piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 21

Naomi 

            Śniło mi się wszystko, co do tej pory mi powiedział. Oczami wyobraźni widziałam dokładnie każdą chwilę historii, którą opowiedział. 

            Poznałem twoją matkę, gdy byliśmy dziećmi. Stanęła w mojej obronie, gdy grupka chuliganów biła mnie na placu zabaw. Dzięki niej wyszedłem z tego tylko z siniakami. I to właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Jej odwaga zaimponowała mi. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że się w niej zakochałem, ale z latami coraz lepiej to rozumiałem. Nie chciałem powiedzieć jej o tym, bo ona uważała mnie za swojego najlepszego przyjaciela. Nic więcej. Ukrywałem swoje uczucia i z wielkim bólem patrzyłem jak znajdowała sobie coraz gorszych chłopaków. Wszystko zmieniło się na studiach.

***

Moje ramiona zostały pocięte. Bolało, ale zagryzłam wewnętrzną stronę policzków i pozwoliłam, aby słone łzy pociekły po mojej twarzy. Tylko nie krzycz. To da mu jeszcze więcej satysfakcji.

***

            Elizabeth była względem mnie bardziej otwarta. Na imprezach mnie całowała, ale mówiła że to tylko po to, aby inni się od niej odwalili, a ja robiłem sobie nadzieje. Byliśmy na jakiejś imprezie chłopaków z trzeciego roku i postanowiliśmy nie żałować sobie alkoholu. I tak właśnie skończyliśmy w łóżku, a później urodził się twój brat. Elizabeth nie chciała dziecka w tym wieku, więc pozostało go oddać, pomimo moich próśb, że możemy stworzyć wspaniałą rodzinę. Ona powiedziała, że nadal jestem dla niej tylko przyjacielem i nic to nie zmienia. To chyba właśnie wtedy moja miłość do niej osłabła, a pojawiła się też nienawiść, ale pomimo tego i tak nadal ją kochałem.

***

Niech on to skończy. Nie mam już siły. Jak ten policzek piecze. Cholera, a te łydki… Czy one nadal tam są? Ile jeszcze muszę znieść? Mam już dosyć.

***

            Mijały lata, a twoja matka poznała Johna. Cały czas mi o nim opowiadała, co wzbudziło we mnie zazdrość. Życzyłem im szczęścia chociaż tak bardzo chciałem, aby oboje cierpieli tak jak ja. Ślubu nie widziałem, bo zostałem wyrzucony z niego po tym jak przespałem się z Elizabeth na wieczorze panieńskim. Zadzwoniła do mnie o północy zalana w trupa i błagała, żebym ją zabrał. Zaczęła się do mnie dobierać, a że ja byłem oszołomiony tym doznaniem pozwoliłem jej na wszystko. I tak właśnie dziewięć miesięcy później pojawiłaś się ty. Oskarżyła mnie o to, że ją wykorzystałem. Wyniosłem się z jej życia. Piękne masz, sam je wybrałem, ale nie sądziłem, że Elizabeth naprawdę ci je nada.

***

To, że mam imię, które on wybrał boli mnie chyba jeszcze bardziej niż nowa rana na nodze i rozcięcie na szczęce oraz łuku brwiowym. Krew zalewała moje oko i ledwo, co widziałam jego jakikolwiek ruch. Nie mam szans, żeby to przeżyć.

***

            - Pobudka - czyjś głos przedarł się do mojej świadomości - To zaczyna się robić nudne. Zaczynam wbijać nóż, a ty mdlejesz i tak w kółko. 
            - Co? - zapytałam zniekształconym głosem.
            Spojrzałam na swoje dłonie całe we krwi. Na koszulce i spodniach odznaczały się ciemne plamy w miejscach, w których zostały przecięte. Włosy kleiły mi się do twarzy w miejscach, gdzie zaschła krew. Czułam niesamowity ból głowy. Wszystko dookoła mnie zamazywało się i docierało do mnie w zwolnionym tempie. Coś jest ze mną naprawdę nie tak. 
            Erick westchnął głośno i pokręcił głową. Wyglądał na rozbawionego całą sytuacją.
            - Mam nadzieję, że jesteś gotowa na ostatni fragment tej opowieści. 
Czy jestem gotowa, aby poznać sedno całego mojego poszukiwania prawdy? Czy jestem gotowa na śmierć? 
            - Na czym to ja skończyłem, a już wiem - odchrząknął - Elizabeth nienawidziła mnie za to, ale ja nadal miałem nadzieję, że w końcu nasza miłość zwycięży. W końcu moje prośby zostały wysłuchane i twoja matka napisała do mnie po tym jak zdradził ją John. Czułem niezmierną radość, bo w końcu jest jakaś szansa, a zarazem i złość na jej męża, który cały czas ją zdradzał. Zaproponowałem jej wspólne mieszkanie i moją miłość, ale ona znów to odrzuciła, pisząc mi, że wybaczyła temu gnojkowi. Wtedy coś we mnie pękło. Wszelkie dobre uczucia względem niej znikły, a pojawiła się czysta nienawiść, która już dobrze wiesz jak znalazła ujście... 
            - To nieprawda - szepnęłam. 
            - Prawda - zaśmiał się - Twój "ojciec" zdradzał twoją matkę na prawo i lewo. Wybrała jego, co bardzo mnie zraniło. Wolała zdradliwego kłamcę od swojego przyjaciela, który ją kocha szczerze od lat. Nienawidziłem waszej całej rodzinki, która była tak chorobliwie szczęśliwa pomimo, że już dawno temu została zatruta kłamstwem. 
Opuściłam głowę. Byłam cała we własnej krwi, zmęczona i do tego właśnie poznałam całą prawdę w najgorszy z możliwych sposobów. Bezpośredni i bolesny. Chciałam poznać prawdę, ale okazała się ona bardziej brutalna niż sądziłam. Udało mu się. Zniszczył moje życie i mnie. 
            - Nie masz mi już nic do powiedzenia? - syknął, ale jego głos zagłuszyły wystrzały. 
Co się tam dzieje? Czy znaleźli mnie? Może jednak nie umrę? Mała iskierka nadziei pojawiła się w moim sercu, ale zgasła bardzo szybko. Dla mnie nie ma ratunku. 
            Zignorowałam jego pytanie i dalej wpatrywałam się w swoje kolana. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, bo moim oczom ukazał się nóż wbity w moje udo. Krzyknęłam bardziej ze strachu niż z bólu, który pojawił się dopiero sekundę później, gdy krew zaczęła lecieć strumieniem z głębokiej dziury. 
            - Wiesz, Naomi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. 
            - A zaspokojenie ciekawości to krok w przeciwną stronę - wysapałam, powstrzymując napływające mi do oczu łzy. 
            - Co? - zapytał zaskoczony. 
            - King - zaśmiałam się sama z siebie, że w takim momencie zachciało mi się cytować Kinga. 
To tylko ból, tylko ból. Mam dosyć. Niech on mnie w końcu zabije. Wszystko mnie boli. Zaczynając od rozciętych policzków, kończąc na ranach na łydkach. Ile brutalności może być w jedynym człowieku?
            - Co cię tak bawi? 
Zaśmiałam się jeszcze głośniej. Jeżeli mam umrzeć to czemu, nie śmiejąc się w twarz swojemu zabójcy. Nie boję się śmierci. Śmierć to nie koniec życia tylko koniec bólu. 
            - Odpowiedz! - krzyknął i się zamachnął. 
            Poczułam silne uderzenie, które falami rozeszło się po całej czaszce. Mogę przysiąc, że coś chrupnęło. Następny cios był tym, który śnił mi się w koszarach. Nóż zagłębił mi się w brzuchu i przyjechał dokładnie wzdłuż blizny jakby ćwiczył to dniami, czekając aż nadejdzie ten moment.
            Wiedziałam, że to już koniec.
            Usłyszałam pojedynczy wystrzał, krzyk Ericka i podniesione głosy. Niech oni będą ciszej, bo zaraz wybuchnie mi głowa. Czyje są te nowe głosy?
            Widziałam coraz gorzej, a głuche łupnięcia w czaszce zagłuszały wszystkie dźwięki otoczenia. Wszystko się zamazywało. Pozwoliłam opaść mojej głowie bezwładnie w dół. Wszystko znikało. Ciemność, która zaczynała mnie otaczać była obietnicą. Obietnicą braku bólu jaki odczuwałam każdym kawałkiem ciała. Zapadłam w nią, a ból znikł.
                        Ostatnim bodźcem, który do mnie dotarł był delikatny dotyk.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Wszystko mnie boli, a powieki odmawiają podniesienia się. Każdy oddech jest jak brutalne uderzenie w żebra, a ruch kojarzy mi się z wbijaniem noża w poszczególne partie ciała.
            Otworzyłam oczy i zobaczyłam białe, sterylne pomieszczenie. Przecież omdlenie na rozpoczęciu roku szkolnego, nie mogło być aż tak poważne, żeby zabierać mnie do szpitala. Byłam podłączona do najróżniejszych urządzeń, które cicho pikały kontrolując moje funkcje życiowe. Zauważyłam bandaże na ramionach oraz wyczułam je na nogach. Chyba to nie było zwykłe omdlenie.        Poruszyłam się na niewygodnym łóżku, a do pokoju wpadła Isabell i David w towarzystwie czwórki chłopaków. Zakryłam się białą kołdrą po sam czubek nosa. 
            - W końcu się obudziłaś! - pisnęła szczęśliwa Izzy – Prawie w ogóle nie pozwalali nam do ciebie wchodzić.
            - Yhym – przytaknęłam, nie spuszczając wzroku z nieznajomych. 
Kojarzyłam ich. Może nawet znałam, ale nie potrafię sobie przypomnieć imion. Są przystojni to muszę przyznać. 
            - Isabell, gdzie są moi rodzice i kto to jest? – zapytałam, będąc lekko zdezorientowana zaistniałą sytuacją. 
Każdy popatrzył po sobie. Wyglądali na zdenerwowanych. David usiadł na skraju mojego łóżka i popatrzył na mnie smutno.
             - Który dziś jest? - zadał mi pytanie z nadzieją w oczach. 
Zawahałam się. To pytanie ma drugie dno, ale, cholera, nie wiem jakie. Nie wiedziałam czy odpowiedzieć, czy lepiej będzie jak się nie odezwę. W końcu zebrałam się w sobie.
            - Pierwszy września - powiedziałam niepewnie. 
Isabell zemdlała i złapał ją zielonowłosy chłopak, który po chwili wyniósł ją na rękach z pomieszczenia. Wyglądali na złamanych, a ja nie wiedziałam, o co im wszystkim chodzi.
            Coś w mojej głowie próbowało mi przekazać jakąś ważną informacje, ale nie rozumiałam nic z tego cichego bełkotu. Powinnam znać trójkę chłopaków, którzy stoją przy moim łóżku szpitalnym i oczekują, aż powiem, że moje słowa to żart. 
            - Dzień dobry - rzucił mężczyzna w białym fartuchu, wchodząc do pokoju - Jak się czuje moja pacjentka? 
            - Zdezorientowana - mruknęłam i schowałam się głębiej pod kołdrą. 
Lekarz przejechał krytycznym wzrokiem po moich gościach, a następnie chwycił tabliczkę powieszoną w nogach łóżka. 
            - Naomi Farell, poważne rany cięte na całym ciele i amnezja wsteczna powstała na wskutek traumy psychicznej i utraty dużej ilości krwi. 
Podniosłam kołdrę i myślałam, że zemdleje podobnie jak Isabell. Większość mojego ciała była pokryta warstwą bandaży, a brzucha w ogóle nie widziałam.
            - Ale ja tylko zemdlałam - jęknęłam - David zadzwoń do moich rodziców. Teraz!
Lekarz popatrzył na mnie zdziwiony, a reszta ze współczuciem. 
            - Skarbie dziś nie jest pierwszy września - powiedział mój przyjaciel, biorąc moją bladą dłoń w swoją - Tylko piętnasty lipca rok później. 
Czułam jak się zapadam. Co się stało? Skąd te rany i... Amnezja? 
            - Gdzie są moi rodzice? – zapytałam, przełykając łzy.
Wszyscy zamilkli. Nie wiem, o co im chodzi. Coś im się stało?
            - Gdzie są moi rodzice? – zapytałam ponownie, podnosząc głos.
            - Naomi, oni… - David urwał i pokręcił głową jakby sam nie mógł wypowiedzieć tego słowa.
            - Nie żyją – dokończył za niego blondyn, który wpatrywał się we mnie błękitnymi oczami.
Coś we mnie pękło. Kiedy? Jak to możliwe? Miałam tyle pytań w głowie. Coraz lepiej docierały do mnie sens ich słów. On nie żyją. Nie ich przy mnie. Zostałam sama.
            Pozwoliłam, aby łzy płynęły po moich policzkach. Wszystkie emocje jakie kotłowały się we mnie znalazły ujście. Okropne uczucie samotności ogarnęło mnie, sprawiając, że miałam ochotę schować się w kącie.
            - Proponujemy terapię, która prawdopodobnie przywróci ci większość wspomnień. Będziesz przechodziła krótkie sesje, na których twoi przyjaciele będą opowiadać ci powoli o ostatnich kilku miesięcy. Jest to nietypowy sposób leczenia, ale w pani przypadku może okazać się najbardziej skuteczny - wytłumaczył mi lekarz spokojnym tonem.
            David popatrzył na niego niepewnie. No tak jeżeli jest rok później to on jest już po pierwszym roku studiów i coś rozumie z tego medycznego bełkotu. Ile rzeczy mnie ominęło? 
            Nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić. Pokiwałam jedynie głową i całkowicie schowałam się pod kołdrą. Czy, aby na pewno chcę przypomnieć sobie te wszystkie rzeczy? Boję się tego, co mogę usłyszeć. 
            W mojej głowie pojawiła się jedna myśl.
            Chęć poznania prawdy przezwycięży strach.
            Chyba już to kiedyś powiedziałam.
 _________________________________________________________

Witam wszystkich!
Rozdział nie zadowala mnie w 100%, ale jest całkiem dobry.
Mam nadzieję, że pomimo wszystko Wam się spodoba.

Do końca został 1 rozdział + epilog!

Zapraszam do zakładki "Moje blogi", gdzie znajdziecie bloga "What are you afraid Alice?", na którym pojawił się już drugi rozdział.

Życzę miłego weekendu!

5 komentarzy: