piątek, 3 lipca 2015

Epilog

Luke

           Leciałem jak głupi przez szpitalne korytarze Boston Memorial. Jaki ja byłem głupi, zgadzając się pójść z nią na te cholerne łyżwy. To była chwila nieuwagi, a ona już leżała na lodzie nieprzytomna. Mój telefon ponownie zadzwonił, a ja wiedziałem, że to jeden z moich kumpli. Niestety teraz musiałem znaleźć Naomi. Oni mogą poczekać.
           Wpadłem do małej salki, której numer musiałem wybłagać od pielęgniarki i zobaczyłem śmiejącą się blondynkę razem z facetem w fartuchu. Odwrócili się w moją stronę, patrząc na mnie dziwnie.
           - Przyjdę później, panno Farell, a teraz dobrze będzie jak porozmawiacie.
           - Dziękuję, doktorze - powiedziała dziewczyna i patrząc na mnie, poklepała na łóżko, na który leżała.
           Niepewnie podszedłem i zająłem miejsce koło blondynki. Naomi wzięła moją dłoń w swoje drobne i uśmiechnęła się delikatnie.
           - Naomi, czy...
           - Pamiętam wszystko, Luke - szepnęła, a po jej policzku spłynęła łza
           Nie wiedziałem o co jej chodzi, ale po chwili zrozumiałem. Wszystko do niej wróciło. Przypomniała sobie prawie dwa lata wymazane z jej pamięci. Przypomniała sobie nas.
           Uniosłem delikatnie jej podbródek i z troską popatrzyłem w jej oczy, które błyszczały od nadmiaru uczuć. Blondynka położyła swoje dłonie na moich policzkach, a ja mimowolnie opuściłem powieki, ciesząc się jej dotykiem. Tak mi tego brakowało. Po dłuższej chwili poczułem jak jej usta nieśmiało muskają moje. Otworzyłem szeroko oczy, widząc przed sobą Naomi, uśmiechającą się, tak jak na samym początku naszej znajomości.
           - Kocham cię, Luke.
           - A ja ciebie, Naomi.
        
____________________________________________________

16866 wyświetleń
155 komentarzy
16 obserwatorów

WOW.
Nawet nie wiem od czego zacząć.
Chciałabym wszystkim podziękować za to, że ze mną byliście i czytaliście tego bloga.
Jest to dla mnie ogromny sukces, którego bez was bym nie osiągnęła.
Naprawdę jesteście wielcy.
Dziękuję za każde miłe słowo, które po sobie zostawialiście pod rozdziałami.
Była to dla mnie ogromna motywacja.


Moje dwa pozostałe blogi nadal będą działać nadal i zachęcam do zaglądania tam.

Jeszcze raz dziękuję Wam za to, że byliście, jesteście i mam nadzieję, że będziecie. :)

Wasza Pike Perch.

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 22

Luke 

            Wszedłem sam do pokoju i spojrzałem z uśmiechem na Naomi. Leżała z zamkniętymi oczami i oddychała głęboko.
            - Wiem, że nie śpisz, skarbie – powiedziałem, siadając na krześle koło jej łóżka - Jak się czujesz? 
            - Jakbym została pocięta i straciła pamięć.
To był właśnie typowy tekst, którym odpowiadała każdemu na pytania podobne do mojego.
            Od tygodnia Isabell i David z pomocą bliźniaków opowiadali jej o wszystkim. Płakała. Prawie cały czas płakała, gdy mówili jej o śmierci rodziców i babci, o jej prawdziwym ojcu i o naszych burzliwych przeżyciach. Próbowała zaprzeczyć wszystkiemu, co jej mówili, więc nic dziwnego, że wyglądała na załamaną. Mogła ułożyć sobie życie na nowo. Zapomnieć o nas i o wszystkim, co jej się przydarzyło, ale postanowiła, że spróbuje sobie przypomnieć.
            Miałem cichą nadzieję, że robi to, bo pamięta nas, mnie. 
            - Wiesz kim jestem? - zapytałem myśląc, że odpowie "tak, jesteś moim chłopakiem, którego kocham". 
            - Luke Hemmings - odpowiedziała bez chwili wahania z zadowolonym wyrazem twarzy. 
Westchnąłem, dając sobie chwilę na uspokojenie i zebranie myśli. Wiedziałem, co chcę jej powiedzieć. 
            - Zła odpowiedz, skarbie - zacząłem, a ona popatrzyła na mnie zdezorientowana - Jestem chłopakiem, któremu złamałaś trzy razy serce. Pierwszy raz, gdy powiedziałaś, że nasz pocałunek nic dla cienie nie znaczy. Drugi, gdy poszłaś na śmierć. Trzeci raz jest właśnie teraz. Zapomniałaś o mnie. Jestem chłopakiem, któremu powiedziałaś "kocham cię". Może jestem Luke Hemmings, ale jestem także osobą, która pomoże ci to wszystko przetrwać. 
            Naomi pokręciła głową, dając mi do zrozumienia, że nie wiem o co mi chodzi. Moja ostatnia nadzieja zgasła.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Miesiąc później.

            Stałem oparty o ścianę obok drzwi toalety szpitalnej. Z nudów popychałem nogą wózek inwalidzki do przodu i z powrotem do siebie. Ile czasu może przebierać się jedna dziewczyna? 
            W dłoniach gniotłem dzisiejszą gazetę ze zdjęciem uśmiechniętej Farell na pierwszej stronie. Pomimo, że od heroicznego wyczynu Naomi minął ponad miesiąc media i tak trąbią o tym wszędzie, domagając się wywiadu z kimś z nas. Wiadomość o wszystkim rozeszła się po całej Australii. Nagle staliśmy się sensacją na skalę krajową. 

"Nastolatki odnajdują mordercę winnego śmierci trojga ludzi."
"Australia zyskuje nowych detektywów, którzy mogą być przyszłością kraju."

            Nagłówki gazet były może i były prawdą, ale artykuły kłamały, bo nikt z nas nie odpowiedział historii. Milczeliśmy my, a także policja. 
            Z łazienki wyszła pielęgniarka i uśmiechając się do mnie, weszła do sali naprzeciwko. 
            - Luke, chodź ją weźmiesz - głowa Isabell wychyliła się zza framugi. 
            - Dam sobie radę! 
Równocześnie z Izzy przewróciliśmy oczami i wszedłem do toalety za dziewczyną. 
            Na małym taborecie siedziała blada, drobna blondynka ubrana w krótkie, dresowe spodenki i luźną koszulkę. Nerwowo pociągała za bandaż, który zasłaniał jej połowę nogi. 
            - Hemmings nie rozbieraj mnie wzrokiem – powiedziała, posyłając mi prawdziwie szczęśliwy uśmiech. 
            Odchrząknąłem lekko zmieszany jej uwagą i bez słowa pokonałem odległość między nami. Naomi wyciągnęła w moją stronę dłonie, a ja delikatnie wziąłem ją w ramiona. Wiem dobrze, że każdy ruch przysparza jej bólu, bo przez ostatni miesiąc nie chciała w ogóle wyjść ze szpitalnego łóżka. Błagała lekarzy o jakieś środki przeciwbólowe po zwyczajnym wyjściu do toalety. Rany goiły się w szybkim tempie, ale reszta... Z resztą tkwimy w martwym punkcie. 
            - Poczekajcie chwilę. Pójdę po twoje papiery - rzuciła Isabell i podeszła do recepcji. 
            - Luke - szepnęła Naomi i przyciągnęła mnie dłonią tak, że moje ucho było tuż przy jej ustach - Jeżeli się skupię to pamiętam, ale to boli. Chcę pamiętać. Chcę przypomnieć sobie ciebie i chłopaków, a nawet to wszystko, co się wydarzyło.
Popatrzyła na mnie smutno, ale nie wie, co czuję. Ona nie pamięta tego, co było pomiędzy nami w porównaniu do mnie. Po raz kolejny straciłem ją, ale to już na zawsze. 
            - W końcu sobie przypomnisz - pocieszyłem ją i uśmiechnąłem się sztucznie. 
Nie potrafiłem się przemóc. Po tych wszystkich burzliwych przeżyciach ona po prostu mnie nie pamięta. Nie chcę psuć tego, co zaczęliśmy budować, ale nie potrafię przybywać w jej obecności bez chęci pocałowania jej. To jest tak frustrujące i bolesne. 
            Isabell wróciła do nas, machając plikiem papierów. Podała je Naomi i lekko ścisnęła jej dłoń. 
            - To co? Kierunek Delizioso? - zapytała brunetka - Wszyscy nie mogą się doczekać, aż cię zobaczą. 
            - Em... Jasne - mruknęła blondynka. 
Ruszyłem wózkiem w stronę wyjścia. Widziałem delikatny uśmiech na twarzy Naomi, a to pozwalało mi choć na chwilę pomyśleć, że jest to ta sama dziewczyna, co wcześniej.
            Ostatnie promienie słońca przyjemnie ogrzały moją skórę po szpitalnym chłodzie. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tych niezliczonych wizytach, które jeszcze będziemy musieli tu złożyć.
            Podejrzewam, że nie tylko Farell potrzebuje wizyt u psychologa, którego zadaniem będzie pomóc jej w odnalezieniu się w całej sytuacji, ale także i my. Żadne z nas nie potrafi zacząć normalnie funkcjonować. Nerwowe rozglądanie się, podejrzewanie, że z każdego wolno przejeżdżającego samochodu ktoś zacznie strzelać, strach przed listami, a raczej tym, co możemy w nich znaleźć. Tak nie zachowuje się normalny człowiek. Jest to coś w stylu paranoi, która może nas wykończyć. Nadal do nas nie dociera, że Erick jest w więzieniu i spędzi tam całe życie.
            Doszliśmy do samochodu, który zaparkowałem pod drugiej stronie ulicy. Otworzyłem tylne drzwiczki i już miałem podnieść Naomi, ale ta szybko pokręciła głową.
            - Chcę spróbować sama – powiedziała, zestawiając nogi na ziemię.
Isabell chciała zaprotestować, lecz została uciszona przeze mnie jednym spojrzeniem. Patrzyła jedynie z zaciśniętym ustami na poczynania przyjaciółki.
            Naomi ze skrzywioną miną podniosła się z wózka i postawiła parę krzywych kroków w stronę samochodu. Bandaż utrudniał napięcie mięśni jednej nogi, co musiało być przeszkodą w przejściu tego kawałka drogi, ale udało jej się. Wślizgnęła się na tylnie siedzenie i z triumfem na twarzy zapięła pasy.
            Złapałem za wózek i po jego złożeniu, wcisnąłem go do bagażnika. Zająłem miejsce pasażera i odpaliłem silnik. Powoli zacząłem wycofywać się z parkingu. Odruchowo zerkałam w lusterka przy okazji zatrzymując wzrok na Naomi. Dziewczyna wyglądała na odprężoną, słuchając muzyki lecącej z radia, które automatycznie włączyło się po uruchomieniu samochodu.
            Nagle usłyszałem piosenkę. Nie zapamiętałbym jej, gdyby nie Naomi.
            - Lubię Goo Goo Dollsów, a szczególnie ten kawałek.
            - Bo twój tata ich kochał – dodałem , dokładnie wsłuchując się w słowa ”I’m still here”.
Złapałem kontakt wzrokowy w lusterku z blondynką i się uśmiechnąłem. Odwzajemniła mój gest, nie odzywając się ani słowem. Nie musiałem nic mówi. Może nie pamięta tej chwili, gdy mi o tym powiedziała, ale od wie, że kiedyś sama musiała mnie o tym poinformować.
            W oddali widziałem kolorowych szyld Delizioso. Zwalniałem powoli, aby znaleźć jakieś miejsce do zaparkowania.
            - Teraz bez gadania siadasz na wózek, przeniesiona przez Luke’a – rzuciła Isabell – Starczy ci ruchu jak na jeden dzień.
            - Jasne – burknęła Naomi, ale na jej twarzy błądził uśmiech.
Wypatrzyłem dwa miejsca tuż przed samym wejściem do pizzerii. Miałem wrażenie, że specjalnie zostawili je dla nas. Zająłem je, idealnie parkując na ich samym środku i wyskoczyłem z samochodu jak oparzony. Otworzyłem bagażnik i wyciągnąłem z niego wózek, a następnie rozłożyłem go. Isabell zdążyła już otworzyć drzwi Naomi i czekała na mnie, tupiąc nogą. Jak Michael z nią wytrzymuje? 
            Kolejny raz tego dnia wziąłem Naomi na ręce i posadziłem na wózku. 
            Przez szybę pizzerii widziałem zbieraninę ludzi, którzy niecierpliwie czekali na przybycie Farell. Isabell otworzyła przed nami drzwi wejściowe, a ja wjechałem wózkiem do środka. Rozległy się gromkie brawa. Byli tu wszyscy. Chłopaki, mama Michaela i Lisa, obejmująca Asha, David i jego rodzice, bliźniacy i pan Samandio z córką, rodzice Izzy. 
            Stanąłem koło Naomi i spojrzałem na jej twarz, która wyrażała niepewność. Jej oczy błyszczały z radości, ale był w nich też strach. 
            - Dlaczego bijecie mi brawa? – zapytała, spuszczając wzrok na swoje kolana - Przecież to przeze mnie wszystko się wydarzyło i mieliście tyle problemów. 
            - Zakończyłaś to - odpowiedział David, kucając przed nią - I chciałaś zrobić to z hukiem. 
            - Lepiej odejść to z hukiem i wzniecając zainteresowanie prasy, niż z cichym jękiem skrywając tajemnicę – powiedziała, uśmiechając się do niego nieśmiało. 
            - Dokładnie – rzuciła, przytulając ją delikatnie. 
            Nie wiem jak to się stało, ale impreza zmieniła się w wieczór wylewności i łez. Każdy cieszył się, że widzi Naomi w dobrym stanie.
            Stanąłem na uboczu i obserwowałem jak każdy rozmawia z Naomi, zadając jej najróżniejsze pytania. David czuwał przy niej, patrząc z troską na jej kruchą osobę. 
            Koło mnie oparła się o ścianę Isabell z chłopaki. Popatrzyliśmy po sobie i pomimo wszystko uśmiechnęliśmy. 
            - Jak się trzymasz? - zapytała Izzy, ściskając moje ramię. 
            - Bywało lepiej – odparłem, wzruszająca ramionami i udając, że wszystko jest dobrze. 
            - Nas nie okłamiesz stary - mruknął Calum, przewracając oczami - Widać po tobie, że jest chujowo. 
            - Nie martw się - powiedziała Isabell - Przypomni sobie ciebie. Czegoś takie trudno jest zapomnieć na zawsze. 
            Westchnąłem, ale poczułem ulgę. Potrzebowałem jakiegoś zapewnienia, a z usta Izzy brzmi najbardziej wiarygodnie. Nie powinienem robić sobie nadziei, że Naomi nagle sobie przypomni i wszystko wróci do normalności. Nic nie jest pewne.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


            Caluma jeździł wózkiem Naomi z nią na nim po ulicy, gdy wracaliśmy na piechotę do jej domu po tym jak pan Samandio poczęstował wszystkich swoim najlepszym szampanem. Śmialiśmy się razem z nimi, bo była to jedna z niewielu chwil ulgi jaką czujemy od dłuższego czasu. W końcu możemy wytchnąć i jedyne czym się martwić to stanem zdrowia Naomi, a  jest tak to naprawdę nic w porównaniu z tym czym martwiliśmy się jeszcze kilka tygodni temu. 
            Caluma wjechał pojazdem, a my weszliśmy furtką. Isabell wystąpiła na przód, ciągnąc Michaela z rękę i otworzyła drzwi. Zamiast wejść do środka podniosła coś z ziemi. Mój żołądek zacisnął się nieprzyjemnie, ale po chwili rozkurczył gdy przypomniałem, że Ericka już nie ma, a to nie jest list z groźbą. 
            Pomogłem Calumowi wnieść Naomi na wózku do domu i przejąłem go w swoje dłonie. Na małych powierzchniach lepiej potrafię nim manewrować niż on. 
            Isabell podała list Farell, gdy weszliśmy do salonu. 
            - Zapomniałam wam powiedzieć - blondynka uderzyła się w głowę i uśmiechnęła się - Gdy byłam w szpitalu razem z Davidem wysłaliśmy moje papiery do Hotel Boston Academy. 
- Iiii? - zapytał podnieconym głosem Ashton. 
- Jeszcze nie wiem - odparła Naomi.  
            Poczułem ukłucie smutku. Ona może wyjechać. Co się stanie z nami? Jak mamy to wszystko odbudować?
            Postanowiłem na razie nie dręczyć się tymi pytaniami i skupić się na tym, co jest teraz. 
            Naomi rozerwała kopertę i przebiegła wzrokiem po kartce, którą wyciągnęła. Uśmiechnęła się szeroko i zaczęła piszczeć z radości.

            - Dostałam się! - krzyknęła zachwycona, a wszyscy rzucili się na nią z gratulacjami.
            Ja jedynie zdobyłem się na słaby uśmiech i puszczenie do niej oczka, bo uświadomiłem sobie, że właśnie tracę miłość mojego życia.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Naomi

            Stałam na lotnisku i przez chwilę wpatrywałam się w rozkład odlotów. Do odprawy zostało mi jeszcze dziesięć minut, ale powoli powinnam się już zbierać.
            Ku uciesze Davida zgodziłam się pójść na studia. Jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że dostałam się do jednej z najlepszych szkół hotelarskich na świecie... W Bostonie. Wiązał się z tym kolejny wyjazd i opuszczenie Sydney na rok. 
            - Wiesz, że możesz się jeszcze wycofać? -  zapytał David, stając koło mnie i nerwowo pstrykając palcami. 
            - David - zaśmiałam się - Sam chciałeś żebym poszła na studia, więc mi na to pozwól. 
Chłopak przez chwilę popatrzył na mnie ze zwątpieniem, ale wyraz jego twarzy zastąpiła duma. Zachowywał się jak starszy brat. 
            - Dobrze, że się na to zdecydowałaś - powiedział i nie czekając na moją odpowiedź, przytulił mnie.
            On chyba bardziej potrzebował mojej bliskości niż ja jego. 
            Wszystko, co się wydarzyło do tej pory, zmieniło mój punkt widzenia. Myślałam dużo nad swoją przyszłością i stwierdziłam, że moja decyzja o darowaniu sobie tego roku studiów, której nie pamiętam, jest głupotą. 
            Odsunęłam się od Davida i odwróciła do tyłu, gdzie stała grupka moich przyjaciół. Podeszłam do nich i zaczęłam żegnać się z każdym z nich.
            Isabell pociągała nosem, powtarzając ciągle, że będzie tęsknić, a gdy tylko pożegnałam się z Michaelem objął ją i zaczął pocieszać. 
            - Przecież ona nie wyjeżdża na zawsze - mruknął rozbawiony reakcją swojej dziewczyny, za co dostał łokciem w żebra. 
            - Wojowniczko nasza! - rzucił się na mnie Calum z Ashtonem. Nadal nie wiedziałam o co chodzi z tym dziwnym przezwiskiem i za każdym razem, gdy się o to pytałam Hood chichotał pod nosem i nie dawał mi żadnej odpowiedzi - Tak łatwo się nas nie pozbędziesz. 
            - Będziemy cię odwiedzać - dodał Ash. 
            - Tylko nie to – jęknęłam, mocniej wtulając się w chłopaków. 
            Będzie mi brakować ich głupich żartów. Nasze relacje od nieznajomych zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni i znów jesteśmy przyjaciółmi. Żałowałabym, gdybym tamtego dnia w szpitalu, kiedy zostałam zapytana o chęć wzięcia udziału w terapii, odmówiłabym.
            W końcu puścili mnie, a ja posłałam im słaby uśmiech. Odkręciłam się w stronę bliźniaków, którzy o dziwo cierpliwie czekali na swoją kolej. Wyciągnęłam ramiona w ich stronę, a oni zaczęli mnie ściskać. Tu nie były potrzebne słowa. Nie musieliśmy sobie nic mówić, aby wiedzieć, co chcemy sobie przekazać. Odsunęłam się od nich, czując wilgoć, zbierającą się w moich oczach. Spojrzałam na nich i wydawało mi się, że Lucas szybkim ruchem dłoni ociera łzę.
            Została ostatnia osoba. Wiem, że blondyn obserwował mnie podczas całego pożegnania. Czułam na sobie jego wzrok. Powoli podszedł do mnie. 
Wtuliłam się w Luke'a i wciągając jego zapach, chcąc zapamiętać jakąś jego część. Nie pamiętam, co do niego czułam, ale wiem, że musiało to być coś wspaniałego. Starał się mi pomóc, przetrwać to, ale nie udało się.
            Złożyłam jedynie mu obietnicę, że jeżeli przypomnę sobie cokolwiek o nas to na pewno mu powiem. Nie ważne czy to będzie jutro czy za dziesięć lat. 
            Delikatnie pocałował mnie w policzek. 
            - Zapomnij o mnie Luke i żyj dalej - powiedziałam cicho i spojrzałam w jego błękitne oczy - Do zobaczenia. 
            - Do zobaczenia - szepnął i wypuścił ze swoich objęć. 
Widziałam jak przez mgłę. Widok zasłaniały mi łzy, które zbierały się w moich oczach. Chwyciła walizkę i ruszyłam w stronę punktu kontrolnego. Odwróciłam się ostatni raz, spoglądając na moich przyjaciół i machając im na pożegnanie. 
            - Będę tęsknić - powiedziałam sama do siebie. uświadamiając sobie jaką muszę być szczęściarą, że poznałam takich ludzi i zostali ze mną do końca.


           

 _________________________________________________________

No i mamy ostatni rozdział!
Został jeszcze epilog, ale...

Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się spodoba.

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 21

Naomi 

            Śniło mi się wszystko, co do tej pory mi powiedział. Oczami wyobraźni widziałam dokładnie każdą chwilę historii, którą opowiedział. 

            Poznałem twoją matkę, gdy byliśmy dziećmi. Stanęła w mojej obronie, gdy grupka chuliganów biła mnie na placu zabaw. Dzięki niej wyszedłem z tego tylko z siniakami. I to właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Jej odwaga zaimponowała mi. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że się w niej zakochałem, ale z latami coraz lepiej to rozumiałem. Nie chciałem powiedzieć jej o tym, bo ona uważała mnie za swojego najlepszego przyjaciela. Nic więcej. Ukrywałem swoje uczucia i z wielkim bólem patrzyłem jak znajdowała sobie coraz gorszych chłopaków. Wszystko zmieniło się na studiach.

***

Moje ramiona zostały pocięte. Bolało, ale zagryzłam wewnętrzną stronę policzków i pozwoliłam, aby słone łzy pociekły po mojej twarzy. Tylko nie krzycz. To da mu jeszcze więcej satysfakcji.

***

            Elizabeth była względem mnie bardziej otwarta. Na imprezach mnie całowała, ale mówiła że to tylko po to, aby inni się od niej odwalili, a ja robiłem sobie nadzieje. Byliśmy na jakiejś imprezie chłopaków z trzeciego roku i postanowiliśmy nie żałować sobie alkoholu. I tak właśnie skończyliśmy w łóżku, a później urodził się twój brat. Elizabeth nie chciała dziecka w tym wieku, więc pozostało go oddać, pomimo moich próśb, że możemy stworzyć wspaniałą rodzinę. Ona powiedziała, że nadal jestem dla niej tylko przyjacielem i nic to nie zmienia. To chyba właśnie wtedy moja miłość do niej osłabła, a pojawiła się też nienawiść, ale pomimo tego i tak nadal ją kochałem.

***

Niech on to skończy. Nie mam już siły. Jak ten policzek piecze. Cholera, a te łydki… Czy one nadal tam są? Ile jeszcze muszę znieść? Mam już dosyć.

***

            Mijały lata, a twoja matka poznała Johna. Cały czas mi o nim opowiadała, co wzbudziło we mnie zazdrość. Życzyłem im szczęścia chociaż tak bardzo chciałem, aby oboje cierpieli tak jak ja. Ślubu nie widziałem, bo zostałem wyrzucony z niego po tym jak przespałem się z Elizabeth na wieczorze panieńskim. Zadzwoniła do mnie o północy zalana w trupa i błagała, żebym ją zabrał. Zaczęła się do mnie dobierać, a że ja byłem oszołomiony tym doznaniem pozwoliłem jej na wszystko. I tak właśnie dziewięć miesięcy później pojawiłaś się ty. Oskarżyła mnie o to, że ją wykorzystałem. Wyniosłem się z jej życia. Piękne masz, sam je wybrałem, ale nie sądziłem, że Elizabeth naprawdę ci je nada.

***

To, że mam imię, które on wybrał boli mnie chyba jeszcze bardziej niż nowa rana na nodze i rozcięcie na szczęce oraz łuku brwiowym. Krew zalewała moje oko i ledwo, co widziałam jego jakikolwiek ruch. Nie mam szans, żeby to przeżyć.

***

            - Pobudka - czyjś głos przedarł się do mojej świadomości - To zaczyna się robić nudne. Zaczynam wbijać nóż, a ty mdlejesz i tak w kółko. 
            - Co? - zapytałam zniekształconym głosem.
            Spojrzałam na swoje dłonie całe we krwi. Na koszulce i spodniach odznaczały się ciemne plamy w miejscach, w których zostały przecięte. Włosy kleiły mi się do twarzy w miejscach, gdzie zaschła krew. Czułam niesamowity ból głowy. Wszystko dookoła mnie zamazywało się i docierało do mnie w zwolnionym tempie. Coś jest ze mną naprawdę nie tak. 
            Erick westchnął głośno i pokręcił głową. Wyglądał na rozbawionego całą sytuacją.
            - Mam nadzieję, że jesteś gotowa na ostatni fragment tej opowieści. 
Czy jestem gotowa, aby poznać sedno całego mojego poszukiwania prawdy? Czy jestem gotowa na śmierć? 
            - Na czym to ja skończyłem, a już wiem - odchrząknął - Elizabeth nienawidziła mnie za to, ale ja nadal miałem nadzieję, że w końcu nasza miłość zwycięży. W końcu moje prośby zostały wysłuchane i twoja matka napisała do mnie po tym jak zdradził ją John. Czułem niezmierną radość, bo w końcu jest jakaś szansa, a zarazem i złość na jej męża, który cały czas ją zdradzał. Zaproponowałem jej wspólne mieszkanie i moją miłość, ale ona znów to odrzuciła, pisząc mi, że wybaczyła temu gnojkowi. Wtedy coś we mnie pękło. Wszelkie dobre uczucia względem niej znikły, a pojawiła się czysta nienawiść, która już dobrze wiesz jak znalazła ujście... 
            - To nieprawda - szepnęłam. 
            - Prawda - zaśmiał się - Twój "ojciec" zdradzał twoją matkę na prawo i lewo. Wybrała jego, co bardzo mnie zraniło. Wolała zdradliwego kłamcę od swojego przyjaciela, który ją kocha szczerze od lat. Nienawidziłem waszej całej rodzinki, która była tak chorobliwie szczęśliwa pomimo, że już dawno temu została zatruta kłamstwem. 
Opuściłam głowę. Byłam cała we własnej krwi, zmęczona i do tego właśnie poznałam całą prawdę w najgorszy z możliwych sposobów. Bezpośredni i bolesny. Chciałam poznać prawdę, ale okazała się ona bardziej brutalna niż sądziłam. Udało mu się. Zniszczył moje życie i mnie. 
            - Nie masz mi już nic do powiedzenia? - syknął, ale jego głos zagłuszyły wystrzały. 
Co się tam dzieje? Czy znaleźli mnie? Może jednak nie umrę? Mała iskierka nadziei pojawiła się w moim sercu, ale zgasła bardzo szybko. Dla mnie nie ma ratunku. 
            Zignorowałam jego pytanie i dalej wpatrywałam się w swoje kolana. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, bo moim oczom ukazał się nóż wbity w moje udo. Krzyknęłam bardziej ze strachu niż z bólu, który pojawił się dopiero sekundę później, gdy krew zaczęła lecieć strumieniem z głębokiej dziury. 
            - Wiesz, Naomi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. 
            - A zaspokojenie ciekawości to krok w przeciwną stronę - wysapałam, powstrzymując napływające mi do oczu łzy. 
            - Co? - zapytał zaskoczony. 
            - King - zaśmiałam się sama z siebie, że w takim momencie zachciało mi się cytować Kinga. 
To tylko ból, tylko ból. Mam dosyć. Niech on mnie w końcu zabije. Wszystko mnie boli. Zaczynając od rozciętych policzków, kończąc na ranach na łydkach. Ile brutalności może być w jedynym człowieku?
            - Co cię tak bawi? 
Zaśmiałam się jeszcze głośniej. Jeżeli mam umrzeć to czemu, nie śmiejąc się w twarz swojemu zabójcy. Nie boję się śmierci. Śmierć to nie koniec życia tylko koniec bólu. 
            - Odpowiedz! - krzyknął i się zamachnął. 
            Poczułam silne uderzenie, które falami rozeszło się po całej czaszce. Mogę przysiąc, że coś chrupnęło. Następny cios był tym, który śnił mi się w koszarach. Nóż zagłębił mi się w brzuchu i przyjechał dokładnie wzdłuż blizny jakby ćwiczył to dniami, czekając aż nadejdzie ten moment.
            Wiedziałam, że to już koniec.
            Usłyszałam pojedynczy wystrzał, krzyk Ericka i podniesione głosy. Niech oni będą ciszej, bo zaraz wybuchnie mi głowa. Czyje są te nowe głosy?
            Widziałam coraz gorzej, a głuche łupnięcia w czaszce zagłuszały wszystkie dźwięki otoczenia. Wszystko się zamazywało. Pozwoliłam opaść mojej głowie bezwładnie w dół. Wszystko znikało. Ciemność, która zaczynała mnie otaczać była obietnicą. Obietnicą braku bólu jaki odczuwałam każdym kawałkiem ciała. Zapadłam w nią, a ból znikł.
                        Ostatnim bodźcem, który do mnie dotarł był delikatny dotyk.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Wszystko mnie boli, a powieki odmawiają podniesienia się. Każdy oddech jest jak brutalne uderzenie w żebra, a ruch kojarzy mi się z wbijaniem noża w poszczególne partie ciała.
            Otworzyłam oczy i zobaczyłam białe, sterylne pomieszczenie. Przecież omdlenie na rozpoczęciu roku szkolnego, nie mogło być aż tak poważne, żeby zabierać mnie do szpitala. Byłam podłączona do najróżniejszych urządzeń, które cicho pikały kontrolując moje funkcje życiowe. Zauważyłam bandaże na ramionach oraz wyczułam je na nogach. Chyba to nie było zwykłe omdlenie.        Poruszyłam się na niewygodnym łóżku, a do pokoju wpadła Isabell i David w towarzystwie czwórki chłopaków. Zakryłam się białą kołdrą po sam czubek nosa. 
            - W końcu się obudziłaś! - pisnęła szczęśliwa Izzy – Prawie w ogóle nie pozwalali nam do ciebie wchodzić.
            - Yhym – przytaknęłam, nie spuszczając wzroku z nieznajomych. 
Kojarzyłam ich. Może nawet znałam, ale nie potrafię sobie przypomnieć imion. Są przystojni to muszę przyznać. 
            - Isabell, gdzie są moi rodzice i kto to jest? – zapytałam, będąc lekko zdezorientowana zaistniałą sytuacją. 
Każdy popatrzył po sobie. Wyglądali na zdenerwowanych. David usiadł na skraju mojego łóżka i popatrzył na mnie smutno.
             - Który dziś jest? - zadał mi pytanie z nadzieją w oczach. 
Zawahałam się. To pytanie ma drugie dno, ale, cholera, nie wiem jakie. Nie wiedziałam czy odpowiedzieć, czy lepiej będzie jak się nie odezwę. W końcu zebrałam się w sobie.
            - Pierwszy września - powiedziałam niepewnie. 
Isabell zemdlała i złapał ją zielonowłosy chłopak, który po chwili wyniósł ją na rękach z pomieszczenia. Wyglądali na złamanych, a ja nie wiedziałam, o co im wszystkim chodzi.
            Coś w mojej głowie próbowało mi przekazać jakąś ważną informacje, ale nie rozumiałam nic z tego cichego bełkotu. Powinnam znać trójkę chłopaków, którzy stoją przy moim łóżku szpitalnym i oczekują, aż powiem, że moje słowa to żart. 
            - Dzień dobry - rzucił mężczyzna w białym fartuchu, wchodząc do pokoju - Jak się czuje moja pacjentka? 
            - Zdezorientowana - mruknęłam i schowałam się głębiej pod kołdrą. 
Lekarz przejechał krytycznym wzrokiem po moich gościach, a następnie chwycił tabliczkę powieszoną w nogach łóżka. 
            - Naomi Farell, poważne rany cięte na całym ciele i amnezja wsteczna powstała na wskutek traumy psychicznej i utraty dużej ilości krwi. 
Podniosłam kołdrę i myślałam, że zemdleje podobnie jak Isabell. Większość mojego ciała była pokryta warstwą bandaży, a brzucha w ogóle nie widziałam.
            - Ale ja tylko zemdlałam - jęknęłam - David zadzwoń do moich rodziców. Teraz!
Lekarz popatrzył na mnie zdziwiony, a reszta ze współczuciem. 
            - Skarbie dziś nie jest pierwszy września - powiedział mój przyjaciel, biorąc moją bladą dłoń w swoją - Tylko piętnasty lipca rok później. 
Czułam jak się zapadam. Co się stało? Skąd te rany i... Amnezja? 
            - Gdzie są moi rodzice? – zapytałam, przełykając łzy.
Wszyscy zamilkli. Nie wiem, o co im chodzi. Coś im się stało?
            - Gdzie są moi rodzice? – zapytałam ponownie, podnosząc głos.
            - Naomi, oni… - David urwał i pokręcił głową jakby sam nie mógł wypowiedzieć tego słowa.
            - Nie żyją – dokończył za niego blondyn, który wpatrywał się we mnie błękitnymi oczami.
Coś we mnie pękło. Kiedy? Jak to możliwe? Miałam tyle pytań w głowie. Coraz lepiej docierały do mnie sens ich słów. On nie żyją. Nie ich przy mnie. Zostałam sama.
            Pozwoliłam, aby łzy płynęły po moich policzkach. Wszystkie emocje jakie kotłowały się we mnie znalazły ujście. Okropne uczucie samotności ogarnęło mnie, sprawiając, że miałam ochotę schować się w kącie.
            - Proponujemy terapię, która prawdopodobnie przywróci ci większość wspomnień. Będziesz przechodziła krótkie sesje, na których twoi przyjaciele będą opowiadać ci powoli o ostatnich kilku miesięcy. Jest to nietypowy sposób leczenia, ale w pani przypadku może okazać się najbardziej skuteczny - wytłumaczył mi lekarz spokojnym tonem.
            David popatrzył na niego niepewnie. No tak jeżeli jest rok później to on jest już po pierwszym roku studiów i coś rozumie z tego medycznego bełkotu. Ile rzeczy mnie ominęło? 
            Nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić. Pokiwałam jedynie głową i całkowicie schowałam się pod kołdrą. Czy, aby na pewno chcę przypomnieć sobie te wszystkie rzeczy? Boję się tego, co mogę usłyszeć. 
            W mojej głowie pojawiła się jedna myśl.
            Chęć poznania prawdy przezwycięży strach.
            Chyba już to kiedyś powiedziałam.
 _________________________________________________________

Witam wszystkich!
Rozdział nie zadowala mnie w 100%, ale jest całkiem dobry.
Mam nadzieję, że pomimo wszystko Wam się spodoba.

Do końca został 1 rozdział + epilog!

Zapraszam do zakładki "Moje blogi", gdzie znajdziecie bloga "What are you afraid Alice?", na którym pojawił się już drugi rozdział.

Życzę miłego weekendu!

czwartek, 11 czerwca 2015

Rozdział 20

Luke

            Przez parę kolejnych dni moje życie było... Spokojne. Żadnych dziwnych sytuacji i zero niebezpieczeństwa.
            Może to dlatego, że Naomi zapadła się pod ziemię, dosłownie.  Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na smsy, bo nie zabrała telefonu i nie ma jej w domu od trzech dni. To nie jest normalne zachowanie. Nikogo o tym nie poinformowała, więc słowo „martwimy się” to za mało. Isabell razem z Davidem, który po długich bijatykach z rodzicami i lekarzami, wyszedł wcześniej ze szpitala, odchodzą od zmysłów. Michael z Ashtonem byli u pani Clifford, aby zaczęła jej poszukiwać. Pan Samandio zamknął wszystkie filie swojej pizzerii, aby rozpocząć poszukiwania na własną rękę. Calum większość czasu spędzał ze mną. On i bliźniaki załamali się nerwowo. Nie wiedzą, co ze sobą począć i ciągle jęczą nade mną, żebym ją znalazł.
            Jako ostatni widziałem Naomi, więc to ja jestem głównym celem najróżniejszych pytań. W mojej głowie ciągle słyszę jej słowa, a na wargach czuję dotyk jej ust. Połączenie tych dwóch rzeczy doprowadza mnie do szału, bo to złamało wszelkie granice między nami, a świadomość, że nie mogę nic zrobić, aby ją odnaleźć, załamuje mnie.
            Coś mi w tym wszystkim nie pasowało, ale nie mogłem zrozumieć co. Wszyscy biegają i organizują poszukiwania Naomi, ale tylko jedna osoba, która się do niej zbliżyła, nie okazała żadnego zainteresowania ze swojej strony jej losem. Nie zadzwoniła i nie przyjmowała się, że córka jego przyjaciela, której obiecała wszelką pomoc, zaginęła.
            - Wiem gdzie może być! - krzyknąłem i poderwałem się z kanapy, a razem ze mną Cal i bliźniacy.
            - Masz na myśli Naomi? - zapytał z nadzieją Diego.
            - Nie, ciebie idioto - warknąłem - Jasne, że nią.
Nie czekając na nich, wybiegłem z domu i skierowałem się na podjazd. Wsiadłem do samochodu, a za sobą usłyszałem dźwięk zatrzaskujących się drzwiczek. Spojrzałem w lusterku na tylne siedzenie i zobaczyłem zapinających pasy chłopaków.
            - Nie ma czasu! Jedź! - krzyknął Calum.
Odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę komisariatu, gdzie akurat teraz przebywał Ashton z Michael’em w towarzystwie pani Clifford.
            Jestem pewny tożsamości zabójcy, a zarazem i porywacza Naomi. Prawda została ujawniona na samym początku w Melbourne, ale została tak dokładnie ukryta, że nikt się jej nie spodziewał akurat w tej osobie.
            Parokrotnie przekroczyłem dozwoloną prędkość, co może być później skutkiem kilku mandatów do zapłacenia, ale teraz to najmniej ważne. Zaparkowałem tuż pod samy wejściem na komisariat. Wyskoczyłem z samochodu jak poparzony i wbiegłem do rejestracji. Słyszałem za sobą kroki Caluma i bliźniaków, gdy wchodziłem po schodach na drugie piętro. Ludzie posyłali mi nieprzyjemne spojrzenia i coś krzyczeli, kiedy któregoś z nich przez przypadek popchnąłem.   Wpadłem do biura pani Clifford, a spojrzenia wszystkich zebranych spoczęły na mnie.
            - Luke... - zaczęła mama Michaela.
            - Wiem kto ją porwał - wysapałem - Eric Paterman.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            W biurze Frances Clifford zapanował zamęt, gdy przyjechała Isabell z Davidem. Każdy przerywał każdemu, chcąc dowiedzieć się wszystkiego. Cały harmider przerwał dźwięk przeszywającego gwizdu.
            - Cisza - powiedziała władczo mama Mikey'go - Pozwólcie mi się skupić, bo inaczej nic nie zrobimy.
Usiadła na krześle i zadzwoniła do kogoś. 
            - Rick szukaj w bazie danych Ericka Patermana i poproś Lise żeby go namierzyła. Dzięki. Jesteś kochany.
Rozłączyła się i popatrzyła na nas krytycznym wzrokiem. Jest zdenerwowana całą sytuacją i obecnością tylu osób w swoim biurze.
            - Zostańcie tutaj. Zaraz wracam - rzuciła i wyszła z pomieszczenia, przepychając się przez naszą grupę.
Staliśmy w ciszy, spoglądając na siebie. W końcu Michael z westchnięciem stanął w framudze drzwi.
            - Pieprzyć to. Czekanie jest nie do wytrzymania, gdy wiesz, że twoja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie.
            - Mikey! - Isabell zatrzymała go i pocałowała - Dziękuję za to co robisz. Chodźmy.
Znikli nam z oczu. Szybka kalkulacja i pobiegłem za nimi, a tuż za mną reszta. Musiało to dziwnie wyglądać. Grupka nastolatków idąca przez korytarz wydziału zabójstw i zaginięć. Przeszliśmy przez szklane drzwi do pomieszczenia pełnego komputerów. Na dużym ekranie wyświetlono zdjęcie Patermana i jego dane.
            - Mieliście zostać w biurze, a nie urządzać sobie procesje - warknęła pani Clifford, odchodząc od jednego z komputerów, przy którym siedziała Lisa.
Ashton zignorował ją całkowicie i podszedł do dziewczyny niewiele starszej od nas. Ma niesamowity dar do wszelkiego sprzętu namierzającego i, gdyby nie miłość Asha do swoich laptopów to ożeniłby się z nią.
            - Hej Fox. Znalazłaś coś? - zapytał luźno, ale widziałem jak wyciera dłonie o swoje spodnie.
            - Cześć Irwin. Jak na razie nic. Ma wyłączone wszytkie urządzenia. Laptopy, tablety i telefony. Nie da się go namierzyć - westchnęła dziewczyna.
            - Namierzaj go dalej Lisa - poleciła pani Clifford - A wy macie czekać w bufecie. Poszli stąd.
            - Ja zostanę - poinformowała Ashton, przystawiając sobie krzesło koło Lisy.
            Frances przetarła dłonią twarz. Wyglądała na starszą o dziesięć lat. Widać, że ma już dosyć tego wszystkiego. Nasze hałaśliwe i namolne towarzystwo, zaginięcie i w dodatku sprawa sprzed miesięcy, której nie rozwiązała, powraca.
            Skinąłem głową do rudowłosej kobiety, na co ta posłała mi słaby uśmiech.
            - Chodźcie - szepnąłem. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Do bufetu wszedł Ashton. Pomimo całej sytuacji uśmiechał się szeroko, włosy miał lekko zmierzwione, a jego oczy błyszczały.
            - Ash podrywa starsze - zaśmiał się Calum.
            - Jest starsza tylko o trzy lata - oburzył się chłopak, ale uśmiech zaprzeczał jego tonowi głosu.
Oparłem łokcie o mały stolik i twarz schowałem w dłoniach. Zacząłem znowu myśleć o tym dniu w szpitalu. Naomi przed zniknięciem spędziła z nami cały dzień. Nienawidziła przebywać w tym miejscu, ale my wszyscy tam byliśmy. Chciała być z nami jak najdłużej. To było jej ciche pożegnanie. 
            - Ona sama odeszła - szepnąłem zszokowany. 
            - Co ty tam mruczysz pod nosem? - zapytał Diego, siedzący koło mnie. 
Popatrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami. Jak ona mogła to zrobić? Jej największy koszmar stał się rzeczywistością z na jej własne życzenie.
            - Stary, co się stało? - zadał kolejne pytanie bliźniak i każdy w pomieszczeniu zainteresował się jego słowami. 
            - Naomi sama zgodziła się na własną śmierć - szepnąłem, ale na tyle głośno, że każdy mnie usłyszał. 
Isabell zaczęła cicho płakać i kręcić głową, nie chcąc uwierzyć w moje słowa. Reszta patrzyła na mnie zdezorientowana, a David ruszył w moją stronę z zaciśniętymi pięściami. 
            - Jak śmiesz tak mówić? - warknął. 
- Taka prawda - powiedziałem poważnie, patrząc mu w oczy - Nie zauważyliście tego? Naomi spędziła z nami cały dzień, a później zniknęła. To było pożegnanie. 
            - Ale dlaczego? - wychlipała Izzy. 
            - Nie wiem! Nie czytam w jej myślach - krzyknąłem. 
            Zapadła cisza. Każdy zapewne przypominał sobie ostatnie spotkanie z Farell. Jak się razem z nią śmiali, rozmawiali, jej uśmiech i jak wyglądała. Mimowolnie w mojej głowie pojawiła chwila, w której przyszedłem do niej wieczorem, dzień przed jej zniknięciem. 

 - Luke, potrzebuję twojej pomocy, aby dowiedzieć się, dlaczego to się stało, ale potrzebuję także ciebie, aby dać sobie radę. 
 Podniosła się na łokciach i zawisła nad mną. W ciemności widziałem jej błyszczące oczy. Nachyliła się i pocałowała mnie. Jej dłonie odnalazły moje włosy, które po chwili zaczęła pociągać delikatnie, wywołując u mnie ciche westchnięcia. Objąłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie, aby mieć jej ciało jeszcze bliżej siebie. Delikatnie przejeżdżałem dłońmi po jej bokach, drapiąc ją, co chwilę po plecach. Przechyliłem głowę, pogłębiając pocałunek. Nie odrywając swoich ust od niej, przeturlałem nas tak, że teraz ona była pode mną. Zacząłem całować ją po linii pod policzkach, schodząc niżej. Naomi westchnęłam cicho, gdy przygryzłem skórę na jej szyi i zacząłem ją ssać. Pociągnęła mocniej za moje włosy, na co cicho mruknąłem. Wróciłem ustami do jej usta i pocałowałem ją przeciągle. Czułem jak Naomi wkłada w ten pocałunek swoje wszystkie emocje. Od tych całkowicie normalnych, aż po te skrajne, które nie powinny non stop być w żadnym człowieku. Miłość i trochę pożądania, a także strach oraz… Desperacja? Podniosłem się wyżej, aby widzieć jej całą twarz.
           - Nie masz się, o co martwić. Zawsze będę przy tobie - szepnąłem, a ona westchnęła smutno. 

            Nagle David odchrząkną i wyciągnął z kieszeni białą kopertę. Popatrzyłem przerażony na nią, bo jedyna myśl jaka pojawiła się w mojej głowie to to, że on napisał. Jednak widząc jak chłopak gładzi papier i patrzy na mnie niego ze smutkiem zrozumiałem, że jest to coś innego. 
            - Nie powiedziałem wam wszystkiego - zaczął David, a każde spojrzenie skierowało się na niego - Wtedy w szpitalu Naomi dała mi list. Mówiła, że to mowa pożegnalna jaką chciałaby wygłosić na swoim pogrzebie i nie mogę otworzyć koperty dopóki nie będzie to potrzebne. 
            Każdy patrzył na niego ze zdziwieniem i złością. Zataił tak cenną informację. 
            Calum zerwał się na równe nogi i wyrwał mu kopertę. Rozerwał papier i wyciągnął z niej kartkę. Widziałem prześwitujący drobny druk, którym został zapisany cały list. Zmrużył oczy tak jak miał to w zwyczaju i przebiegł wzrokiem po linijkach. 
            - Kurwa - szepnął i otworzył szerzej oczy. 
            - Czytaj ten list - warknął Lucas, nie mogąc wytrzymać napięcia. 
Calum zerknął na mnie niepewnie na co pokiwałem głową. Chłopak odchrząknął i zaczął czytać.

Przepraszam.
To jedyne słowo jakie ciśnie mi się na usta, pisząc to.
Nie chciałam was w to wpakować. Nie sądziłam, że to wszystko będzie miało takie złe skutki. Wasze życie zmieniło się w piekło tylko dlatego. że zachciało mi się pobawić w detektywa. Nigdy nie powinnam was w to wciągać.
Zastanawiacie się, gdzie jestem. Jeżeli David dotrzymał obietnicy to oznacza, że już nie żyję. Poddałam się. Nie mogłam pozwolić, aby któremuś z was coś jeszcze się stało. Nie mogłam. Dostałam list od niego. Obiecał, że zostawi was w spokoju jeżeli odpuszczę. Tak właśnie zrobiłam. Spotkałam się z nim. Ten dzień w szpitalu był naszym ostatnim wspólnym dniem. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli. Zrobiłam to dla was. Zapomnijcie o mnie. Żyjcie dalej jakbyście nigdy mnie nie poznali. Kocham was wszystkich i będę tęsknić. Za Calumem i jego humorem. Michael’em i jego włosami. Ashtonem i próbami ucieczki ze szpitala, w których nigdy nie chciałam mu pomóc, za co go przepraszam. Bliźniakami i ich szalonymi imprezami. Isabell i naszą przyjaźnią. Davidem i jego zachowaniem rodzica. Luke'iem i naszym uczuciem. Ułóżcie sobie życie jakie zawsze chcieliście mieć. Isabell, wszystko, co moje jest teraz twoje. Jeszcze raz. Kocham was, zastąpiliście mi rodzinę. 
Naomi

            Patrzyliśmy osłupieni na list w dłoniach Cala. Isabell zaczęła znowu płakać, a Michael ją pocieszać. Bliźniacy szukali oparcia w sobie, spoglądając co chwilę na siebie. Calum nienawistnym wzrokiem wpatrywał się w list. David wyglądał jakby miał coś rozwalić, a Ashton na zrezygnowanego. A ja? Ja nie wiedziałem, co ze sobą począć. To nie może się tak skończyć. Naomi nie może umrzeć, poświęcić się po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. 
            Dźwięk dzwoniącego telefonu wyrwał wszystkich z rozpaczy.  Ashton sięgnął po telefon i odebrał go. Zerwał się z miejsca i uśmiechnął się szeroko. Jego szczęście nie trwało długo, bo po chwili wyglądał na zdenerwowanego. 
            - Lisie udało się go namierzyć - westchnął - Jest w Melbourne. 
            - Gdzie dokładnie? – zapytałem, stając na nogi gotowy na każda ewentualność. 
            - W domu babci Naomi. 
Każdy wstał, ale nie wiedzieliśmy, co robić dalej. Patrzyliśmy po sobie, zadając sobie nieme pytanie. Cholera. Nikt nie pomyślał, że będziemy musieli jechać tak daleko. 
            - Samochody już czekają - powiedziała mama Michael’a, której przyjścia nikt nie zauważył - Musimy jechać jeżeli chcecie ją uratować. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Pomimo braku zgody mamy Michael'a zajęliśmy jeden opancerzony samochód i całą grupą jechaliśmy do Melbourne. Każdy próbował na swój sposób zabić czas, ale gdy tylko kierowca oznajmił, że jesteśmy prawie na miejscu wszyscy spięliśmy się. Miałem wrażenie, że każdy teraz w głowie ma najgorszy scenariusz jaki możemy zastać w domu babci Naomi. 
            - Co jeżeli ona... - zaczęła Isabell, ale szybko urwała. 
            - Nie myśl o tym - szepnął David głosem pełnym determinacji - To Naomi ona zawsze wychodzi z wszystkiego cało. 
Wóz zatrzymał się nagle, a nami szarpnęło. Byłem w połowie otwierania drzwi, gdy na zewnątrz rozległy się strzały. Ashton skoczył szybko do drzwi i je zatrzasnął. 
            - Co się tam dzieje do cholerny?! - krzyknął Michael do kierowcy. 
            - Ktoś strzela z dachu domu - odpowiedział mu mężczyzna opanowanym głosem - Mamy to przeczekać. Inni się tym zajmą. 
            - Mówią inni masz na myśli moją mamę? - zapytał Clifford, zaciskając usta w cienką linię. 
            Kierowca nie odpowiedział, ale Michael odebrał to jako potwierdzenie, bo zaczął kręcić się na swoim miejscu i próbował wyglądać przez okna. Czekaliśmy spięci na rozwój wydarzeń, a to oczekiwanie było męczące. Każda minuta oddalała nas od Naomi. Nie wiemy, ile czasu jej zostało. 
            Zapadła cisza. Słyszałem polecenia wydobywające się z ust Frances. Drzwi otworzyły się na rozczesz, a w nich pojawiła się rudowłosa kobieta. Michael odetchnął z ulgą i rzucił się na swoją matkę. 
            - Cieszę się, że nic ci nie jest - powiedział cicho, ale i tak go usłyszałem. 
Kobieta pogłaskała syna po plecach i skinęła na nas dłonią. 
            - Wchodzimy - rzuciła krótko i puszczając Michael’a, odwróciła się w stronę domu. 
 ___________________________________________________

Witam wszystkich!
Wprost nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem tego rozdziału!
Został przygotowany już wiele dni temu, a poprawiało mi się go tak przyjemnie jak żaden inny.
Zagadka rozwiązana!
Zaskoczeni?
Komentujcie.

Zostały już tylko 2 rozdziały + epilog!
Mam nadzieję, że będzie tak chętnie komentować to, co zostało tak samo jak poprzedni rozdział.

PS. Uruchomiłam zakładkę "Spam" oraz zaczęłam prowadzić nowego bloga, którego znajdziecie w zakładce "Moje blogi". Zapraszam tu i tu!

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Informacje

#1

Dziś postanowiłam przywrócić zakładkę "Spam", więc już teraz możecie się ze mną dzielić swoimi blogami! 
Zachęcam gorąco do tego, bo zawsze odwiedzam Wasze blogi i zostawiam po sobie jakiś ślad. :)

#2

Nie wiem, co mnie podkusiło (prawdopodobnie moja siostra i przyjaciółka, autorka bloga This is not true, które mnie do tego zachęcały), ale od dłuższego czasu pisałam dla siebie kolejne opowiadanie. Zostało już dodane, a link do niego znajdziecie w zakładce "Moje blogi". Wszystko jest tam świeże dopiero niedługo zacznę go rozwijać, więc mam nadzieję, że pomimo wszystko Wam się spodoba. :)

Do zobaczenia na Survive even the end of the world już jutro!


sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 19

Naomi 

            Gdy tylko usłyszałam równomierny oddech Luke'a, powoli wyplątałam się z jego objęć. Tak bardzo chciałam zostać i leżeć koło niego, obserwując w ciemnościach jego pogrążoną w spokojnym śnie twarz. Nieświadomy tego, co planuję. Naprawdę go kocham, a to oznacza, że nie mogę pozwolić, aby coś mu się stało. Ani jemu, ani reszcie. 
            Zeszłam z łóżka i zerknęłam na telefon blondyna. Jedenasta w nocy. Godzina powinna mi wystarczyć. Nachyliłam się nad chłopakiem i odgarniając włosy z jego twarzy, ostatni raz spojrzałam na niego. Pocałowałam go w policzek i po cichu zaczęłam wymykać się z domu. Czułam się jak włamywacz, chcący jak najszybciej uciec z okradzionego miejsca, ale byłam we własnym domu. Zamiast wyjść drzwiami skorzystałam z tarasu, aby nie robić hałasu.
            Przeszłam na przód domu i ogarnęłam wzrokiem cały budynek. To w tym miejscu zostali zabici moi rodzice, a mi i tak jest przykro opuszczać to miejsce. Nagle w głowie pojawiła mi się niechciana myśl. Jeszcze mogę z tego zrezygnować.
            - Tchórz i egoistka –szepnęłam sama do siebie.
Jakby to o mnie świadczyło, gdybym się teraz wycofała. Pozwoliłabym, aby moi przyjaciele nadal cierpieli. Pokręciłam głową, zażenowana swoją słabością.
            Westchnęłam i powoli zaczęłam iść w dobrze znanym sobie kierunku.
            Przez głowę przelatywały mi wszystkie wspaniałe chwile mojego krótkiego życia. Jedynie o tym chciałam teraz myśleć. Każdy dzień z rodzicami, poznanie Davida, a później Isabell, pierwszy raz w pizzerii i spotkanie bliźniaków, nawet pojawiła się pierwsza randka z Nickiem, dzień w biurze ojca Luke'a. W duchu dziękowałam sobie, że nie zgodził się mi pomóc, bo inaczej nie poznałabym jego syna.
            Rozejrzałam się po okolicy. Dostałam gęsiej skórki w końcu uświadamiając sobie w pełni, co robię i jak się czuję. 
            Szłam ciemnymi ulicami przedmieści Sydney prosto na cmentarz. Strach dławił mnie i zmuszał do zwrócenia, ale ja brnęłam dalej. Nogi miękły mi z każdym krokiem i chciały, abym opadła na chodnik w tym miejscu i tu została. Brzydziłam się swoją słabością. Nigdy nie byłam słaba, ale ostatnie wydarzenie mnie zniszczyły. Wiem, że podjęłam dobrą decyzję. Nikt nie może przeze mnie cierpieć. Zmieniłam ich życie w piekło, więc teraz ja to wszystko rozwiąże. Raz i na zawsze.         Pomimo mojej tragicznej sytuacji potrafiłam się uśmiechnąć, przypominając sobie żarty Caluma albo uśmiech Luke'a, który przyspieszył bicie mojego serca w dobry sposób, a nie w taki jak teraz. Szłam z uśmiechem na śmierć. 
            Zatrzymałam się przed wejściem na cmentarz i głośno wciągnęłam powietrze. Przez chwilę rozważałam ucieczkę, ale tylko przez chwilę. Pewnym krokiem zamierzałam w stronę nagrobków, przy których kiedyś spędzałam wiele czasu. Cała chwilowa pewność siebie wyparowała, gdy stanęłam przed grobami swoich rodziców. Nie mogę uwierzyć, że wybrał to miejsce. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że załamię się jeszcze bardziej, widząc imiona moich rodziców wygrawerowane na czarnym marmurze. Opadłam ciężko na trawę przed grobami i ciężko oddychając, próbowałam uspokoić zszargane nerwy. Strach narastał we mnie, przyspieszając bicie serca do granic możliwości. Czułam się jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi.
            Przełknęłam łzy strachu i smutku i rozejrzałam się dookoła. Nie wiedziałam, która godzina i czy jestem na czas, bo nie wzięłam telefonu. Jego warunek, a ja muszę na niego przystać, aby to wszystko skończyć. Mam nadzieję, że nie przegapiłam okazji na skończenie tego obłędu. 
            - Przyszłam...
Chciałam krzyknąć, ale udało mi się jedynie szepnąć.
             Nerwowo rozglądałam się dookoła. Nie potrafiłam zapanować nad ciekawością jaka się we tliła. Poznam zabójcę, a zarazem swojego ojca, którego tak długo szukałam. Nieuchwytny morderca idealny. 
            Niespodziewanie poczułam mocne uderzenie w głowę. Później była tylko ciemność. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Otworzyłam oczy. Pulsujący ból w okolicach skroni był nieznośny. Czułam zimno rozchodzące się po moim ciele.
            Miejsce wydawało się być mi znane. Półki zapełnione słoikami, ściany z cegły i zakurzona, mała kanapa. Piwnica w domu babci. Melbourne. Tak daleko od Sydney. Ostatnia nadzieja, że może mnie odnajdą znikła.
            Chciałam podnieść dłonie do góry, ale coś je blokowało. Spojrzałam w dół. Zamrugałam kilkakrotnie, dziwiąc się, że jestem przywiązana do krzesła. Serce zaczęło bić mi szybciej. 
            - Witaj, córko. 
            Rozejrzałam się dookoła, aż mój wzrok napotkał postać, stojącą w rogu pomieszczenia. A więc to jest ten moment. Poznaję zabójcę rodziców i babci, a także osobę, która skrzywdziła moich przyjaciół. Powinnam czuć szczęście, ale jedynie, co teraz miałam w bolącej głowie to strach. Nie tak sobie to wyobrażałam. Miałam go znaleźć, nasłać na niego policję, miał zgnić w więzieniu, a jak to się kończy? Siedzę przywiązana do krzesła i czekam z szybko bijącym sercem, aż zobaczę jego twarz. Twarz mojego ojca. 
            - Nie odpowiesz tatusiowi? - zapytał głos bardzo dobrze mi znany, którego wcześniej nie skojarzyłam. 
Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż w końcu się pokaże. Musiałam mieć pewność, że moje nagłe przypuszczenia są słuszne. Nie chcę, aby takie były, bo załamałoby mnie to jeszcze bardziej.
            W ciemności zobaczyłam błysk. Coś miał w dłoni. Nóż? Podszedł bliżej, nadal bawiąc się przedmiotem, a gdy zobaczyłam jego twarz wszystko ustało. Mój koszmar senny stał się rzeczywistością. Blond włosy i delikatne rysy twarzy, które odziedziczyłam po nim i ciemnie, niemal czarne oczy, świdrujące dziurę w moim brzuchu. Pamiętam to. Wydarzenia z tamtego dnia znowu stanęły mi przed oczami, ale szybko je odegnałam.
            W tym momencie upewniłam się, kto jest moim ojcem. Czułam się zdradzona i oszukana. Chciałam móc temu zaprzeczyć, ale rzeczywistość jest brutalna.
            Niepokój narósł we mnie jeszcze bardziej. On był cały czas przy mnie, ale ja nie byłam tego świadoma. Zrobił dla mnie tyle dobrych rzeczy, a teraz, co? Okazuje się, że wszystkie jego działania miały na celu moje całkowite zniszczenie i psychiczne, i fizyczne.
            Całe nasze dochodzenie, strach, cierpienie i cała ta chora zabawa dążyła do tej chwili. Mojej śmierci w torturach. Uśmiechnęłam się do siebie.
            - Czy ty się uśmiechasz? – wychrypiał, ilustrując dokładnie moją twarz. 
            - Tak. 
            - Dlaczego? 
            - Bo wiem, kto jest zabójcą, kto wyrządził mi taką krzywdę. Przyszłam tutaj nie tylko po to, aby moi przyjaciele byli bezpieczni, ale też po to, aby w końcu się dowiedzieć wszystkiego. Chęć poznania prawdy, przezwycięży strach - zaśmiałam się nerwowo, chcąc rozładować napięcie, kumulujące się w moim wnętrzu. 
            Śmiech okazał się być błędem, bo poczułam jak coś ostrego przejeżdża po moim policzku. Krzyknęłam z bólu. 
            - Chcesz poznać całą prawdę od początku? - zapytał, a ja pokiwałam głową - Zróbmy tak. Za każdą ranę będę opowiadać ci kawałek historii, a gdy historia się skończy zabiję cię. 
            - Sadysta – syknęłam, biorąc głęboki wdech.
Nie miałam nic do stracenia. Prędzej czy później zabiłby mnie. Ból można wytrzymać jeżeli chodzi o tak cenną rzecz jak dowiedzenia się, za co zginęli moi rodzice. 
            - Nich będzie - szepnęłam. 
            Nóż wbił mi się w ramię, aż mogłam poczuć jak dotyka mojej kości. Krzyknęłam zaskoczona nagłą falą bólu. Zagryzłam wnętrze policzków, nie chcąc, aby moje krzyki sprawiały mu jeszcze większą radość. Mogłam tylko patrzeć jak moja skóra jest rozrywana na dwie części. 
            - To mi się podoba - mruknął zachwycony - Możemy zaczynać.
            Jęknęłam pomimo wszystko. Czułam jak mój organizm pragnie, aby mnie zabił. Mój mózg krzyczał, że podjęłam złą decyzję, chcąc, żeby opowiedział mi całą historię. Wiedziałam, że to dopiero początek cierpień. Takiego zła nie wyrządza się przez jakiś błahy powód. Cała historia musi mieć drugie dno, które ja muszę poznać.
            Powiedziałam, że chęć poznania prawdy przezwycięży strach. To prawda, bo przestałam bać się nawet tego, co mogę usłyszeć.
__________________________________________________________

Witam wszystkich!
Podoba mi się ten rozdział, co mocno mnie zdziwiło.
Mam nadzieję, że Wam także.
Coraz bliżej końca, bo zostały tylko 3 rozdziały + epilog.
Komentujcie!