poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 9

Naomi
           
            Uśmiech, który przywołałam na twarz dużo mnie kosztował, a słowa jeszcze więcej. Chyba sama sobie złamałam serce. Czułam jak pęka na kawałki, gdy patrzyłam jak Luke odsuwa się ode mnie.
            - Pomyliłem się co do ciebie - powiedział gniewnie i wsiadł do samochodu na miejsce pasażera koło kierowcy.
            Powłócząc nogami, wcisnęłam się na tył jeepa pomiędzy Lucasem, a Isabell. Przyjaciółka patrzyła na mnie smutno. Spuściłam wzrok na swoje kolana, chcąc uniknąć wzroku Izzy. Wie, co zrobiłam i nie popierała mojej decyzji. Zdziwiła mnie to bardzo. Zazwyczaj nie popierała mojego żadnego związku mówiąc, że źle się to dla mnie skończy i zwykle miała rację, a teraz to pierwsza sytuacja, w której dała nam swoje "błogosławieństwo".
            - Dlaczego to zrobiłaś? - zapytała cicho Izzy.
            - Wiesz - mruknęłam.
            - Nie powiedziałaś dlaczego.
Musiałam to zrobić. Nawet jeżeli złamało mi to serce. Wszystko się skomplikowało. Nie mogę pozwolić, aby zależało mi Luke'u.
            Rok temu byłam w związku, który zakończył się naprawdę nieprzyjemnie. Nick, mój ówczesny chłopak, ćpał. Na imprezie urodzinowej bliźniaków zobaczył, że ciągle siedzę z nimi i Davidem. Był pod wpływem narkotyków, więc cała sytuacja doprowadziła go do szału. Brutalnie wyciągnął mnie z imprezy i pobił. Nie było później żadnego przepraszam ani nic w tym stylu, tylko szpital i sąd. Po tym związku nie chciałam się angażować, bo po prostu nadal boję się powtórki z Nickiem. Strach, który się w sobie trzymało i hodowało ciężko jest wyplenić nawet silnym odwzajemnionym uczuciem. 
            - Naomi co jest? - zapytał Lucas, szturchając mnie w żebra.
            - Spławiła Luke'a po tym jak go pocałowała - szepnęła Izzy. 
            - Uwielbiam Cię, ale zachowałaś się jak idiotka - powiedział. 
Zawsze kochałam go za jego szczerość. Powie nawet najgorszą prawdę, ale prawdę i za to właśnie cenię sobie naszą przyjaźń. 
            - Ja boję się powtórki sprzed roku - mruknęłam. 
            - Naprawdę jesteś idiotką - rzucił bliźniak i przeciągnął dłonią po twarzy - Luke to nie ten gnojek, z którym wtedy byłaś. On nigdy by Ci czegoś takiego nie zrobił. Zależy mu na tobie. 
            - Teraz to zamknięta sprawa - westchnęłam. 
            - Jak go spławiłaś? - zapytała brunetka. 
            - Powiedziałam, że to nic nie znaczyło i chciałam tylko sprawdzić czy dobrze całuje - powiedziałam zażenowana głupotą swoich własnych słów. 
Obydwoje patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami, zapewne niedowierzając w to, co właśnie powiedziałam. Myśleli, że zaraz zaśmieje się i powiem, że to tylko żart, lecz niestety tak się nie stanie, bo mówię całą prawdę. 
            - Nigdy nie słyszałem gorszego sposobu na spławienie kogoś - jęknął Lucas, wprawiając mnie w jeszcze większe zażenowanie. 
            - Niestety, ale muszę się z nim zgodzić - dodała Isabell z wyraźną niechęcią. 
            Westchnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Za dużo tego wszystkiego. Mamy sprawę do rozwiązania, która przestaje być bezpieczna. Zero odpowiedzi na pytanie, które ciągle krążą w mojej głowie. I do tego jeszcze Luke, którego zraniłam swoimi słowami. Wiem, że dwie pierwsze rzeczy rozwiążą się z czasem, ale do trzeciej nie jestem pewna. Straciłam w oczach blondyna. Będzie teraz nieufny i ostrożny w stosunku do mnie. Ciężko będzie odbudować to, co było między nami. 
            - Powinnaś z nim pogadać o tym i wytłumaczyć twoją sytuację - powiedziała Izzy. 
            - Niestety, ale muszę się z nią zgodzić - przedrzedźniał ją Lucas. 
            - Nie będzie chciał ze mną rozmawiać. 
            - Jeżeli nie spróbujesz to się nie dowiesz - szepnęła brunetka posyłając mi pokrzepiający uśmiech.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Na czwartym postoju zebrałam się na odwagę i podeszłam do Luke, który właśnie płacił za sok pomarańczowy. Poczekałam aż odwróci się w moją stronę. Nerwowo zaciskałam dłonie. Czułam się nieswojo. stojąc tak i czekając na rozwój wydarzeń. Nie wiedziałam nawet czy się do mnie odezwie, a tego boję się najbardziej.
             Luke zabrał sok z blatu i uśmiechnął się zawadiacko do kasjerki, która zaczerwieniła się. Niech nie robi sobie nadziei. Mu zależy na mnie, a nie na niej. Chociaż teraz już sama nie wiem. 
Zaczął iść tyłem, nie spuszczając wzroku z dziewczyny, gdy nagle spotkał się z oporem, którym byłam ja. Zaskoczony obejrzał się i napotykając moje spojrzenie uśmiech znikł mu z twarzy. 
            - Możemy porozmawiać? - zapytałam niepewnie. 
Blondyn mrugnął do kasjerki i bez słowa opuścił sklep. Szłam za nim krok w krok ledwo co otrzymując mu kroku. 
            - Luke, proszę porozmawiajmy. 
Chłopak jedynie odkręcił głowę i posłał mi jadowite spojrzenie.
            Moje obawy potwierdziły się. Poczułam jak coś we mnie pęka. Nie chciało mi się płakać nawet nie było mi przykro. Poczułam pustkę, którą na początku zapełniła niechęć do Luke'a, a następnie uczucie, które pojawiło się we mnie nagle i niespodziewanie. Coś czego nie czułam wobec żadnego chłopaka, który nie był moim przyjacielem. Przyznam się bez bicia. Zakochałam się w Luke'u Hemmingsie i spieprzyłam wszystko, co między nami było. 
            Wyszłam ze sklepu i skierowałam się do pustego samochodu. Wszyscy poszli do małego barku na późny obiad, lecz mi odechciało się jeść na myśl o czekającej mnie rozmowie z blondynem, która nawet nie doszła do skutku. Wsiadłam do jeepa i zasunęłam za sobą drzwi. Opadłam na swoje poprzednie miejsce i westchnęłam. Zauważyłam, że ostatnio bardzo często to robię. 
            - Nie wzdychaj tak mała. 
Podskoczyłam na miejscu, słysząc głos Caluma. Chłopak wyłonił się zza siedzenia pasażera koło kierowcy. Mogłabym przysiąc, że go tu nie było. Brunet nie martwiąc się o tapicerki, przyszedł z samego przodu na tyły i usiadł koło mnie. 
            - Czyżbyś wzdychała tak na mój widok? - zapytał z głupim uśmiechem. 
            - Jesteś tak niesamowity, że nie mogę się powstrzymać - odpowiedziałam mu z ironią - Czemu nie jesteś z resztą?
            - Gdy widzę jedzenie moje wnętrzności urządzają sobie rewolucję, przyprawiając mnie o mdłości - jęknął. 
- Jak mi przykro - powiedziałam z udawanym współczuciem, przypominając sobie zachowanie zalanego Caluma. 
- Uwierz, że mi też - uśmiechnął się - Ale nie żałuję tego, bo udało mi się doprowadzić cię do stanu załamania nerwowego moim pijactwem. Było warto. 
- Tak cię to bawi? - warknęłam. 
- Oczywiście - odparł z radością - Gdybyś siebie widziała. Do twarzy ci z tą pulsującą żyłą na czole. 
            Wiem, że próbuje wyprowadzić mnie z równowagi. Skłamałabym gdybym powiedziała, że zignorowałam jego zaczepki, które po przykrej sytuacji z Luke'iem zdenerwowały mnie jeszcze bardziej.
             Rzuciłam się na Calum, który chyba był gotowy na to, bo złapał mnie za nadgarstki i uniósł je wysoko. Śmiał się w najlepsze, widząc moje próby uwolnienia się. 
            - Ty wojowniczko. 
            - Puść mnie. 
            - Jakaś ty waleczna. 
            - Zostaw moje nadgarstki, a się policzymy. 
            - I jaka zadziorna! 
            - Calum jesteś idiotą. 
            - A ty wojowniczką! 
Przestałam się szarpać i sama zaczęłam się śmiać. Brunet w końcu uwolnił mnie ,wiedząc dobrze, że nie powtórzę ataku. 
            - Wiem dokładnie czego potrzeba na rozluźnienie sytuacji - uśmiechnął się szeroko, a moje wszystkie mięśnie napięły się chociaż wiem, że przy tej rozmowie bardziej ucierpi moja psychika. 
            - Wiesz o wszystkim? - zapytałam przerażona możliwością, że ktokolwiek mógłby wiedzieć o całym zajściu. 
            - Tak - powiedział - Gdy inni skupiają się na głupotach typu "o nie moje życie jest w niebezpieczeństwie" ja skupiam się na słuchaniu. Słyszałem twoją rozmowę z Luke'iem, a później z Isabell. Nie jesteście zbyt dyskretni. 
Zrobiło mi się gorąco, a moje policzki zapewne są już czerwone. Czułam się dostatecznie zażenowana podczas rozmowy z Izzy i Lucasem, a teraz jeszcze Calum. 
            - Rozumiem twoją sytuację - dodał - I nie oceniam po tym co zrobiłaś. Starałaś się bronić. 
Popatrzyłam na niego zdziwiona. Nie sądziłam, że Calum kiedykolwiek powie coś mądrego, a teraz jestem zaskoczona inteligencją chłopaka, którą posiada czego się nie spodziewałam po jego zachowaniu. 
            - Od kiedy stałeś się taki mądry? - zapytałam. 
            - Zawsze taki byłem. Inteligentny, błyskotliwy i do tego nieziemsko przystojny. 
Parsknęłam śmiechem, słysząc słowa bruneta. Powrócił stary Calum, który prawdopodobnie nie posiada bardzo ważnego narządu, którym jest mózg. 
            - Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, bo się jeszcze zawiedziesz - poradziłam mu. 
            - Ranisz mnie - mruknął robiąc minę obrażonego dziecka. 
Zgarnęłam mu włosy z czoła i pogłaskałam po głowie. Chłopak uśmiechnął się szeroko i wygodnie rozłożył się w fotelu. 
            - Nie spieprzyłaś niczego - powiedział poważnie - To da się naprawić tylko daj mu czas. Jego duma ucierpiała, a uczucia zostały zranione. Nigdy nie zależało mu na żadnej dziewczynie, co jest dla niego jeszcze większym bólem, że go odrzuciłaś. 
Chciałem coś odpowiedź, ale drzwi rozsunęły się i do samochodu wszedł Ashton, trzymający w dłoni dwa hot dogi. 
            - Może zjecie coś? - zapytał z uśmiechem. 
Calum zzieleniał na twarzy, wymownie chwytając się za brzuch. 
            - On raczej nie, ale ja chętnie. 
Wzięłam jedną bułkę i patrząc w oczy bruneta, ugryzłam pierwszy kawałek. Specjalnie zbliżyłam się do niego, aby poczuł zapach jedzenia. Jego policzki lekko nabrzmiały i nie minęło parę sekund, a Calum stał po drugiej stronie samochodu, zwracając wszystko, co miał w żołądku. Ohydne dźwięki jakie wydawał zagłuszał mój śmiech. 
            - Jeszcze się zemszczę, wojowniczko - warknął.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Jeep zatrzymał się pod moim domem. Sięgnęłam po walizkę za tylne siedzenie i żegnając się ze wszystkimi, wysiadłam z samochodu. 
            Jedyne na co miałam ochotę to sen. Czułam zmęczenie po tym jak Calum z małą pomocą Ashtona udaremniali moją każdą próbę zaśnięcia. Z lekkim uśmiechem przekroczyłam próg domu i zaczęłam wciągać za sobą walizkę. Była cięższa niż przed wyjazdem.
            Postawiłam ją na środku swojego pokoju i przejrzałam się jej podejrzanie. Szybkim ruchem dłoni rozsunęłam ją całkowicie i odskoczyłam, nie wiedząc czego się spodziewać. Ze środka wypadły kamienie, a nie moje rzeczy, które miałam nadzieję zobaczyć. Zaczęłam przerzucać gruz w nadziei, że gdzieś tam pod spodem ukryły się moje ubrania, lecz nie. Jedyne co znalazłam to karteczka.

" Całusy dla wojowniczki od Cala i Asha."

            Dupki. Westchnęłam z frustracji i wyciągnęła telefon z kieszeni. Znalazłam numer Caluma i ze złością rozpoczęłam połączenie. 
            - Cześć skarbie - usłyszałam od razu głos bruneta. 
            - Gdzie są moje rzeczy? - warknęłam czemu towarzyszyły chichoty.
Genialnie byłam na głośniku. 
            - Spokojnie, wszystko dostaniesz jutro, gdy przyjedziemy do ciebie. 
            - Oby tak się stało. 
Nie pozwalają odpowiedzieć chłopakowi, rozłączyłam się.
            Złość uleciała ze mnie, tak szybko jak się pojawiła. Nie miałam siły nawet na to. Zrzuciła z siebie ubrania i wyciągnęłam z szafy jakieś dresy oraz za dużą koszulkę, która zapewne kiedyś należała do Davida. 
            David. Muszę z nim porozmawiać. Nie został zaproszony na pogrzeb, bo nie chciałam widzieć go na oczy. Teraz uważam, że zachowałam się dziecinnie. Powiedział mi prawdę. Gorzką i cierpką prawdę, ale lepsza ona niż jakby popierał mnie we wszystkich decyzjach jakie podejmę. Wiem, że rodzice zgodziliby się ze mną w sprawie studiów, ale David też ma rację. Dużo racji. Nie mogę stanąć w miejscu i obserwować wszystkiego dookoła, patrząc jak czas szybko mija, odbierając mi szansę na dalszą edukację i posiadanie dobrze płatnej pracy w przyszłości. 
            Muszę porozmawiać z Davidem, abyśmy wyjaśnili sobie kilka kwestii i doszli do porozumienia. Nasza przyjaźń nie może się tak skończyć i nie teraz kiedy potrzebuję pomocy. Tak, wiem. Jest to cholernie egoistyczne podejście, ale straciłam już najbliższą rodzinę, a David to jedyna niewielu osób, która nie jest ze mną spokrewniona, a mogę nazwać ją rodziną. Wspólne dwanaście lat robi swoje. Chciałabym żeby był teraz przy mnie i przytulając powiedział "wszystko będzie dobrze" niczym pół roku temu, gdy cały mój świat legł w gruzach. Dałoby mi to promyk złudnej nadziei na lepszy dzień, miesiąc, rok, której chwytałabym się jak tonący brzytwy. Dałoby mi to w jakimś sensie poczucie bezpieczeństwa i odprężenia. 
            Wcisnęłam się w wybrane ubrania i kładąc się na łóżko, wzięłam w swoje objęcia kołdrę. Zasnęłam szybko, myśląc o wszystkich nieszczęściach jakie nam się przydarzyły. Gdy myślisz, że gorzej już być musisz wiedzieć jedno. Mylisz się.

__________________________________________________________

Chciałabym Was przeprosić za opóźnienie, ale cały weekend byłam odcięta od internetu.
Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe i rozdział się spodoba.

Chcę podziękować każdej osobie, która czyta mojego bloga za te ponad 5000 wyświetleń.
Jest to naprawdę ogromne osiągnięcie dla mnie, a także motywacja.
Dziękuję! <3

Do zobaczenia w piątek! :)


piątek, 20 marca 2015

Rozdział 8

Zachęcam wszystkich do obejrzenia zwiastuna, który znajdziecie w zakładce "Zwiastun".
Na początku chciałabym gorąco podziękować Amnesi (autorce bloga Are you Alice?) za to cudo, które udało jej się stworzyć.
Jesteś wspaniała!

Życzę miłego czytania! :)


Luke

            Moje myśli ciągle krążyły wokół Naomi. Przez drzwi pokoju słyszałem płacz, śmiech i ciche rozmowy, dochodzące z salonu.
- Możemy już wyjść? - jęknął Calum, który od paru minut leży brzuchem na podłodze.
- Dajmy im czasu, idioci - warknęła zdenerwowana Isabell.
Brunetka zamartwia się o stan swojej przyjaciółki. Stała się bardzo drażliwa, co kończyło się na wyzywaniu każdej osoby, która śmiała się odezwać. Próbowaliśmy wytrzymać w ciszy, lecz oczekiwanie jest męczące.
            Michael ponownie szepnął coś do ucha Isabell, na co ona zepchnęła go z łóżka. Parsknąłem śmiechem, widząc zdezorientowaną minę przyjaciela, za co dostałem mordercze spojrzenie od dziewczyny.
- Ile może trwać taka rozmowa? - jęknął znów Calum.
- Zamknij się! - wybuchła brunetka - Naomi straciła ostatniego członka rodziny, więc daj jej chociaż chwilę prywatności!
Drzwi stanęły otworem, a w nich lekko uśmiechnięta Naomi. Oczy miała podpuchnięte i przekrwione, a policzki nadal były mokre od łez.
- Tylko się nie pozabijajcie - mruknęła.
Isabell poderwała się z miejsca i złapała blondynkę w objęcia. Naomi próbowała się wyrwać, lecz ramiona przyjaciółki skutecznie jej to uniemożliwiły.
- Dusisz - wykrztusiła blondynka, a Isabell natychmiast ją puściła.
- Zostajemy tutaj dłużej? - zapytał Ash.
Każdy chciał znać odpowiedź na to pytanie, więc nic dziwnego, że padło od razu po pojawieniu się blondynki.
- Tak - odpowiedziała mu Naomi - Będziemy się świetnie bawić.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Obietnica Naomi, co do świetnej zabawy idealnie odnosiła się do nas, lecz do niej samej nie. Nie bawiła się na imprezie pierwsze dnia, ani na pikniku następnego popołudnia, a trzeciego dnia na basenie też wyglądała niemrawo. Owszem uśmiechała się ciągle, ale to tylko dobra mina do złej gry. W jej oczach widziałem głęboki smutek. Nie włączała się do zabawy z nami, często znikała i wracała po dłuższym czasie. Nie było w niej żadnej chęci do życia. Nikt tego nie widział, nawet Isabell, która była organizatorką wszystkich rozrywek. Diego zazwyczaj upijał się alkoholem, który brał nie wiadomo skąd, a Lucas był zajęty podrywaniem każdej dziewczyny. Jej przyjaciele nie widzieli, że jest z nią coś nie tak, więc dlaczego ja to dostrzegam?
            Dziś nasz ostatni wieczór w Melbourne. Izzy postanowiła, że idziemy do jakiegoś klubu. Naomi z miejsca odmówiła, wymigując się rozmową z jakimś urzędnikiem od testamentu jej babci, lecz każdemu ta wymówka pasowała i nikt nie wiedział jej skrzywionej miny, gdy rozmawiali entuzjastycznie o nadchodzącej imprezie.
- Luke, bierzemy twój samochód - głos Diego rozległ się za moimi plecami, gdy kończyłem sznurować buty.
Wstałem i wzruszając ramionami wróciłem do salonu. Wszyscy próbowali zachować powagę, gdy Calum z Lucasem klękali przed Naomi i o coś błagali. Dziewczyna ciągle kręciła głową, nie zgadzając się na pomysł chłopaków.
- Jedź z nami - jęknął Cal.
- Powiedziałam już, że nie mogę - warknęła, nie ukrywając swojego zdenerwowania.
- A później do nas dołączysz? - zapytał Lucas.
- Może – mruknęła, przewracając w zabawny sposób oczami.
Chłopakom to starczyło, bo zerwali się na równe nogi i uściskali blondynkę.
            Każdy po kolei wstał i ruszył do drzwi. Isabell podeszła do mnie i trzymając za łokieć, pociągnęła do kuchni. Stanęła przede mną i popatrzyła mi w oczy.
- Ona nie przyjedzie później – powiedziała, przeczesując dłonią włosy.
- Skąd wiesz? - zapytałem.
- Luke, nie wiem, co myślisz na mój temat, ale ja widzę wszystko - westchnęła - Widzę jak znika i nie chce się bawić. Jak sądzisz, kto przesiaduje całe noce razem z nią, gdy wy śpicie?
            Przyjrzałem się jej twarzy. Wyglądała na zmęczoną, co potwierdzają starannie ukryte pod makijażem filetowe sińce. Usta zacisnęła w wąską linię, pokazując swoje zmartwienie.
            Poczułem się głupio. Poświęciła swój czas, aby być tu z przyjaciółką i móc ją wspierać, a ja wysuwam pochopne wnioski, oskarżając ją o obojętność.
- Przepraszam - burknąłem - Zachowujesz się tak normalnie jakby ona cię nie obchodziła.
- Ona jest moją przyjaciółką i sama mnie o to poprosiła - warknęła - To, że ci się podoba i z nią trochę rozmawiałeś nie znaczy, że znasz ją lepiej ode mnie, bo to ja przyjaźnię się z nią od ośmiu lat.
Opuściłem głowę słysząc jej słowa. Zrobiło mi się jeszcze głupiej. Studiuję kryminologię, a popełniłem błąd w ocenie sytuacji.
- Chcę cię prosić, abyś z nią został - szepnęła.
Uniosłem głowę i moje spojrzenie spotkało się z jej chłodnymi, zielonymi oczami. Muszę przyznać, że chwilami jest ona strasznie podobna do Naomi. Piękna i zniechęcająca swoim wyrachowanym chłodem.
            Czy chcę zostać z Naomi? Oczywiście. Nawet jeżeli oznaczałoby to, że przesiedzimy cały wieczór w ciszy.
- Jasne - powiedziałem.
Spojrzenie brunetki ociepliło się. Posłała mi uśmiech i całując w policzek, przytuliła mnie.
- Dziękuję - mruknęła - Wiedząc, że ktoś komu na niej zależy będzie tutaj mogę spokojnie trochę się zabawić.
- Skąd wiesz? - zapytałem lekko zawstydzony.
- Luke, ja widzę wszystko - mrugnęła do mnie i wyszła z domu.
            W tym momencie Isabell zyskała moją sympatię. Nie jest pustą imprezowiczką, tak jak myślałem, tylko prawdziwą przyjaciółką, która dostrzega każdy szczegół związany z przyjaciółką i osobami z nią związanymi. Troszczy się o nią kosztem własnego życia. Jest wspaniała.
- Co ty tu robisz?
            Odwróciłem się i zobaczyłem Naomi. Za duża bordowa bluza z białym konturem jednorożca zasłaniała jej dłonie i nogi do połowy ud, na których miała czarne dresy. Wyglądała jak osoba, która straciła chęć do życia. Matowe włosy, blada cera i brak tego błysku w oczach. To nie jest ta sama śliczna blondynka, która emanowała pewnością siebie.
- Nie chciało mi się jechać - wzruszyłem ramionami.
Naomi przewróciła oczami i podeszła do lodówki. Otworzyła ją i zaczęła przyglądać się zawartości.
- Nie polecam ci tego mleka – powiedziałam, widząc, że dziewczyna wyciąga karton - Diego razem z Calumem ukradli farbę Michaelowi i wsypali ją do środka.
Blondynka skrzywiła się ze wstrętem i wylała zawartość opakowania do zlewu, zabarwiając go na czarno.
- Niedawno farbowałam mu włosy – mruknęła, wyrzucając karton do śmieci - Nie wiesz gdzie jest mój sok pomarańczowy?
Podszedłem do jednej z szafek i z najwyższej półki wyciągnąłem plastikową butelkę. Podałem ją Naomi, a ona popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Widziałem jak chowa ją Isabell. Mówiła coś o twoim uzależnieniu od niego.
Prychnęła i pijąc z butelki wyszła. Zadzwonił dzwonek, a ja zatrzymałem się w połowie kroku. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je czując jak Naomi wychla się zza mnie, lekko ściskając moje ramie. Przede mną stał straszy mężczyzna ubrany w czarny garnitur z aktówką w dłoni.
- Dobry wieczór czy zastałem panią Naomi Farell?
- To ja - powiedziała blondynka, przepychając się przede mnie.
- Eric Paterman, notariusz zajmujący się testamentem pani Emily Connan - uścisnął dłoń Naomi, a ona gestem zaprosiła go do środka.
Nie kłamała. To nie była wymówka tylko prawda.
- Czy jest pan kimś z rodziny lub narzeczonym, pani Farell? - zapytał urzędnik rzeczowym tonem.
- Ohhh... Nie, przyjacielem - odparłem.
- Może zostać - powiedziała szybko Naomi, próbując przekazać mi spojrzeniem, że będzie potrzebować wsparcia.
Usiadłem koło niej, a ona dyskretnie chwyciła moją dłoń. Pan Paterman w tym czasie zdążył wyciągnąć plik papierów, które położył na stole.
- Cały majątek pani Emily Connan został przepisany na pani rodziców, a, że jest pani także spadkobierczynią ich testamentu to życzenia pani Connan przechodzą na panią - powiedział, a Naomi popatrzyła na niego przestraszona, gdy brał do dłoni kartkę zapisaną drobnym drukiem - W testamencie zapisano pani ten dom, który został opłacony na najbliższe dziesięć lat oraz całą gotówkę jaka znajduje się na koncie Emily Connan.
- To wszystko jest już moje? – zapytała, nie dowierzając w słowa urzędnika Naomi.
- Jeszcze nie - zaśmiał się uprzejmie mężczyzna - Musi pani złożyć tu podpis i automatycznie zostanie pani właścicielką tego domu, a pieniądze zostaną przelane na pani konto.
Wyciągnął w jej stronę długopis oraz arkusz papierów. Blondynka popatrzyła na mnie pytająco. Skinąłem lekko głową. Nie widzę w tym żadnych haczyków tylko czystą formalność. Naomi wzięła długopis i pewnym ruchem dłoni składała podpis w każdym wskazanym miejscu.
- Dziękuję. To już wszystko - powiedział pan Paterman, zabierając ostatnią kartkę sprzed nosa dziewczyny, a następnie chowając do aktówki.
- Odprowadzę pana - mruknęła Naomi i podniosła się z miejsca, a urzędnik podążył za nią.
Zostałem w salonie, nasłuchując głosów z przedpokoju. Cicha rozmowa została przerwana pociągnięciem nosa. Czy ona znów płacze? Nie ruszyłem się z miejsca, nie chcąc przeszkadzać. Po chwili usłyszałem trzaśnięcie drzwi i Naomi wróciła, przecierając oczy rękawem za dużej bluzy. Bez słowa podałem jej butelkę z sokiem pomarańczowym, a ona zamiast się napić przytuliła do siebie.
- Co się stało? - zapytałem cicho.
Naomi pokręciła głową i zagłębiła się w kanapie jakby chciała się ukryć przed całym światem. Przysunąłem się do niej i postanowiłem poczekać aż sama coś powie. Nie warto naciskać.
            Oparłem głowę o zagłówek i przymknąłem oczy. Nigdy nie sądziłem, że moje życie tak bardzo zmieni się przez jedną dziewczynę. Wcześniej wszystko było takie zwyczajne. Nudna szkoła, imprezy z przyjaciółmi, zapracowani rodzice, którzy pomimo wszystko zawsze znajdą dla mnie czas. Teraz aż ciężko uwierzyć w co my się wplątaliśmy. Te sytuacje wydają się być nierealne, ale kula wystrzelona w moją głowę uświadomiła mi doskonale, że to nie jest zabawa. To nasze życie, które jest zagrożone.
- To był przyjaciel taty.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Naomi. Spojrzałem na dziewczynę, ale jej wzrok utkwiony był w ścianie.
- Przeprosił za to, że nie był na pogrzebie i za swoją oficjalność, ale nie chciał źle przy tobie wypaść.
Otworzyła butelkę i napiła się parę łyków. Znowu się denerwuje, co nie zapowiada nic dobrego.
- Naomi, spokojnie, jak na razie wszystko jest dobrze.
            I jak na przekór moim słowom wszystkie szyby po kolei zaczęły pękać. Chwyciłam Naomi i zakryłem ją własnym ciałem, przyciskając do kanapy. Blondynka pisnęła głośno przestraszona.
- Shhh, cicho, cicho - szeptałem.
Powoli podniosłem się i poczułem rozdzierający ból w plecach. Zdusiłem jęk, dotykając pleców. Poczułem na dłoni lepką ciecz, która okazała się być krwią.
- Luke, muszę zadzwonić po pogotowie - powiedziała Naomi, patrząc przestraszonym wzrokiem na mnie.
            Pokiwałem po woli głową, a dziewczyna już wybierała numer. Próbowałem myśleć o czym innym. Zacząłem rozglądać się po całym otoczeniu, gdy nagle w oczy rzuciła mi się koperta. Wstałem, chwiejąc się lekko.
- Luke, siadaj - wrzasnęła Naomi, lecz jej nie posłuchałem - Luke, kurwa, usiądź.
Machnąłem ręką i podszedłem do okna. Wziąłem do ręki kopertę i jak zażyczyła sobie blondynka, opadłem na kanapę.
- Masz się położyć na brzuchu – warknęła, wyrywając mi kopertę.
Wykonałem jej polecenie i patrzyłem na nią, gdy rozdzierała papier. Wyciągnęła pierwszą kartkę i zbladła. Jej oczy nerwowo poruszały się po całej powierzchni trzymanego papieru. Bez słowa pokazała mi go. Cholera. Na zdjęciu byłem ja z Naomi na parkingu pod cmentarzem.
- Jest jeszcze jedna - powiedziała drżącym głosem.
Wyciągnęła kolejną kartkę i odchrząknęła.

"Myślałem, że jesteś silniejsza.
Nie załamuj się.
To jeszcze nie koniec."

Zakryła dłonią usta, a moich uszu doszedł dźwięk syreny pogotowia. 
- Schowaj to - szepnąłem, a Naomi wcisnęła kartki pod łóżko. 
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła Naomi.
To pokoju weszło dwóch mężczyzn z apteczkami, a za nimi policjantka. 
- Co się stało? - zapytała kobieta kucając koło Naomi.
- Nie wiem - odpowiedziała - Rozmawialiśmy i nagle... Cholera!
Wiem, że była to jej reakcja na widok moich pleców, które zostały w odkryte po rozcięciu bluzki. 
- Co się stało? - zapytała ponownie kobieta, a ja czując ból stęknąłem.
- Kilka wbitych odłamów szkła, ale rany nie są głębokie. Założymy opatrunki i po sprawie - powiedział jeden z mężczyzn i po chwili czułem na moich plecach dwie pary rąk. 
- Wszystkie szyby wyleciały - szepnęła Naomi - Nie wiem dlaczego.
- Chodź porozmawiamy - rzuciła kobieta i pociągnęła za sobą blondynkę.
Znosiłem każdy ból, który odczuwałem podczas wyciągania szkła, przemywania i opatrywania. Leżałem spokojnie, nie słuchając tego, co się do mnie mówi. Skupiałem się na próbie stępienia bólu.  
Myślałem o wszystkim byle nie o tym jak moje plecy pieką.
- Już po sprawie.
Do mojej świadomości dotarł głos jednego z lekarzy. Kątem oka widziałem jak pakują się z powrotem. Teraz czułem jedynie tępe pulsowanie. Rozluźniłem się, a zmęczenie owładnęło moim ciałem, zastępując ból. Odetchnąłem, kładąc pod głowę poduszkę. Mój mózg rejestrował rozmowy, ale nie rozumiał żadnego ze słów. Na podłodze przede mną usiadła Naomi i rozmawiając przez telefon, wpatrywał się we mnie.
- Dziękuję Ericu, że się tym zajmiesz. Do jutra. 
Jej usta zacisnęły się w linię, gdy odkładała telefon na stolik. Patrząc na mnie smutno, wcisnęła w moją dłoń czarną bluzę, którą pomogła mi na siebie wsunąć. Wstała i odeszła gdzieś na bok. Ostatkiem sił skupiłem się żeby usłyszeć ,co robi. Kroki i brzdęk szkła. Sprząta. Podniosłem się na łokciach, aby zerknąć na nią. 
- Leż - warknęła - Mówili, że zaśniesz po tym środki przeciwbólowym. 
Opadłem z powrotem na kanapę. Dlatego jestem taki zmęczony. Zamknąłem oczy i walcząc z chęcią zaśnięcia, skupiałem się na tym, co działo się dookoła mnie. Naomi cały czas chodziła po pokoju, zamiatając szkło. Klęła co chwilę, wyładowując się w ten sposób po stresującej sytuacji. Kroki ucichły, a ciszę zniszczył głośny trzask którejś z szafek. Skrzywiłem się. 
- Coś cię boli? 
Otworzyłem oczy i zobaczyłem, kucającą przy mnie Naomi z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Hałasujesz - mruknąłem - Chodź do mnie.
Przekręciłem się na bok, robiąc miejsce dla blondynki. Niepewnie wśliznę się na kanapę i położyła na boku.
- Po co dzwoniłaś do Patermana? - zapytałem.
- Był przyjacielem taty i powiedział, że jakbym potrzebowała pomocy mam do niego dzwonić. Zajmie się wstawieniem szyb.
- Yhym - mruknąłem i bez słowa przyciągnąłem do siebie dziewczynę.
Naomi chciała się odsunąć, ale nie pozwoliłem jej na to.
- Rozluźnij się.
Przytuliłem ją do siebie. Tym razem nie protestowała tylko objęła mnie w pasie. Schowałem twarz w jej włosach i zamknąłem oczy. 
- Śpij, Luke, śpij. 
Jej głos podziałał na mnie kojąco. Powoli odpływałem. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Diego, nie rzygaj tutaj! 
Poderwałem się gwałtownie go góry, czego szybko pożałowałem. Moje plecy przeszył rozdzierający ból. 
- Leż - warknęła zaspana Naomi. 
Wstała i podeszła do drzwi. 
- Czy was do reszty pojebało!? - krzyknęła blondynka - Wy wszyscy jesteście tak pijani? 
- Nie. Ja i Michael jesteśmy całkiem trzeźwi. Nie widać? - syknęła Isabell – Luke, podnieś się i nam pomóż! 
- Ty leżysz - wskazała na mnie - A my damy sobie radę. Wezmę Diego do łazienki, a ty z Michaelem postaraj się wyciągnąć resztę. 
            Dziewczyny z pomocą Michaela otworzyły izbę wytrzeźwień. Diego siedział w łazience i zwracał wszystko, co wypił, a Lucas jak na dobrego brata przystało, wychylał się z łazienki, informując wszystkich, co zwrócił Diego, ciesząc się z tego jak małe dziecko. Ashton położył się koło mnie i zasnął głośno chrapiąc, a Calum przechodził samego siebie. Był krok w krok za Naomi i naśladował jej każdy ruch oraz powtarzał każde słowo. 
- Przez was wszystkich mam ochotę się zabić! - wybuchła blondynka - Cal do łóżka i to biegiem. Lucas ty też i zabierz ze sobą Asha. Diego jak już skończysz też idziesz spać. Izzy i Mikey spać. Musicie odpocząć. Policzę się z wami rano. 
Jak na zawołanie, każdy wykonał jej polecenia. Może powodem ich posłuszeństwa był stanowczy głos Naomi albo jej mordercze spojrzenie. Patrzyłem ze zdziwieniem jak Lucas zabiera Ashton i prawie go niosąc, wchodzi do jednej z sypialni, a tuż za nimi Calum. Isabell, chcąc uniknąć konfrontacji z przyjaciółkę, złapał Mikey’ego za rękę i powędrowała z nim do kolejnej sypialni. Salon opustoszał i zostałem tylko ja ze zdenerwowaną blondynką. 
- Chodź, idziemy spać – powiedziałem, starając się przybrać stanowczy ton głosu. 
Naomi zaśmiał się i po zgaszeniu światła, zostawiając włączoną jedynie małą lampkę, położyła się na swoje poprzednie miejsce. 
- Jak my wrócimy jutro do domu - jęknęła. 
- Izzy i Mikey wytrzeźwieją do jutra. Ashton pewnie też. Trochę poprowadzę ja, trochę ty – odparłem, wzruszająca ramionami. 
Naomi popatrzyła na mnie ze zdziwieniem na twarzy. Zastanawiałem się przez chwilę, o co jej chodzi i nagle odpowiedź sama pojawiła się w mojej głowie. 
- Nie masz prawka? – zapytałem, unosząc brwi.
Blondynka pokręcił głową i westchnęła. Naomi Farell, dziewczyna, która ma zawsze wszystko pod kontrolą, nie ma prawa jazdy? 
- Dlaczego? 
- Nie chcę i tyle - odpowiedziała. 
Leżeliśmy w ciszy. Patrzyłem ciągle na dziewczynę, która z zamkniętymi oczami, oddychała głęboko. Można by sądzić, że śpi, lecz jej wyraz twarzy sugerował co innego. Była skupiona jakby rozmyślała intensywnie nad jakimś problemem. 
- Czy głupotą będzie jeżeli poproszę was o dalszą pomoc w dokończeniu tej sprawy? - zapytała nagle.
Ona chce dalej to ciągnąć. Pytanie pozostaje czy my chcemy brnąć, co raz głębiej w tą chorą sytuację. Wszystko z głupiego i dziecinnego śledztwa zmieniło się w niebezpieczną grę, w której już parokrotnie ktoś z nas mógł przypłacić życiem. 
- Nawet jeżeli byśmy to zakończyli on nie da nam spokoju - powiedziałem zgodnie z prawdą. 
            Obiecał to i pokazał, że teraz my jesteśmy pośrednimi celami, które pomogą mu zniszczyć główny - Naomi. Przerwanie tego oznaczałoby prawdopodobne poniesienie ciężkich i nieodwracalnych strat, którymi bylibyśmy my. Jeżeli będziemy ciągnąć poszukiwania, mamy nadal szansę odkryć całą prawdę i zakończyć wszystko, co zaczęło się sześć miesięcy temu. 
- Przepraszam za wciągnięcie was w to. Nie sądziłam, że wszystko okaże się być takie skomplikowane i niebezpieczne, i prawdopodobnie za choćby najmniejszy nasz błąd zapłacimy wysoką cenę. 
            Przez chwilę zastanawiałem się nad jej słowami. Dla niej zrobiłbym wszystko. Albo jestem skończonym idiotą, albo się zakochałem. Pani Clifford byłaby ze mną dumna, że w końcu poczułem coś takiego względem jakiejś dziewczyny. 
Splotłem dłoń Naomi ze swoją. Wiedziałem dokładnie, co chcę powiedzieć. 
- Nie ważna jest cena jaką za to zapłacimy. Chcę żebyś była szczęśliwa. 
            Spodziewałem się naprawdę wszystkiego ze strony Naomi po moich słowa. Tekstu typu "Nie chcę o tym myśleć", powiedzenia, że nie odwzajemnia moich uczuć, nawet uderzenia, ale nie tego. Dziewczyna momentalnie usiadła na mnie i delikatnie pocałowała. Zdziwiony jej zachowaniem i zaślepiony bólem, nie wiedziałem co zrobić, a znam się na całowaniu jak mało kto. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłem jak blondynka pochyla się nade mną z lekko przekrzywioną głową. Jej włosy łaskotały mnie po twarzy. Usta zacisnęła w cienką linię.
- Przepraszam - mruknęła i zaczęła ześlizgiwać się ze mnie. 
Przestałem zwracać uwagę na ból i gwałtownym ruchem przyciągnąłem ją z powrotem do siebie. Moje usta od razu trafiły na jej. Tym razem to ona wydała się być zaskoczona, ale odwzajemniła pocałunek od razu. Czułem jej miękkie wargi na swoich. Było to naprawdę przyjemne.
- Nie masz za co przepraszać - mruknąłem. 
Blondynka zjechała na bok i pozwalając się przytulić, zamknęła oczy. Widziałem jej lekki uśmiech zadowolenia, który towarzyszył mi podczas zasypiania. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Obudziły mnie hałasy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że leżę sam na kanapie. Naomi zniknęła. Usiadłem, ziewając głośno i rozejrzałem się dookoła. Każdy biegał w tę i z powrotem z walizkami. 
- W końcu wstałeś - powiedział Calum, siadając kolo mnie. 
Klepnął mnie w plecy, na co skrzywiłem się z bólu. Brunet posłał mi współczujący uśmiech. 
- Naomi nam wszystko powiedziała - rzucił - Zbieraj się. Za parę minut wyjeżdżamy. 
Pokiwałem głową i niechętnie wstałem, kierując się do sypialni, w której miałem nadzieję znaleźć swoją walizkę. Nie było jej. 
- Widział ktoś moją walizkę?! - krzyknąłem. 
- Naomi ją wyniosła - rzucił Mikey, zaglądając do pokoju.
- Gdzie ona jest?
- Walizka czy Naomi? – zapytał chłopak, marszczą brwi.
- Naomi – warknąłem, poirytowany głupotą przyjaciela.
- Na dworze. Rozmawia z jakimś kolesiem.
            Pokiwałem głową i skierowałem się do wyjścia. Stanąłem w framudze drzwi i obserwowałem jak blondynka rozmawia z Patermanem. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Namieszała mi w głowie i to bardzo.
            Naomi przytuliła urzędnika i uśmiechnęła do niego. Pomachała mu i odwróciła się do mnie. Mina jej zrzedła. Co się stało? Ruszyła w moją stronę. Wyciągnąłem w jej strona dłoń, a ona przeszła koło mnie, ignorując całkowicie. Zmarszczyłem brwi patrząc jak dziewczyna znika w głębi domu. Wróciła po chwili, podtrzymując razem z Lucasem Diego, który wyglądał na ledwo przytomnego.
- Możemy jechać - krzyknęła.
Odsunąłem się na bok, aby wszyscy mogli wyjść. Czekałem spokojnie aż zostanę sam z Naomi, która niezdarnie próbowała wcisnąć do samochodu bliźniaka.
- Naomi, coś się stało? – zapytałem, chwytając za łokieć i odciągając na bok.
- Nic – rzuciła, patrząc na swoje stopy.
- Ignorujesz mnie, a w nocy...
- To nic nie znaczyło - przerwała i patrząc mi prosto w oczy, uśmiechnęła się kpiąco - Chciałam tylko sprawdzić czy dobrze całujesz.

__________________________________________________________

Witam wszystkich!
Rozdział nie zadowala mnie w 100%, ale mam nadzieję, że Wam się spodobał.

Zapraszam w niedzielę na Rozdział 1 Survive even the end of the world.

Do zobaczenia w następy piątek! :)





wtorek, 17 marca 2015

Nowy blog!


Hej wszystkim!

Nie pojawiam się z nowym rozdziałem, lecz z nowym blogiem!
Nie wiem czym mój pomysł na niego wypali, ale jestem pozytywnie nastawiona, a pomysł mi się podoba.
Jeżeli jesteście zainteresowani zapraszam Was do zakładki "Survive even the end of the world.".

Pozdrawiam, Pike Perch!

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 7

Naomi

            To przeze mnie Luke prawie został zabity. Co jeżeli komuś z nich coś się stanie? Kolejna śmierć? Gdybym wiedziała, co przeze mnie będą przechodzić, nigdy nie zdecydowałabym się na to wszystko. Babcia dalej chodziłaby na co piątkowe zawody w bingo, moi przyjaciele nie byliby zagrożeni, a ja… A ja dalej byłabym tą samą, zrozpaczoną dziewczyną, której ciężko jest pozbierać się po utracie rodziców. Powrót do Sydney był złym pomysłem, ale rozpoczęcie tej sprawy jeszcze gorszym.
- Powinnam to skończyć – mruknęłam.
- Co ty tam mówisz pod nosem? – zapytał Luke, nie spuszczając wzorku z ulicy.
            Obejrzałam się na tylne siedzenia, aby upewnić się, że każdy śpi i nie usłyszy naszej rozmowy. Chłopaki i Izzy spali jak zabici, co potwierdzały ciche pochrapywania, po dziesięciu godzinach jazdy. Było to jedyne zajęcie pomagające przyśpieszyć mijanie czasu.
            Słońce już dawno wzeszło, rozganiając do końca granat nocnego nieba, a zegarek wskazywał za dziesięć szóstą w momencie, gdy wjechaliśmy do Melbourne.
- Uważam, że to zaczyna robić się coraz niebezpieczniejsze i trzeba z tym skończyć za nim ktoś ucierpi – powiedziałam.
- To twoja decyzja – rzucił.
Kolejny raz skręcił i w oddali dostrzegłam niewielki dom pomalowany na żółto ogrodzony niskim, metalowym płotkiem.
- Tam – wskazałam na budynek, który jeszcze parę dni temu należał do mojej babci.
            Luke wjechał na podjazd i zgasił silnik. Wyskoczyłam z samochodu i rozsunęłam tylne drzwi. Wyciągnęłam walizkę i pozostawiając blondynowi obudzenie reszty, ruszyłam w stronę wejścia. Z małej kieszonki z przodu walizki wyciągnęłam brzęczący pęk. Wybrałam mały, złoty kluczyk i włożyłam go do zamka, a następnie dwa razy przekręciłam. Drzwi poleciały do przodu po naciśnięciu klamki. 
            Wnętrze było urządzone masywnymi meblami z poprzedniej epoki, ale miało w sobie to coś. Duży, jasny salon połączony z kuchnią i korytarz prowadzący w głąb domu. Małe drzwi tarasowe i ogromny ogród. Każda rzecz w tym domu jest częścią mnie, bez której znikłoby wiele moich wspomnień.
            Półka nad telewizorem, którą kiedyś David zrzucił piłką. Wypalone dziury w dywanie przez Lucasa i Diego trzy lata temu, kiedy próbowali nauczyć mnie palić podczas nieobecności babci. Musieliśmy jej się długo tłumaczyć. Ślady farby na ścianach, które były oznaką mojego szczęśliwego dzieciństwa z dziadkami jako animatorami wszelkich zabawach, na które zawsze mi pozwalali.
            Zostawiłam walizkę w przedpokoju i skierowałam się do salonu, gdzie padła na kanapę w kremowym kolorze z jednym ciemnym miejscem. Przeciągnęłam dłonią po zagłówku w miejscu, gdzie razem z Izzy pozostawiłyśmy czerwoną plamę wina, które w wieku szesnastu lat próbowałyśmy z ciekawości. Babcia śmiała się z nas, że nie potrafimy ukryć swojej głupoty i przez to tak łatwo wpadamy w tarapaty. 
- Ostatni raz byłam tu pół roku temu - mruknęła Isabell, siadając koło mnie i dokładnie ilustrując wzrokiem każdy element otoczenia - Domek dalej jest czy już się go pozbyłaś?
Dostrzegłam w jej oczach nadzieję i podekscytowanie. Wglądała jak małe dziecko mające nadzieję, że jego rodziców kupi mu upragnioną zabawkę.
- Sprawdź - odpowiedziałam Izzy, a ona zerwała się z miejsca.
Zauważyłam jedynie jak przez chwilę siłuje się z drzwiami tarasowymi, a następnie wybiega do ogrodu. Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc jaka będzie reakcja przyjaciółki. 
- Gdzie Isabell? - zapytał Michael, ciągnąc za sobą walizkę brunetki. 
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo usłyszałam głośny pisk. Zielonowłosy rzucił wszystko, co miał w dłoniach i pobiegł szybko w stronę źródła krzyków. Widząc jego zachowanie, wybuchałam śmiechem.
- Kurw, Isabell, myślałem, że coś ci się stało! - krzyknął Michael.
Reszta weszła i popatrzyła na mnie dziwnie. Otarłam łzę i wskazałam palcem na drzwi tarasowe.
- Isabell, złaź z tego drzewa! - zagrzmiał głos Mikey'go.
- Nie! - odmówiła mu brunetka. 
Chłopaki zaczęli śmiać się razem ze mną. Tego potrzebowaliśmy. Sytuacji, która rozładuje całe napięcie i chwilowo rozgoni mój smutek. Izzy w domku na drzewie i Michaela, który stara się o jej bezpieczeństwo to zabawne połączenie. Moja przyjaciółka jest nieprzewidywalna, a zielonowłosy odrobinę zbyt nadopiekuńczy względem jej, więc wszystko może się wydarzyć.
            Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę tarasu. Wyszłam na zewnątrz, a chłodne i rześkie powietrze owiało moją twarz. Patrzyłam na Mikey’ego, który stojąc pod drzewem, patrzył na Isabell wyglądającą z okienka domku na drzewie. Dziewczyna uśmiechała się i posyłała buziaki chłopakowi, który wyglądał jakby miał zaraz tam wejść, aby ją ściągnąć, a następnie ściąć drzewo żeby już nigdy tam nie wróciła. 
- Pasują do siebie - mruknęłam sama do siebie i wróciłam do środka. 
Chłopaki prawie zasypiali, rozłożeni na kanapie, a Calum cicho pochrapywał. 
- Są dwie sypialnie oraz łazienka i kuchnia do waszej dyspozycji - powiedziałam - Ja przejdę się na komisariat. 
- Sama? - zapytał Luke.
- Izzy ze mną pojedzie - odpowiedziałam mu, posyłając uśmiech. 
Wyciągnęłam telefon zza gumki legginsów i wybierając numer taryfy, wyszłam ponownie na taras. Po oznajmieniu przez taksówkarza, że podjedzie pod dom za dziesięć minut, pomachałam do Isabell. Dziewczyna zeszła w końcu za ziemię i całując Michaela w policzek podeszła do mnie.
- Co jest? - spytała radośnie.
- Pojedziesz ze mną na komisariat?
- Jasne - powiedziała i wzięła mnie pod rękę.
Nie przejmując się swoim wyglądem, pożegnałyśmy się z chłopakami i wyszłyśmy przed dom.     Czekałyśmy w ciszy. Brunetka wiedziała, że potrzebuję teraz ciszy, aby przygotować się na rozmowę, która nie może skończyć się dobrze. Wiedziałam jak będzie ona wyglądać, lecz nie czułam się na siłach żeby ją odbyć. Smutek, który odczuwałam po stracie rodziców na nowo wezbrał się we mnie.
            Kolejne czynności wykonywałam automatyczne. Wsiadłam do taksówki, aby następnie po paru minutach jazdy z niej wysiąść. Weszłam pod schodach na komisariat. W rejestracji zapytałam się o Johna Dickensa. Weszłam na trzecie piętro, a następnie korytarzem na lewo pod drzwi numer 216 według instrukcji.
            Otrząsnęłam się dopiero, gdy stanęłam pod biurem komisarza Dickensa. Wzięłam głęboki oddech i bez pukania weszłam do środka. Isabell stąpała krok w krok za mną. Przy biurku siedział młody mężczyzna, którego postarzał zmęczony wyraz twarzy. Wyprostował się w fotelu, widząc niezapowiedzianych gości.
- Naomi Farell? - zapytał komisarz, na co ja pokiwałam głową – Wcześnie pani przyjechała. To ktoś z rodziny?
Przytaknęłam nie ufając mojemu głosowi, który mógł zdradzić jak bardzo boję się tego co powie.
- Tak naprawdę jestem jej przyjaciółką, ale teraz jej jedyną rodziną - mruknęła Izzy.
- Usiądźcie - powiedział, a ja wykonałam jego polecenie - Emily Farell, matka twojego ojca została zbita trzy dni temu. Odkryliśmy to, gdy pani Crochner, zaniepokojona nie pojawieniem się twojej babci na popołudniowych grach w bingo, zadzwoniła do nas.
            Reszta rozmowy odbyła się przy akompaniamencie moim wybuchów płaczu i prób zaprzeczeniu słowom komisarza. Wiedziałam, że to wszystko prawda, a nie jakiś głupi żart, lecz nie chciałam tej myśli do siebie dopuścić. Pragnęłam poznać prawdę, ale nie taką. Takiej prawdy nikt nie chciałby poznać.
            Jak przez mgłę pamiętam próby uspokojenia mnie przez Isabell. Wszystko zostało zamazane przez łzy, które obficie spływały po moich policzkach. Pozwoliłam wyprowadzić się z budynku, a następnie odwieźć do domu radiowozem. Czułam się jak w jakimś amoku zaprzeczenia. Ciągle kręciłam głową, nie pozwalając dopuścić do siebie prawdy. Nie miałam nawet siły wysiąść z samochodu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Siedziałam na łóżku w pokoju babci i wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Nie przypominałam siebie. Dziewczyna z pustym wzrokiem i bladą twarzą, ubrana w czarną, prostą sukienkę przed kolano z blond włosami, zasłaniającymi połowę twarzy to napewno nie ja. Co z tego, że osoba w lustrze powtarzała każdy mój ruch? Nie czułam, że tą osobą jestem ja.
- Naomi - szepnęła Isabell, patrząc na mnie przez lekko uchylone drzwi - Musimy już jechać.
Powoli ruszyłam w stronę przyjaciółki, której twarz wyrażała troskę. Czy teraz każdy będzie tak na mnie patrzeć? Wzięłam ją pod rękę, posyłając słaby uśmiech. Przeszłyśmy przez korytarz do salonu, gdzie czekała czwórka chłopaków ubranych w garnitury. Każdy patrzył na mnie ta samo jak Isabell.
- Nie patrzcie tak na mnie - mruknęłam.
Zmieszani spuścili głowy i bez słowa wyszli na zewnątrz. Pogoda na dworze odpowiadała mojemu nastrojowi. Deszcz spadał gęsto, mocząc moją twarz podczas, gdy zamykałam na klucz drzwi. Izzy pociągnęła mnie do już odpalonego samochodu Luke'a. Zostałam wciśnięta na miejsce koło Caluma, który pomimo moich słów dalej patrzył się na mnie z bardzo widoczną troską.
- Trzymasz się? – zapytał brunet, gdy Luke wyjeżdżał autem z podjazdu.
            Pokręciłam jedynie głową. Przez całą drogę ignorowałam wszelki próby Cala, mające na celu nawiązanie jakiejkolwiek rozmowy. Wyglądałam przez okno i wsłuchiwałam się w bębnienie deszczu o dach samochodu.
            Nieświadomie wstrzymałam oddech, gdy wjechaliśmy na parking pod cmentarzem. Zostałam delikatnie wypchnięta przez Caluma na zewnątrz, trafiając pod jeden parasol z Isabell. Czułam jak moje serce zaczyna bić coraz szybciej z każdym krokiem, który zbliżał mnie do grupy ludzi ubranych na czarno. Widziałam wszystkich. Pana Samantio, Lucasa i Diego, panią Collins i wielu ludzi, których nawet nie znałam. Ksiądz wygłaszał jakąś mowę, co oznaczało, że ceremonia już trwa od dłuższego czasu, a my się spóźniliśmy. Widząc ciemnobrązową trumnę, zatrzymałam się i nie pozwoliłam prowadzić się dalej. Izzy zauważyła mój opór i nie naciskała żebyśmy podeszły bliżej. Resztę pogrzebu stałam razem z przyjaciółką i chłopakami na tyłach grupy bliskich osób mojej babci. Czekałam aż duchowny wypowie ostatnie słowa i pozwoli pożegnać się z babcią, lecz kiedy ten moment nastał nie czułam się gotowa. Siłą woli podeszłam do trumny i stanęłam nad nią pozwalając, aby pojedyncze łzy spłynęły po moich policzkach.
- Babciu - szepnęłam - Dziękuję za wszystko. Kocham cię i przepraszam za to.
Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem odeszłam za nim ktoś zdążył zareagować. Chciałam jak najszybciej się stąd wydostać. Zaczęłam biec. Zwolniłam widząc samochód Luke'a. Oddychając ciężko oparłam się na dłoniach o maskę samochodu Luke'a. Nie powinnam od tego uciekać tylko zostać tam i smutno się uśmiechać, gdy ktoś będzie składał mi kondolencje. Zachowałam się jak idiotka opuszczając pogrzeb babci. Krople deszczu mieszały się z moimi łzami. Byłam całkowicie przemoczona.
- Naomi!
Odwróciłam się w stronę głosu, a moja głowa zderzyła się z czyimś torsem. Spojrzałam w górę i ujrzałam błękitne tęczówki. Przywarłam do blondyna, mocno go obejmując.
- Chodź wejdziesz do samochodu.
Weszłam do środka w ostatniej chwili chwytając wzrokiem czarną postać, stojącą na niedużym wzniesieniu niedaleko miejsca pogrzebu. Kurtyna deszczu idealnie rozmywała sylwetkę obserwującej nas osoby.
- Luke, on tu jest – szepnęłam, wskazując na punkt za jego plecami.
Blondyn obejrzał się za siebie, aby sekundę później zasłonić mi widok swoją osobą. Popatrzył mi w oczy.
- Skup się teraz na mnie - powiedział - Nie przejmuj się nim. Zapomnij o całym dzisiejszym dniu i słuchaj teraz mnie.
- Nie, nie, nie - szeptałam pod nosem - On.
Nie ukrywał się z tym, bo nie bał się konsekwencji swoich czynów. Chciał zobaczyć jak znów upadam na samo dno i nie potrafię się podnieść.
            Umilkłam, sprawdzając wszystkie za i przeciw temu, co mam zamiar uczynić. Luke patrzył na mnie uważnie, oczekując, że zaraz zacznę płakać, ale ja zrobiłam coś czego się nie spodziewał. Szybko zerwałam się z miejsca i zanim zdążył zareagować byłam już z powrotem na zewnątrz. Szybkim krokiem zmniejszałam odległość między mną, a mordercą moich rodziców i babci. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jak Luke wychodzi z samochodu. Nie chcąc pozwolić, aby mnie zatrzymał, przyśpieszyłam. Mężczyzna pod drzewem, widząc moje niespodziewane zachowanie uciekł. Dziś się zemszczę. Zaczęłam go gonić między nagrobkami zmarłych. Zatrzymałam się dopiero, gdy znikł mi z oczu. Obróciłam się dookoła, próbując dostrzec jakikolwiek ruch, ale padający deszcz ograniczał moją widoczność.
- Wyłaź tchórzu! – krzyknęłam – Nagle zacząłeś się mnie bać!?
Nikt mi nie odpowiedział.
            Ponownie nabrałam powietrza do płuc, aby znów krzyknąć, ale ktoś szarpnął mnie za łokieć. Stanęłam twarzą w twarz z Hemmingsem, którego widok w tej chwili rozdrażnił jeszcze bardziej. Spiorunowałam go wzrokiem, próbując wyszarpać swój łokieć z jego stalowego uścisku, ale wiedziałam, że moje wysiłki są daremne. Westchnęłam mimo woli i pozwoliłam poprowadzić się do samochodu. Luke’owi ani przez myśl przeszło, aby mnie puścić, bo bał się, że znów pobiegnę. Mylił się. Teraz to już nic nie da.
            Blondyn rozsunął przede mną drzwi samochodu, a ja nie stawiając oporu, weszłam do środka. Poziom adrenaliny zasilającej mój organizm powoli opadał.
- Popieprzyło cię? – warknął Luke – Rozumiem, że twoja babci nie żyje…
            Przerwał, wiedząc jaki katastrofalny błąd popełnił. Popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem, oczekując na moją reakcję, która była do przewidzenia, gdy zaczęłam trzeźwo myśleć i ponownie uświadamiałam sobie dlaczego tu jesteśmy.
            Wybuchłam płaczem. Właśnie dostałam psychicznego, prawego sierpowego. Skuliłam się obejmując ramionami nogi. Jestem pewna, że nic nie pomoże mi się wygrzebać z tego stanu. Dzień w dzień będę się budzić i dostawać na śniadanie bolesną prawdę, oświadczającą, że teraz straciłam także babcię.
            Luke zgarnął mnie w swoje objęcia i próbował uspokoić, co wychodziło mu bardzo kiepsko, bo doprowadził mnie do jeszcze gorszego załamania. Zamiast rzucać tekstami typu ‘’wszystko będzie dobrze”, powtarzał, że śmierć mojej babci to nie moja wina. Dzięki niemu uświadomiłam sobie, że gdyby nie ciągnęło mnie tak bardzo do odkrycia ej cholernej prawdy babcia żyłaby nadal. To moja wina.
            Pamiętam jak reszta przyszła do nas i wróciliśmy do domu. Lądowałam w objęciach każdego po kolei. Czułam się jak szmaciana lalka, podawana z rąk do rąk. W pewnej chwili coś się zmieniło. Nie przytulała mnie jedna osoba, lecz dwie. Spojrzałam po twarzach i zauważyłam Lucasa i Diego z zaczerwienionymi oczami. Też płakali, bo znali moją babcię naprawdę długo. Wtuliłam się mocniej w bliźniaków pozwalając, aby nasz wspólny smutek wyparował razem z moimi ostatnimi łzami.
- Hej - powiedział Diego - Czy te dziury w dywanie to te same, które zrobiliśmy parę lat temu w wakacje?
Pokiwałam głową, a chłopaki uśmiechnęli się. Takie wspomnienia podnoszą na duchu. Po chwili bliźniacy parsknęli śmiechem, a ja dołączyłam do nich. Siedzieliśmy przytuleni do siebie i cicho śmialiśmy się z niewiadomego powodu.
- Jesteśmy tacy głupi – mruknęłam, trzymając się za brzuch.
- Nie - zaprzeczył Lucas - My jesteśmy głupi nie ty. Przez całą tragedię jaka cię dotknęła, musiałaś szybciej dorosnąć i stać się odpowiedzialna, a teraz? Aż głupio to mówić. Jesteś młodsza od nas o dwa lata, ale za to poważniejsza.
Roześmiałam się ponownie, a chłopaki popatrzyli na mnie jak na wariatkę.
- Nie mówcie tak o mnie - powiedziałam błagalnym tonem - Macie pracę i zarabiacie na życie, a ja postanowiłam zrezygnować ze studiów, ponieważ mam wrażenia, że przez cały ten dramat rodzinny nie dam rady. Ja najnormalniej w świecie boję się.
Bliźniacy pokręcili głowami zażenowani moimi słowami.
- Słońce ty nasze - zaczął Diego - Wiemy jak ciężko przeżywa się stratę kogoś z rodziny, bo nasza mama zginęła w wypadku, ale ty to przetrwałaś. Jesteś silna. Życie dało ci tyle razy kopa w dupę, ale ty i tak się nie poddałaś. Rozumiem, że się boisz. To normalne, ale my wszyscy wiemy, że szybko podniesiesz się i pokażesz, że Naomi Farell nigdy się nie poddaje, bo tak robisz za każdym razem.
            Oparłam głowę na dłoniach, zastanawiając się na słowami bliźniaków. Jako osoba, która straciła rodziców musiałam w pewien sposób nauczyć się zadbać o siebie i pokazać, że nie jestem zagubionym dzieckiem. Było mi ciężko, ale poradziłam sobie z pomocą najbliższych w tym babci. Teraz, gdy jej nie ma, pomimo wszystko nie zostałam sama. Mam przyjaciół, którzy zastępują mi rodzinę. Nie powinnam się bać i przez to wycofywać, bo będzie to oznaczać, że dałam się zniszczyć człowiekowi, który zabił moich rodziców i babcię. Nie dam mu tej satysfakcji. Nigdy. Podniosę się z wysoko uniesioną głową i bezczelnie uśmiechnę się do wszystkich przeciwności losu. Wiem, że będzie to trudna i mozolna praca, ale wykonalna.
- Dziękuję – powiedziałam cicho - Pomogliście mi w pewnym stopniu.
- Wiem, wiem - rzucił Diego - Czy ja naprawdę muszę być taki wspaniały?
Popatrzyłam na niego pytająco, a on przeczesał dłonią włosy i posłał mi zniewalający uśmiech.
- Pomagam innym wyjść z depresji.

___________________________________________________________

Witam wszystkich!

Rozdział krótki, przeznaczony głównie na przemyślenia Naomi.
Nie ma tu zbyt dużo akcji. Nich dziewczyna sobie trochę odpocznie od tego, bo później może być tylko gorzej. ;)

Życzę miłego weekendu!
Do zobaczenia za tydzień.



piątek, 6 marca 2015

Rozdział 6

Luke

- Nie możemy jej powiedzieć o tym akcie urodzenia. Załamie się jeszcze bardziej- rzekł Calum, głęboko oddychając.
            Biedak. Nie dość, że ma niesamowitego kaca to jeszcze zestresował się całą sytuacją, ale był gotów wyjść z łóżka i jechać ze mną do Naomi, gdy reszta nadal nie mogła się podnieść.
            Pośpiesznie pokonaliśmy odległość między furtką, a drzwiami. Weszliśmy do środka bez pukania i usłyszeliśmy płacz. Prowadzeni dźwiękiem, dotarliśmy do kuchni, gdzie skulona na podłodze siedziała Naomi. Łzy obficie spływały po zaczerwienionych policzkach, a dłonie drżały przy każdym ruchu. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany, bo nie sądziłem, że coś może doprowadzić ją do takiego stanu. Wydaje się niezwykle krucha w tym momencie, aż boję się, że najmniejszym dotykiem wyrządzę jej krzywdę.     
            Calum wyręczył mnie i podszedł do dziewczyny z wyciągniętymi ramionami. Naomi, dostrzegając jego gest wstała i przywarła do niego całym swoim ciałem. Brunet gładził ją po włosach i szepnął coś do ucha, na co dziewczyna pokiwała głową. Bez wysiłku podniósł Naomi i przeniósł na kanapę. Dziewczyna nie chciała go puścić nawet, gdy siedli. Było widać, że uspokaja się pod wpływem słów Caluma.
            Mój wzrok przykuła koperta, leżąca na stoliku. Wziąłem ją do ręki i wyciągnąłem zawartość. Dwie kartki i zdjęcie. Przeczytałem zapiski, które okazały się być listami. To on. Napisał do niej i w dodatku groził. Spojrzałem na fotografię. Była ona zrobiona dnia, w którym jedliśmy śniadanie u Naomi. Zdjęcie nie zrobione przez nikogo z nas. Dziwne. Przyjrzałem mu się uważniej i zrozumiałem, że zostało wykonane ze sporej wysokości. Odpowiedź sama pojawiła się w mojej głowie.
- Cal - powiedziałem, a chłopak popatrzył na mnie - Znajdź tę kamerę i odłącz ją, a podczas tego przeczytaj to.
Podałem mu kartki, które brunet od razu zaczął przeglądać, robiąc co raz bardziej zdziwioną minę.
            Zająłem jego miejsce i wyciągnąłem ramiona, chcąc przytulić płaczącą dziewczynę, lecz ona odsunęła się ode mnie. Popatrzyłem na nią i ponowiłem swoją próbę, lecz ta znów oddaliła się ode mnie.
- Co się stało? – zapytałem, marszczą brwi.
Naomi spojrzała na mnie smutno i pokręciła głową. Przed oczami pojawiła mi się chwila, gdy razem z blond dziewczyną wychodziłem z kuchni. Naomi patrzyła na mnie dokładnie tak samo jak teraz tyle, że jej oczy nie były czerwone od łez. Chyba ją zraniłem tym, co zrobiłem na urodzinach bliźniaków. 
- Przepraszam - westchnąłem - Nie wiedziałem, że mnie lubisz i jakoś zareagujesz na to z imprezy.
- Nienawidzę cię – wychrypiała, robiąc obrażoną minę i chowając twarz w dłoniach.
            Oddychała płytko i szybko, co mogło oznaczać tylko kolejną porcję łez. Pomimo narastającej we mnie paniki, wywołanej niewiedzą w pocieszaniu, przysunąłem się do niej. Tym razem nie protestowała, więc objąłem ją ramieniem i przytuliłem do siebie. Wolną dłoń położyłem rozpostartą na jej kolanie. Dziewczyna  niepewnie położyła swoją dłoń na mojej i pozwoliła, abym splótł nasze palce. Nie było w tym nic romantycznego, raczej coś w stylu "nie martw się, jestem tu z tobą". Cholera, może to jednak było trochę romantyczne i całkiem przyjemne. Naomi rozluźniła się całkowicie i oparła się o mnie bokiem. Gładziłem kciukiem jej dłoń, patrząc kątem oka na jej twarz. Wydaje się być taka delikatna, gdy pociąga co chwilę małym noskiem, a z zaczerwienionych oczu płynął pojedyncze łzy.
- Mam - oznajmił Calum, wchodząc do salonu i rzucając na stolik małe urządzenie - Potrzebujemy Ashtona. On to rozgryzie.
- Nie - szepnęła Naomi, wstając z kanapy.
Śledziłem ją wzrokiem, dopóki nie znikła na schodach. Popatrzyłem z Calem po sobie i już miałem się podnieść, gdy przyjaciel mnie zatrzymał.
- Daj jej chwilę dla siebie - powiedział i stanowczo pociągnął mnie z powrotem na kanapę - Ja też się o nią martwię, pomimo, że nie znam jej dobrze to ją lubię.
- Wiem - westchnąłem - On próbuje ją zniszczyć, a my nadal nie wiem kto to.
- Musiał długo to wszystko planować - Calum pomasował się po skroniach - Mamy przynajmniej kamerę.
            Ma rację. To tylko domysły, ale na to wychodzi. Zabójca musiał to wszystko solidnie zaplanować i dzięki temu ma nad nami przewagę. Trzeba jakoś temu zaradzić inaczej nie skończy się to dobrze dla nikogo, a szczególnie dla Naomi. Czuję potrzebę ochrony tej drobnej blondynki, wynikającą z sam nie wiem czego. Nie ma to żadnego powiązania z jej obecnym stanem, bo wiem, że jest silna i poradzi sobie ze wszystkim.
- Cal - zacząłem niepewnie - Czy jest możliwość, że może mi zależeć na Naomi?
- Jest inna niż wszystkie twoje byłe – powiedział, patrząc mi w oczy - Czy ci na niej zależy? Bardzo prawdopodobne, ale na to pytanie tylko ty sam możesz odpowiedzieć.
Prychnąłem sfrustrowany, podnosząc się z miejsca. Ruszyłem w stronę schodów, a Calum kroczył tuż za mną. Stanąłem przed uchylonymi drzwiami do pokoju dziewczyny. Słyszałem ciche pociąganie nosem. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Naomi siedziała na podłodze plecami do nas i pakowała do małej walizki ubrania.
- Co ty robisz? - zapytał Cal, a blondynka odwróciła się.
- Muszę jechać do Melbourne, uregulować wszystkie sprawy z pogrzebem - powiedziała, a ręce jej się załamały - Zostałam sama. Utknęłam w tym całym bagnie.
- Hej - rzucił brunet podchodząc do dziewczyny - Sama w tej chorej sytuacji nie utknęłaś. Masz nas.
Naomi rzuciła mu się na szyję i mocno do siebie przytuliła.
- Dziękuję - szepnęła, puszczając go po dłuższej chwili - Zadzwoniłam do Isabell. Powiedziała, że ze mną pojedzie, więc musimy wszystko wstrzymać do mojego powrotu. 
- My też z tobą pojedziemy - wyrwało mi się - Pożyczę samochód od ojca. Zmieścimy się wszyscy.
Naomi popatrzyła na mnie zdziwiona, a Calum uśmiechając się, pokiwał głową. 
- Em, okey - wykrztusiła z siebie - Możemy jechać dziś w nocy?
- Jasne. Czemu nie?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Idiota, idiota, idiota. Co ja sobie myślałem, proponując jej coś takiego?
            Chodziłem w kółko po swoim pokoju, gdy nagle usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i głos ojca oznajmujący, że jest w domu. Zbiegłem po schodach na dół i zobaczyłem taty, siedzącego w jadalni oraz mamę stawiającą przed nim talerz z obiadem. Obydwoje mieli jakieś dobre humory, bo ciągle się uśmiechali. Może mi się poszczęści. Usiadłem na krześle koło ojca, a moja noga sama zaczęła nerwowo podskakiwać.
- Hej tato - zacząłem - Słuchaj jest sprawa.
- Mów - powiedział, patrząc na mnie wyczekująco. 
- Pożyczyłbyś mi jeepa na kilka dni, bo razem ze znajomymi chcemy jechać do Melbourne, a mój samochód jest za mały? - wyrzuciłem z siebie na jednym wdechu.
- Jasne.
- Tato, ale ja... - przerwałem - Czy ty się zgodziłeś?
- Tak - odpowiedział mi – Na kiedy?
Zawahałem się przez chwilę. Ojciec ponaglił mnie ruchem dłoni.
- Na teraz – mruknąłem.
- Bierz.
Popatrzyłem na niego zdziwiony, a on zaśmiał się.
- Jesteś pełnoletni i wierzę, że potrafisz o siebie zadbać, a po za tym jesteś na studiach, więc powinieneś się wyszaleć.  
            Uśmiechnąłem się szeroko i wykrzykując słowa podziękowania, pobiegłem do swojego pokoju. Wysłałem smsy do chłopaków, aby byli ze wszystkim u mnie za godzinę oraz do Naomi potwierdzając nasz wyjazd. Słońce powoli zachodziło, a ja niechętnie postanowiłem się spakować. Wyciągnąłem z szafy walizkę i wpakowałem do niej najpotrzebniejsze rzeczy, układając na wierzchu garnitur. W końcu jedziemy na pogrzeb. 
            Rzuciłem się na łóżko, analizując na nowo moją rozmowę z Calumem, którą odbyłem po wyjściu od Naomi. Po przez moją propozycję udowodniłem mu, że zależy mi na tej dziewczynie. Co z tego jeżeli ona jest obojętna względem mnie? Chociaż jej zachowanie o tym nie świadczy. Zraniłem ją moim wyskokiem na imprezie. Może jednak coś między nami jest.
            Usłyszałem dzwonek do drzwi. Złapałem walizkę i przeskakując parę schodków naraz, znalazłem się na dole. W drzwiach stała mama gawędząc z chłopakami, którzy sztucznie śmiali się z jej kiepskich żartów. Niestety moja drętwa i poważna matka to nie pani Clifford. Tata stał z tyłu podrzucając błyszczący klucz do samochodu. Podszedłem do niego z wyciągniętą dłonią.
- Ani jednej rysy – pouczył mnie.
- Dobrze.
Ze szczęścia pozwoliłem nawet wyściskać się mamie.
- Bawcie się dobrze! – krzyknęła kobieta, gdy wyjeżdżałem z podjazdu.
            Chłopaki całą drogę rozmawiali o całej sytuacji związanej z Naomi, którą streścił im Calum. Ich wyraz twarzy zmienił się z zafascynowanego na zdziwiony, a następnie w smutny.         Skręcając w ulicę, na której mieszka Farell, dostrzegłem w mroku dwie sylwetki. Już czekały. Zatrzymałem się przy dziewczynach, które zasłoniły oczy przed światłem reflektorów.
- Kto prowadzi pierwszy? – zapytałem w momencie, kiedy Michael rozsunął drzwi, aby wpuścić dziewczyny do środka.
- Ja mogę – rzuciła Calum, zwalniając miejsce koło Naomi.
Wysiadłem z samochodu i przechodząc koło bruneta, uśmiechnął się do mnie poruszając brwiami. Pokręciłem głową z dezaprobatą. Usiadłem na trzech ostatnich miejscach tuż koło Naomi.
            Uważam, że nie był to najlepszy pomysł, aby pozwolić Calumowi usiąść za kółkiem. Przez niego podróż zaczęła się potwornie. Cal przez przypadek wrzucił wsteczny i zamiast pojechać do przodu prawie uderzył w samochód za nami, co przyprawiło mnie o zawał serca.
- Spokojnie – szepnęła Naomi, która ciągle mi się przyglądała.
- Ten idiota – specjalnie podniosłem głos – Prawie rozpieprzył samochód mojego ojca.
- Czego się po mnie spodziewałeś – prychnął Hood – Moje auto jest na złomowisku po tym jak zapomniałem zaciągnąć ręcznego.
            Michale i Isabell, siedzący przed nami, parsknęli śmiechem, a Ashton, zajmujący miejsce koło Caluma ,pokręcił głową. Zawsze był tym poważnym, ale jego pomysły bywają równie dziecinne jak u przedszkolaków.
            Zapadłem się w fotelu, a Naomi posłała mi współczujący uśmiech. Wyglądała lepiej. Jak widać rozmowa z przyjaciółką jej pomogła. Oczy miała lekko podpuchnięte, a nos zaczerwieniony od ciągłego wydmuchiwania. Miała na sobie czarne legginsy oraz bordowy, rozciągnięty sweter i zero makijażu, a blond włosy związała w oklapniętego koka. Pewnie dla większości facetów jej wygląda byłby odpychający, ale dla mnie i tak wyglądała pięknie. Dostrzegłem, że w dłoni gniecie koc pod kolor swetra, co musiało być oznaką zdenerwowania.
- Jak się trzymasz? – zapytałem, co chyba nie było najlepszym pomysłem.
Jej dolna warga zaczęła niebezpiecznie drgać, a błękitne oczy zaszkliły się. Gdy już myślałem, że dziewczyna wybuchnie, ona wzięła głęboki wdech i zacisnęła mocniej koc w dłoniach.
- Jakoś daję sobie radę – odparła – Dowiedziałam się, że urząd zorganizował pogrzeb na pojutrze i udało mi się obdzwonić wszystkich najbliższych babci.
Jak na załamaną osobę jest naprawdę zorganizowana. Chyba już opanowała negatywne emocje i skupia się na najważniejszym. 
- Mam ochotę od tego uciec – dodała po chwili, wzdychając.
- To do ciebie nie podobne – powiedziałem – Gdzie podziała się ta pewna siebie dziewczyna?
- Umarła razem z ostatnim najbliższym członkiem jej rodziny – mruknęła, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.
Otarłem ją kciukiem, a dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Jesteś silna – zacząłem – Nie wiem jak to jest stracić bliską osobę, ale popatrz. Nie jesteś sama. Masz Isabell, bliźniaków, nas i pewnie wiele innych osób, którym na tobie zależy i są gotowe ci pomóc. Na mnie możesz zawsze liczyć.
Wystawiłem dłoń przed siebie. Naomi zawahała się przez chwilę, ale splotła nasze palce, a ja zacisnąłem je mocniej. Czułem się dobrze, widząc smutny, lecz zawsze jakiś uśmiech na jej twarzy, gdy patrzyła na nasze dłonie. Wiem, że to nic wielkiego, ale było to przyjemne uczucie, móc czuć jej delikatną skórę.
- Luke – szepnęła sennie – Lubię cię, ale nie chcę na razie o tym myśleć.
- Też cię lubię – mruknąłem i zjechałem niżej w fotelu pozwalając, aby oparła głowę na moim ramieniu – Prześpij się. Miałaś ciężki dzień.
Naomi ziewając jakimś cudem nakryła naszą dwójkę kocem, chowając się pod nim całkowicie.
Co ta dziewczyna ze mną robi?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            O dziwo, pierwsze trzy godziny drogi minęły bez podobnych wypadków jaki miał miejsce na samym początku podróży. Calum rozmawiał ze mną i Ashtonem, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Zatrzymamy się Melbourne na dłużej? – zapytał Ash.
- Pewnie tak – odpowiedział Hood – Myślałem o jakimś małym wypadzie, który rozluźni atmosferę.
Calum skręcił na parking pod całodobową stację benzynową. Zaparkował niedaleko wyjścia i wyjął kluczyki ze stacyjki.
- Kto teraz prowadzi? – spytał, przeciągając się w siedzeniu.
- Mogę ja – zaproponowałem, lecz on zaczął kręcić głową, a Irwin mu zawtórował.
- Ty zostajesz tam – rzucił Ashton – Ja przejmę rolę kierowcy.
Uniosłem brew i już miałem zacząć protestować, lecz oni już wysiedli. Rozsunęli drzwi i w tym samym momencie wyciągnęli za nogi Isabell i Michaela, którzy spali przyklejeni do siebie. Wybuchła kłótnia. Isabell, trzymana w ramionach Asha uderzała go i krzyczała, a Michael, siedząc na ziemi, wyzywał Caluma.
- Czemu oni się kłócą? – spytała cicho Naomi, wychylając głowę spod koca.
- Mieli nieprzyjemną pobudkę – odpowiedziałem – Jeszcze jakieś siedem godzin i będziemy w Melbourne.
Blondynka jęknęła i z powrotem schowała się pod kocem.
- Kupić ci coś?
- Sok pomarańczowy i coś słodkiego – mruknęła – Proszę.
Puściłem jej dłoń i wysiadłem z samochodu, patrząc kątem oka jak dziewczyna opada na fotele. Razem z chłopakami weszliśmy do sklepu. Skierowałem się do lodówki i wyciągnąłem parę butelek soku. W drodze do kasy złapałem jakieś opakowanie ciastek i rzuciłem wszystko na ladę. Rudowłosa kasjerka przywitała mnie znudzonym głosem i policzyła należność. Zapłaciłem za zakupy i już miałem wyjść, lecz Calum powstrzymał mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu.
- Widzisz ten samochód na końcu parkingu? – zapytał.
Spojrzałem we wskazanym kierunku i po dłuższej chwili dostrzegłem go.
- Tak – przytaknąłem, przyglądając się małemu, srebrnemu Fordowi.
- Jedzie za nami odkąd wyjechaliśmy z Sydney – szepnął – Nie mów nic dziewczynom.
Pokiwałem głową i wyszedłem ze sklepu w momencie, gdy z srebrnego samochodu ktoś wysiadł. Czarna postać zbliżała się w moją stronę. Dzieląca nas odległość zmniejszyła się do dziesięciu metrów i wtedy osoba z Forda wyciągnęła przed siebie dłoń, w której coś zaciskała.
            Huk i zostałem zwalony z nóg. Michael przygniatał mnie swoim ciałem i patrzył przestraszony na osobę przed nami. Znów wymierzył w nas. Mikey wstał i zaczął ciągnąć mnie za sobą w stronę dużego śmietnika. Kolejny wystrzał, a ja poczułem kulę, przelatującą koło mojej głowy, gdy przeturlałem się w bok.
- Luke! - krzyknęła Naomi, która wyglądała przez uchylone drzwi samochodu.
Czarna sylwetka zwróciła swoją uwagę na dziewczynę i zaczęła w nią celować. Blondynka zamarła w bezruchu, a tuż za nią widziałem bladą jak ściana twarz Isabell. Idiotki!
- Zamknijcie te cholerne drzwi! - wydarł się Ashton i rzucił czymś w strzelającego.
            Przedmiot uderzył w głowę przeciwnika i upadając roztrzaskał się. Szklana butelka. Genialny pomysł Irwin! Napastnik zachwiał się, lecz nie upadł ani nie wypuścił broni. Wręcz przeciwnie. Chwiejnym krokiem zaczął uciekać, strzelając w nas na oślep tym samym ignorując dziewczyny w samochodzie. Cal z Ashem schowali się za półkami w sklepie od razu po rzucie Irwina. Zaciskałem mocno powieki, gdy kula za kulą wbijały się w metalowy śmietnik, za którym się chowałem. Wychyliłem się delikatnie i spojrzałem w stronę naszego samochodu. Do szyby przyciskała się Naomi i Isabell, obserwując dokładnie całą sytuację. Czułem adrenalinę, krążącą w moich żyłach i przyspieszone bicie serca. Kolejne strzały, czyli kolejne chybienia. Wyjrzałem ponownie i zobaczyłem jak czarna postać niezgrabnie wsiada do małego Forda i z piskiem opon odjeżdża.
            Odetchnąłem głęboko. Koniec. Adrenalina znikła z mojej krwi, a ja poczułem się zmęczony. Wszystko wina tych emocji i świadomość, że mogłem dostać kulką w łeb. 
- Naomi, zostań w tym cholernym samochodzie!  - krzyknął Ashton, kucając przede mną - Luke, wszystko dobrze? 
Popatrzyłem w oczy przyjacielowi i pokręciłem głową. Nic nie jest dobrze. Ktoś do mnie mierzył z broni i tylko dzięki Michaelowi nadal żyję. Zamknąłem oczy i zacząłem głęboko oddychać.
- Jedźmy stąd - mruknąłem.
- Kasjerka była na zapleczu i prawdopodobnie nic nie widziała, bo nie wybiegła przestraszona - powiedział Ashton, idąc w stronę samochodu - Nie będzie problemów. 
Wsiadłem do samochodu i opadłem na swoje poprzednie miejsce. Gdy tylko zasunięto drzwi Ash odpalił silnik i ruszył, chcąc jak najszybciej opuścić parking. Michael podał mi reklamówkę, którą upuściłem przed wejściem do sklepu.
- Twój sok - powiedziałem do Naomi, kładąc jej na kolanach zakupy.
Dziewczyna popatrzyła na mnie jak na idiotę, lecz po chwili jej mina zmiękła i owinęła swoimi ramionami moją szyję.
- Przestraszyłam się, że cię trafił - szepnęła.
Martwiła się o mnie. Czyli jednak jej na mnie zależy. Wszystkie uczucia ze mnie uleciały, pozwalając zastąpić się szczęściem. Jestem idiotą. Przed chwilą zostałem prawie zabity, ale wystarczy mi tylko zainteresowanie ze strony tej dziewczyny, abym poczuł się szczęśliwy. Nagle Naomi odsunęła się ode mnie i poczułem dotyk jej dłoni na swojej. 
- To nic nie znaczy - mruknęła i oparła głowę na moim ramieniu.
- Nic, a nic - odpowiedziałem jej z uśmiechem, na co dziewczyna prychnęła rozbawiona. 


___________________________________________________________

Witam wszystkich!
Zauważyłam, że coraz więcej osób czyta mojego bloga.
Jest to dla mnie duża motywacja. :)
Dziękuję Wam!

Z miejsca proszę o wybaczenie Amnesia'ie za każdy błąd jaki znajdzie.
Starałam się jak najdokładniej sprawdzić ten rozdział. ;)

Przypominam o zakładkach "Wasze blogi" i "Już niedługo!".

Życzę wszystkim miłego tygodnia i do zobaczenia w następny piątek. :)