko przekazałam wszelkie informacje i po otrzymaniu instrukcji, rozłączyłam się. 
            - Musze uciskać ci ranę - powiedziałam przestraszona, nie mając zielonego pojęcia jak to robić, bo widziałam to tylko filmach. 
            - Obie dłonie połóż mi na brzuchu i się na nich oprzyj – szepnął, widząc moją dezorientację.
Jęknął z bólu, gdy wykonałam jego polecenie. Koszulka zabarwiała się nadal, ale za to wolniej. 
            - David, nie możesz mnie zostawić  - szepnęłam, czując w gardle dławiącą gulę - To moja wina. Przepraszam. 
            - Fajnego masz tatę. 
            - Jak chcesz to możesz go sobie wziąć - warknęłam. 
            Zapach krwi przyprawiał mnie o mdłości, a jej widok o zawroty głowy. Tyle krwi i to mojego przyjaciela, postrzelonego przez mojego ojca. Oddech Davida stawał się coraz szybszy i płytszy. Zaczął kasłać, a na jego ustach zobaczyłam krew Czerwona lampa, która zapaliła się w mojej głowie oznaczała, że za chwilę zacznę jeszcze bardziej panikować. To on jest studentem medycyny i to na powinien ratować mnie, a nie ja jego. David zawsze wiedział, co robić w takich sytuacjach, bo ja zawsze panikowałam i próbowałam uciekać. Teraz muszę być silna dla Davida, który ledwo kontaktuje, ale nie mogę go zostawić.
             Przełamałam w sobie chęć odsunięcia się od chłopaka i zaczęcia szlochać, i mocniej naparłam na ranę, co spotkało się z jęknięciem z bólu mojego przyjaciela. Wzięłam głęboki oddech, ale zapach krwi dusił mnie. Zaczęłam brać krótkie wdechy, chcąc zdobyć jak najwięcej tlenu bez wdychania metalicznego zapachu czerwonej cieczy. 
            - Przejmujemy go - lekkie klepnięcie w ramię i silne ramiona odciągnęły mnie do tyłu. 
            - David! - krzyknęłam i próbowałam z powrotem dostać się do przyjaciela, który został otoczony przez grupę ratowników. 
            - Spokojnie, zajmiemy się nim -  usłyszałam nad sobą głęboki męski głos - Jesteś kimś z rodziny?
Pokiwałam głową, chociaż wiedziałam, że to kłamstwo i nie odwracając wzroku od Davida, który na noszach został przetransportowany do karetki. 
            - Chodź. 
            Nie mogłam wstać. Nogi miałam jak z waty i odmawiały mi posłuszeństwa przy każdym kroku. Mężczyzna zauważył, że nie dam rady dotrzeć do pojazdu i podtrzymując mnie po łokciem, pomógł dojść, a następnie wsiąść do karetki. Usiadłam jak najbliżej głowy przyjaciela, nie przejmując się, że mogę przeszkadzać ratownikom. Wzięłam jego dziwnie zimną dłoń i mocno ścisnęłam jakby to mogło go uratować. Chciałam po prostu żeby wiedział, że jestem przy nim tak jak on zawsze przy mnie. Słyszałam pikanie urządzeń monitorujących jego czynności życiowe i rozmowy innych, ale to nie było ważne. Cała moja uwaga była skupiona na zamkniętych oczach Davida. Niech one się otworzą. O nic więcej nie proszę. 
            - Wysiadamy. 
            Zostałam pociągnięta do tyłu, ale nadal nie puściłam dłoni przyjaciela. Chyba bardziej ja potrzebowałam czuć jego niż on mnie. Wysiadłam z karetki, nie potykając się pomimo, że nie patrzyłam pod nogi. Szybkim krokiem szłam koło noszy, gdy wchodziliśmy do szpitala. Zostałam brutalnie oderwana od przyjaciela dopiero przy szklanych, dwuskrzydłowych drzwiach. Blok operacyjny B. Zrobiło mi się gorąco. 
            - Musisz mi powiedzieć, co się stało - powiedział ten sam mężczyzna, co wcześniej, prowadząc mnie w stronę krzeseł. 
Usiadłam powoli nie chcąc tracić z widoku drzwi do sali operacyjnej. 
            - Byliśmy na lodach - zaczęłam - Wracaliśmy do mnie do domu i nagle zza zakrętu wyjechał samochód, z którego ktoś strzelił do Davida. 
            - To wszystko? - zapytał ratownik. 
            - Czy on przeżyje? 
Spojrzałam na mężczyznę, który wyglądał na lekko zirytowanego brakiem odpowiedzi na swoje pytanie. Zignorowałam jego wyraz twarzy i zaczęłam wiwercić swoim wzrokiem dziurę w jego oczach. Ratownik poprawił się na krześle i odchrząknął. 
            - Zapewne tak, ale utracił dużo krwi - powiedział jakby życie mojego przyjaciela nie było zagrożone - Muszę zadzwonić do waszych rodziców. 
            - Moi nie żyją, a rodzice Davida pewnie nawet się tym nie przejmą - mruknęłam. 
Mężczyzna popatrzył na mnie jakbym była obłąkana. 
            - Poczekaj tutaj - rzucił i oddalił się szybkim krokiem. 
Wyciągnęłam telefon z małej kieszonki wszytej w sukienkę i wybrałam numer, który pomimo wszystko miałam obowiązek mieć zapisany. Przyłożyłam telefon do twarzy. Nie musiała długo czekać, aby usłyszeć głos kobiety, której tak bardzo nienawidzę. 
            - Naomi, kochana, nie wiem gdzie jest David... 
            - Ale ja wiem - przerwałam jej warknięciem - Twój syn jest na sali operacyjnej po tym jak został postrzelony. 
            Po drugiej stronie zapadła cisza.
            Nienawidzę rodziców Davida. Nie obchodzi ich, co się dzieje z ich synem, bo są zbyt zatraceni w swojej pracy. Czas mają tylko w święta Bożego Narodzenia i wtedy David jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Rozmawia z rodzicami i opowiada im cały rok w skrócie, a oni są naprawdę tym zainteresowani, ale po Nowym Roku wszystko wraca do normalności i oni znów go olewają. David nauczył się z tym żyć dzięki moim rodzicom, którzy tak naprawdę nauczyli go wszystkiego. 
- Będę za jakieś pół godziny tylko zadzwonię do Dereka. 
- Dziękuję Beth - szepnęłam zaskoczona jej odpowiedzią i usłyszałam pikanie zakończonego połączenia. 
            Czy coś się zmieniło pomiędzy Davidem, a jego rodzicami? Nie są już tak obojętni. Pamiętam jak w piątej klasie mój przyjaciel złamał nogę, a Beth powiedziała jedynie, że zadzwoni później. Coś się musiało stać pomiędzy nimi, ale David mi o tym nic nie powiedział. 
Wystukałam szybko na telefonie smsy, nadal myśląc nad tym, co powiedziała matka Davida. 

Do Izzy, Bliźniak 1, Bliźniak 2:
David został postrzelony. Jestem w szpitalu niedaleko centrum. 

Odpowiedzi były natychmiastowe. 

Od Izzy:
My też jesteśmy. Wychodziliśmy wszyscy od Michaela i ktoś postrzelił Ashtona. Zobaczymy się w rejestracji. 

Od Bliźniak 1:
Rozwalono nam szyby w pizzerii jakąś godzinę temu. Ktoś strzelał, ale nikomu nic nie jest. Spisujemy teraz protokół. 

            Poderwałam się z miejsca i pomimo wyraźnego polecenia ratownika, że mam zaczekać, zaczęłam biec w stronę wejścia. Ludzie krzyczeli na mnie, ale ignorowałam ich. Już z daleka dostrzegłam zielone włosy Michaela, a po chwili także drobną brunetkę przyciśniętą do jego boku. Stanęłam przed nimi i popatrzyłam na obydwojga.
            - Jak z Davidem? - zapytała Isabell, ściskając dłoń Mikey'ego. 
            - Beth przyjedzie - szepnęłam, a brunetka popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. 
Ona też wiedziała jakie są relacje naszego przyjaciela z rodzicami i moje słowa musiały wywołać szok u niej. 
            - Żartujesz? - wykrztusiła z siebie. 
            - Kim jest Beth? - spytał zaskoczony Michael, patrząc to na Izzy to na mnie. 
            - Matka Davida, która zainteresowała się swoim synem i przyjedzie do szpitala  - odparłam - Co z Ashtonem? 
- Dostał w udo i nadal jest na operacji - powiedziała Isabell, zerkając przez ramię za siebie. 
To niemożliwe żeby mój "ojciec" zaatakował nas wszystkich w tym samym czasie. Musiałby się sklonować żeby mu się to udało. 
            - Kiedy Ash został postrzelony? 
            - Jakieś pół godziny temu - powiedział Michael i popatrzył na mnie. 
Najpierw byli bliźniacy, później Izzy i chłopaki, a na końcu ja z Davidem. Skąd do wiedział, gdzie, kto jest? 
            - Cholera jasna - wsunęłam dłoń we włosy i ją zacisnęłam. 
Pustym wzrokiem, błądziłam po podłodze i chodziłam w kółko. Każdy z nas jest idiotą, a ja największym ze wszystkich. To może być jedyne wytłumaczenie na to, co się stało. 
            - Naomi? - zapytała Isabell - Wszystko ok? 
            - Kamery – szepnęła, patrząc jej w oczy - U mnie w domu jest więcej kamer. 

_____________________________________________________________________________________________

Przepraszam za opóźnienie (znowu)!
Nie miałam dostępu do internetu przez weekend (znowu) i nie mogłam dodać rozdziału.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie i pomimo wszystko post Wam się spodoba.

Zapraszam na mojego drugiego BLOGA.

Do zobaczenia w piątek (na pewno)!


piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 10

Każdy komentarz to motywacja. :)

Luke 

            Od paru minut leżałem na łóżku, wpatrując się w biały sufit i czekając, aż zacznę trzeźwo myśleć. Wziąłem do ręki telefon i spojrzałem na ekran. Za kilka minut minie trzynasta, a ja już mam pięć nieodebranych połączeń i do tego dziesięć wiadomości. Niechętnie wziąłem się za przejrzenie wszystkiego. Połowa smsów od Caluma, trzy od Ashtona i dwa od Michaela. Połączenia tylko od Asha. Wybrałem numer do któregoś z nich i czekałem cierpliwie aż dowiem się, na którego trafiłem.
           Błagam, żeby nie był to Cal. 
            - Cześć Lucky - moje błagania nie zostały wysłuchane, bo po drugiej stronie odezwał się brunet.
            - Czego chcecie? – zapytałem, siląc się na jak najbardziej grzeczny ton głosu. 
            - Od pół godziny jesteśmy u Naomi i próbujemy rozpracować tę kamerę - przerwał na chwilę, a ja słyszałem, że się przemieszcza - Powinieneś być, gdy powiemy jej o tym akcie. 
Gówno mnie obchodzi Naomi i jej cała zdzirowata osoba, ale obiecałem jej, że pomogę, więc nie mogę się wycofać. 
            - Jasne - mruknąłem - Za jakieś pól godziny będę. 
            - Do zobaczenia - rzucił Calum i rozłączył się. 
            - Do zobaczenia – odpowiedziałem, choć wiedziałem, że już mi nie odpowie. 
            Wstałem z łóżka i jęknąłem, gdy poczułem jak bardzo moje mięśnie spięły się podczas snu, a o plecach lepiej nie mówić. Podszedłem do dwuskrzydłowej szafy i wyciągnąłem typowe dla naszej czwórki ubrania. Czarne spodnie i do tego jakąś koszulkę, na którą nie zwróciłem większej uwagi. Przeszedłem przez drzwi koło szafy prosto do łazienki. Umyłem zęby i zostawiając włosy w nieładzie, założyłem na siebie ubrania. Zabrałem telefon z łóżka i wyszedłem z pokoju.
            W domu panowała cisza, która może mogła oznaczać tylko ojca w pracy i matkę na mieście. Zbiegłem po schodach na parter, a w oczy rzuciły mi się kluczyki do mojego samochodu. Chwyciłem je i dużymi krokami podszedłem do drzwi. Nasunąłem na nogi trampki i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi na klucz. Na podjeździe stał mój samochód, błyszcząc w promieniach słońca. Ojciec był tak kochany, że zabrał go do myjni. Wsiadłem do środka i odpaliłem silnik. Jak dobrze być we własnym aucie, które zna się na pamięć. Pilotem otworzyłem bramę i włączyłem się do ruchu drogowego. 
            Nie chciałem jechać do Naomi i spędzić najbliższych kilka godzin w jej domu, patrząc jak biedna, mała dziewczynka załamuje się, gdy dotrze do niej, że jej rodzice prawdopodobnie nie byli jej rodzicami. Ach jak mi przykro. 
            "I tak ją kochasz", szepnęła moja podświadomość. 
            Prychnąłem. Wiem, że coś do niej czuję i wiem także, że jej załamanie będzie mnie dużo kosztować. Nienawidzę patrzeć jak ona płacze, a teraz nie mogę jej dotknąć, bo to co "zbudowaliśmy" okazało się być z jej strony kłamstwem. Znam siebie i szybko pozbędę się uczyć względem Naomi, które pozostawią po sobie pustkę, a ona stanie się dla mnie obojętna. Proste i szybkie obliczenia. 
            Zatrzymałem się przed domem Farell i wysiadłem z samochodu. Nie śpiesznie przeszedłem odległość między furtką, a drzwiami, aby później bez pukania wejść do środka. Czułem zapach tostów i kawy. Skierowałem się do salonu, wiedziony zapachem i odgłosami rozmów. Zobaczyłem Caluma i Ashtona, siedzących na podłodze i wpatrujących się w ekran laptopa oraz Michaela rozłożonego na kanapie za nimi. Dopiero po chwili zauważyłem, że znad nóg Mikey'ego wystają czyjeś stopy. Postąpiłem do przodu i zobaczyłem Naomi, która zajmowała większość miejsca i prawdopodobnie spała, sądząc po zamkniętych oczach i ręce na twarzy. 
            - Hej - rzuciłem do wszystkich. 
            - Na stole jest talerz z tostami i napoje. Bierz jak chcesz - powiedział Cal, nie odwracając wzroku od ekranu laptopa. 
            - Oni tak od początku - mruknął Michael, odchylając głowę na oparcie kanapy i zamykając oczy. 
Wzruszyłem ramionami i podszedłem do chłopaków. Wziąłem sobie jednego tosta i siadając koło nich, zacząłem powoli jeść. Spojrzałem na ekran urządzenia i próbowałem wywnioskować, co właśnie się dzieje. 
            - Co to jest? – zapytałem, marszcząc czoła. 
            -Ash stara się namierzyć komputer, na który były ściągane nagrania z kamery - odpowiedział mi Cal. 
            Ashton, najstarszy z nas wszystkich za rok kończy studia i jest lepiej rozwinięty w tym temacie. Umie więcej i więcej wie, co nie znaczy, że my jesteśmy kretynami. 
            Ash cały czas stukał w klawisze, a mapa całego Sydney przybliżała się i oddalała w różnych miejscach miasta. Program do namierzania ”pożyczyliśmy” od mojego ojca i nie ma możliwości, aby nie znaleźć komputera, do którego były wysyłane nagrania z kamery. Irwin dostał bzika na punkcie tego programu, kiedy tylko go załatwiłem, więc teraz potrafi posługiwać się nim na poziomie pracowników ojca. 
            Podniosłem się na chwilę, żeby sięgnąć po tosta i nawet przy tej czynności coś musiało mnie ominąć. 
            - Nie, nie, nie! - rozpaczliwy krzyk Asha ponownie przyciągnął moją uwagę do laptopa. 
            - Co jest? - zapytałem. 
Prze całą długości ekranu ciągnął się zielony pasek, który powoli załadowywał się na czerwono. 
            - Ktoś usuwa wszystkie dane z laptopa tym samym przepalając obwody. To niemożliwe! - krzyczał ciągle, zawzięcie uderzając w klawisze. 
            W tym momencie nic nie mogłem zrobić. To on jest specem od komputerów. Ja jedynie mogę patrzeć jak jego wielka miłość zaraz odejdzie. Chłopak wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Jego palce śmigały po klawiaturze w zwrotnej prędkości, ale to nic nie dało. Pasek załadował się do końca, a laptop zgasł z sykiem. Ashton przytulił się do urządzenia i byłem pewny, że płacze. Calum poklepywał go po plecach. 
            - Ash - szepnęła sennie Naomi - To nie koniec świata. 
Przytuliła go w pasie, a ja nie mogłem powstrzymać zgrzytania zębami. Miła wersja Naomi potrafi idealnie ukryć jej prawdziwe jej prawdziwe oblicze, którego nikt nie chciałby poznać.
            - Wiem. Mam drugiego laptopa ze wszystkimi danymi, ale to z tym miałem zamiar się ożenić! 
Każdy popatrzył na niego jak na idiotę. Oszalał do końca. Calum zakasłał, zwracając na siebie uwagę. 
            - Naomi musimy ci coś powiedzieć - mruknął niepewnie. 
            - Co takiego? - zapytała i opadła z powrotem na kanapę. 
            - Przeglądaliśmy twoje akta policyjne i...
            - Tak wiem, że kradzież czapki policjantowi była głupim pomysłem, ale byliśmy pijani - jęknęła. 
            - To nie to - westchnął brunet - Twój akt urodzenia jest podrobiony. 
Zapadła cisza. Dziewczyna uniosła się na łokciach i zaczęła śmiać. 
            - Calum twoje żarty są coraz bardziej kiepskie - powiedziała między napadami śmiechu. 
            - On mówi prawdę - szepnął Michael, patrząc jej w oczy. 
Jej śmiech zmienił się z radosnego w histeryczny, którym chciała chyba zastąpić łzy. Pozwoliliśmy jej na to, czekając aż się uspokoi. W końcu ucichła, ale widać było dokładnie jak stara się powstrzymać łzy. 
            - Jak to? - zapytała cicho. 
            - Podpis został podrobiony, a pieczątka namalowana. 
            - Moja mama była malarką – szepnęła.
Blondynka poderwała się z miejsca i zaczęła iść w stronę schodów. Nie czekając na nas, weszła na górę. 
            - Chodźcie! - krzyknęła, a my posłusznie ruszyliśmy za nią. 
Naomi stała na środku korytarza i próbowała sięgnąć sufitu patykiem z haczykiem na końcu. 
            - Co ty robisz? - zapytałem, zaskoczony, że w ogóle się do niej odezwałem, ale to, co robiła było naprawdę dziwne, więc nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem pytania. 
            - Jedynym miejscem, do którego zabroniła mi wchodzić moja mama, to strych. Niech ktoś otworzy klapę - westchnęła zrezygnowana. 
            Calum podszedł do dziewczyny i zabrał patyk, a następnie zahaczając nim o coś w suficie i pociągnął do siebie. Właz opadł, a drabina sama się rozłożyła. Naomi nie czekając ani sekundy, weszła po drabinie i znikła na strychu. Wzruszyłem ramionami i podążyłem za nią. Oślepiło mnie światło, które zalało całe pomieszczenie. Był to duży pokój, całkowicie zastawiony kartonami. Wszystko pokrywała warstwa kurzu, która przy każdym najmniejszym ruchu unosiła się i zachęcała do kichnięcia. 
            - Czego mamy szukać? - zapytał Calum, który wszedł jako ostatni. 
            - Wszystkiego, co może okazać się przydatne. Moja mama nigdy niczego nie wyrzucała tylko zostawiała tutaj - odpowiedziała mu blondynka i otworzyła pierwszy karton. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rysunki, stare zdjęcia, pamiątki z wakacji i innego rodzaju śmieci. Sięgnąłem po kolejny karton, który mógł okazać się strzałem w dziesiątkę. Całe pudło zapełnione było listami, których adresatem była mama Naomi. Każdy z nich był od jednego nadawcy. "Przyjaciela". Większość była o szkole i tym podobnym, ale w końcu trafiłem, na coś, co może być przełomem. 

"Droga Elizabeth. 
To moja wina. Pomimo, że byliśmy pijani nie powinniśmy tego robić, a ja nie powstrzymałem nas przed tym. Jeżeli Twoja decyzja o oddaniu tego dziecka została przemyślenia to ja popieram Cię i zostanę z Tobą do końca. Nigdy nie powinno do tego dojść. Mam nadzieję, że pomiędzy nami nic się nie zmieni i nadal będziemy przyjaciółmi pomimo, że już wiesz, że Cię kocham. 
Twój Przyjaciel"

"Droga Elizabeth. 
Tak się cieszę, że to chłopiec. Przykro mi, że nie mogłem być z Tobą przy porodzie. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze i zapewniono tobie odpowiedni komfort. Niedługo się spotkamy. 
Twój Przyjaciel"

            Czytałem pozostałe, pozwalając wciągnąć się w historię Elizabeth oraz Przyjaciela i nie przejmując się, że naruszam prywatność zmarłej osoby. Teraz najważniejsza jest prawda. Kolejne listy były krótsze odkąd matka Naomi powiadomiła swoje przyjaciela o swoim ślubie. 

"Droga Elizabeth. 
Nie podoba mi się, że zgodziłaś się za niego wyjść. Uważam, że nie jest on dla ciebie odpowiednią osobą, ale jeżeli jesteś szczęśliwa, kim jestem, aby ci to odbierać? Do zobaczenia za kilka dni na twoim ślubie. 
Twój Przyjaciel"

            Następny kartka, która wpadła mi w dłonie wręcz mnie zszokowała. Nie sądziłem, że coś takiego znajdę tutaj i żałuję, że to ja jestem tą osobą, która będzie musiała pokazać to reszcie.

"Droga Elizabeth. 
Zgadza się. Nadal Cię kocham i zachowałem się jak dupek, wykorzystując twój brak trzeźwości. Powtarza się historia z college’u, nieprawdaż? John dobrze postąpił, wybaczając tobie, a ja spełnię twoją prośbę i już nigdy więcej się do ciebie nie odezwę. Zrób dla mnie jedną rzecz. Gdy dziecko się urodzi i będzie to dziewczynka nazwij ją Naomi. Drobny gest, a dla mnie będzie znaczył bardzo dużo. Do zobaczenia, kiedyś. 
Twój były Przyjaciel"

            Przerzuciłem pozostałą resztę listów, które były pisane pomiędzy matką Naomi, a różnymi osobami, aż natrafiłem ponownie na list od Przyjaciela, którego nastawienie do Elizabeth zmieniło się diametralnie.  

"Droga Elizabeth. 
Zabiję Cię za to, że odrzuciłaś moje szczere uczucia kiedyś i robisz to nadal. Związałaś się z tym kretynem, który Cię zdradził, ale ty jak idiotka mu wybaczyłaś. To ze względu na córkę, która nie jest jego? Zapewne tak. Ile ona ma teraz lat? Piętnaście, szesnaście, siedemnaście? Zaproponowałem Ci, że się wami zajmę, ale ty jesteś zaślepiona tymi swoimi sztucznymi uczuciami względem Johna. Czy tak ciężko ci zrozumieć, że zawsze kochałaś mnie? Zawsze byłem koło ciebie. Wspierałem Cię i pomagałem. Nawet po tylu latach ciszy pomiędzy nami jestem przy tobie. Obiecuję Ci, że Cię zabiję i twojego kochanego mężulka także. Naszą córkę przygarnę jako "pamiątkę" naszego uczucia, którego ciągle się wypierasz. Niedługo się zobaczymy i obiecuję Ci, że będzie to nasze ostatnie spotkanie. 
Twój Przyjaciel"

            Wpatrywałem się w kartkę papieru, która była symbolem śmierci rodziców Naomi. Zostali zabici przez miłość jakiegoś mężczyzny, który był przyjacielem matki Naomi i zakochał się w niej bez pamięci. Pomiędzy miłością, a nienawiścią jest cienka granica. Sam coś o tym wiem, ale nigdy nie posunąłbym się do aż tak drastycznych metod względem Naomi.
            - Luke, co jest? - zapytał Ash, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. 
            - Znalazłem zabójcę - odpowiedziałem mu i podałem kartkę. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Siedzieliśmy w salonie, wpatrując się w listy i prawdziwy akt urodzenia Naomi. Dziewczyna piła mocną herbatę uspokajającą, bo po przeczytaniu wszystkiego stała się roztrzęsiona. Jednego dnia dowiedziała się, że gdzieś tam ma brata, zabójcą jej rodziców jest przyjaciel jej matki, a z aktu urodzenia wynikało, że jej ojciec jest nieznany. Pomimo wszystko jest mi jej szkoda. Widząc ją jak trzęsącą się dłonią podnosi kubek mam ochotę zabrać go jej i pomóc jej się napić. Nienawiść do jej osoby jest silniejsza niż miłość, uczucie, które zniszczyło jej życie i nie pozwala mi się nawet do niej zbliżyć, choć tak bardzo chcę ją przytulić i pocieszyć.
            Tak blisko zabójcy, a za razem tak daleko. Żadnego konkretnego imienia czy nazwiska tylko podpowiedzi. 
            - Nie jest tak źle - pocieszał blondynkę Calum. 
            - Jest genialnie - mruknęła mu w odpowiedzi i napiła się kolejnego łyka. 
            - Naprawdę nie jest tak źle jak ci się wydaje - powiedział pogodnie Cal. 
            - Tak wiem, Calum, nie jest źle - warknęła - Mój tata nie jest moim tatą, mam brata, którego nigdy nie poznałam, a my jesteśmy tak blisko zabójcy moich rodziców, ale on i tak pozostaje nieuchwytny!
Patrzyła na nas wściekłym wzrokiem. 
            - Ale wszystko jest dobrze! - kontynuowała - Nie ma się czym martwić. Prawda, Calum? To nic złego, że mój prawdziwy ojciec jest zabójcą moich rodziców. Zgadza się? 
            Odreagowywała na nas stres, złość i  strach. Nie powinna tego robić, a widząc zranioną minę Caluma, zagotowało się we mnie. On chciał ją tylko pocieszyć i jakoś wesprzeć, a ona naskoczyła na nas, a głównie na niego. 
            - My już pójdziemy, a ty ochłoń - rzuciłem ostro i podniosłem się z miejsca - Jakby, co będziemy u Michaela. 
Wyszedłem na zewnątrz i skierowałem się do samochodu. Oparłem się plecami o maskę auta i czekałem aż reszta przyjdzie. Najpierw pokazał się Ashton z Michaelem, a na końcu Calum, który zatrzymał się w wejściu i pokiwał głową. W drzwiach mignęły blond włosy i po chwili zostały zatrzaśnięte z hukiem. Wsiadłem do samochodu i odetchnąłem głęboko, chcąc wyzbyć się frustracji, spowodowanej zachowaniem Naomi.
            - Popieprzyło ją do końca - powiedziałem sam do siebie. 
            - Stary, nie bądź taki ostry względem niej - powiedział Ashton, zajmując miejsce pasażera koło mnie - Jak ty byś się czuł, gdybyś dowiedział się o takich rzeczach? 
Żle, ale się do tego nie przyznam, bo stanąłbym w obronie dziewczyny, a aktualnie w tym momencie moje dobre uczucia względem Naomi przegrywają z nienawiścią. Tak kocham ją i tak nienawidzę jej. To idiotyczne, że mogę żywić dwa tak skrajnie różne uczucia do jednej osoby. 
           - Genialnie - mruknąłem w odpowiedzi i odpaliłem samochód.

__________________________________________________________

Tym razem bez żadnego opóźnienia daję Wam wspaniały rozdział, który mnie samą zachwyca. No dobra, nie popadajmy w samozachwyt, bo błędów zapewne jest pełno, ale to mały szczegół. 

Mam małe info, którego jest na tyle pewne, że mogę się nim z Wami podzielić. Całe opowiadanie ma zaplanowane 22 rozdziały + epilog. Mam już zarys całej akcji, więc wątpię w jakiekolwiek zamiany.

Zakładka "Wasze blogi" niedługo powróci, ale najpierw muszę pozałatwiać sprawy szkolne (głupie wytłumaczenie).

Zapraszam na mojego drugiego bloga
http://end-of-the-world-fanfiction.blogspot.com/

Wesołych świąt, kochani! <3