niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 16

Luke

            Od paru godzin siedziałem oszołomiony przy stole kuchennym w domu Naomi. Na dworze powoli zapadł zmrok, a ja zmarnowałem cały dzień na myśleniu tylko o jednej sprawie. Nie sądziłem, że coś takiego mogło się wydarzyć. Nigdy w życiu nie powiedziałem dziewczynie, że ją kocham, bo nigdy nie znalazłem takiej, do której coś bym czuł. To niedorzeczne jak można bardzo kochać drugą osobę. Przy Naomi wszystkie zmartwienia ulatują i jest tylko ona. Nie jej niebieskie oczy, długie włosy, pełne usta i idealna figura, chociaż to też uwielbiam, ale jej wspaniały uśmiech, cichy śmiech radości, dziwne miny i głos, który słyszę ciągle w głowie jak powtarza, że mnie kocha.
            Usłyszałem kroki na schodach i odwróciłem głowę w stronę Naomi, która wyglądała na zdenerwowaną. Podeszła do mnie i siadając na krześle obok nie spuszczała ze mnie wzroku.
            - Boli mnie głowa - mruknęła - I miałam dziwny sen.
Wyglądała niemrawo. Ciągle masowała skronie i mrużyła oczy. Tak to jest jak pije się w godzinach porannych dużą ilość alkoholu.
            - Wypiłaś za dużo – powiedziałem, wzruszająca ramionami.
Naomi popatrzyła na mnie zdziwiona. Przez chwilę wpatrywała się w swoje dłonie ze zmarszczonymi brwiami. Znów spojrzała na mnie, ale tym razem z szeroko otwartymi oczami.
            - Czy my ze sobą...
            - Nie, nie spaliśmy – rzuciłem, chcąc uspokoić dziewczynę.
Blondynka odetchnęła, wypuszczając ze światem powietrze. Jej wyraz twarzy zmienił się gwałtownie. Usta wygięła w uśmiech, a niebieskie tęczówki błysnęły radośnie.
            - Pomiędzy nami jest teraz ok? - zapytała, a ja jedynie pokiwałem głową pozwalając, aby kąciki moich ust lekko się uniosły.
            Zrozumiałem, że nie czuję już do niej żalu. Cieszę się, że wytłumaczyła mi czemu postąpiła tak, a nie inaczej. Strach to uczucie, które potrafi zmusić człowieka nawet do najgorszych rzeczy.
Podnosząc się usta Naomi na chwilę zetknęły się z moimi. Poczułem lekki posmak alkoholu.
            - Nie umyłaś zębów – mruknąłem, zachowując się jakby to, co zrobiła było naszą codziennością.
            - Ups?
Zaśmiała się cicho, a ja razem z nią. Otworzyła lodówkę i wyjmując z niej mleko, zerknęła na mnie przelotnie.
            Szczęście zapełniło mnie całkowicie, na chwilę przesłaniając sobą całą rzeczywistość. Od początku wiedziałem, że prędzej czy później Naomi się we mnie zakocha, ale nie sądziłem, że to uczucie zostanie odwzajemnione. Miałem wrażenie, że teraz wszystko się ułoży. Nawet sytuacja z ojcem Naomi nie wydawała się być taka kiepska.
            Wystarczyła chwila zamyślenia żeby przede mną pojawiła się miska z płatkami. Spojrzałem na blondynkę, ale ta z uśmiechem zajadała się marnym posiłkiem. Nie czułem jakiegoś dużego głodu, ale lepsze to niż nic. Powoli pochłaniałem zawartość miski.
            - Jako twój chłopak powinienem zabrać cię na randkę – powiedziałem, przeżuwając ostatnią łyżkę płatków.
            - Po pierwsze nie mów z pełną buzią - skarciła mnie - Po drugie kto powiedział, że jesteś moim chłopakiem?
Nie dałem się zbić z tropu jej słowami. Wiedziałem, że tylko gra, aby mnie zdezorientować. Znam ją całkiem dobrze. Przełknąłem zawartość ust i nachyliłem się do dziewczyny, całując ją w policzek.
            - Co powiesz na jutrzejszy wieczór? - zapytałem.
            - Nie mogę - westchnęła - Mam się spotkać z Erickiem, który ma dla mnie jakąś niespodziankę i nie chcę tego psuć.
            - Innym razem - powiedziałem - No właśnie jak dzisiejsze spotkanie?
            Naomi odwróciła się do mnie twarzą i zaczęła opowiadać o przyjacielu rodziców. Patermanowi chyba zależy na tej znajomości, bo dał jej więcej niż ktokolwiek inny. Wspomnienia. Blondynka mówiła nieskładnie, co chwilę przerywając i dorzucając jakieś słowo od siebie. Próbowałem nadążyć i zrozumieć wszystko, ale potok jej słów zalewał mój umysł, który domagał się choć chwili odpoczynku na uporządkowanie wszystkich informacji. Naomi ucichła, kończąc swój wywód. Czekała aż coś powiem, ale na usta cisnęło mi się tylko jedno pytanie.
            - Czy jesteś teraz szczęśliwa? - zapytałem.
            - Tak - odpowiedziała od razu - W końcu ktoś rozmawiał ze mną o śmierci rodziców, nie bojąc się o to, że się rozpłacze. Eric pomógł mi się z tym do końca uporać i on dobrze o tym wie. To była jakiegoś typu terapia.
Uśmiechnąłem się do niej, biorąc jej dłoń i lekko ją ściskając.
            - Czy to normalne, że po tym wszystkim nadal potrafimy ze sobą zwyczajnie rozmawiać i czujemy do siebie to samo? - spytała cicho jakby bała się, że zaraz zaśmieję się jej prosto w twarz.
            - Nie - odparłem zgodnie z prawdą, na co Naomi spojrzała na mnie zaskoczona - Ale my nie jesteśmy do końca normalni. Poszukujemy zabójcy twoich rodziców, który jest twoim ojcem, mogąc przez to zginąć. To w ogóle nie jest normalne.
            Blondynka przez chwilę patrzyła na mnie jak w transie. Ocknęła się dopiero, gdy zadzwonił jej telefon. Odebrała go natychmiast. Nadal się boi. Boi się, że za każdym razem telefon może zadzwonić, a osoba po drugiej stronie poinformuje ją, że ktoś z naszych bliskich nie żyje.
            - Za pół godziny będę. Obiecuję.
Westchnęła i podnosząc się z miejsca, rzuciła telefon na stół. Podeszła do jakiejś szuflady i wyciągnęła z niej białe opakowanie.
            - Coś się stało? - zapytałem.
            - Nie – rzuciła, połykając dwie tabletki - Zapomniałam, że jestem umówiona z Izzy.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Od dwóch dni nie widziałem choćby na chwilę Isabell, ale od Michaela, który spędza z nią bardzo dużo czasu, wiem, że ma się dobrze, ale ma jakieś problemy rodzinne. Mikey stara się jej pomóc, ale dziewczyna ciągle mu powtarza, że da sobie radę. Naomi napewno poradzi sobie z Izzy.
            - Podwiozę cię do niej.
            - Luke, powiedz chłopakom o liście. Dobrze?
            - Jasne.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

            Wszedłem do pizzerii bliźniaków, gdzie miałem spotkać się z niepełnym gronem chłopaków. Usiadłem na kanapie koło Caluma, który o czymś dyskutował z Diego. Umilkli, gdy na mnie spojrzeli. Cal przejechał po mnie wzrokiem podobnie jak bliźniak. Zachichotali, a Hood wystawił dłoń w stronę swojego rozmówcy.
            - Dawaj tę dyche - rzucił.
Diego niechętnie wręczył mu banknot. Patrzyłem na to zdziwiony.
            - A teraz gadaj - zaczął bliźniak - Spałeś z Naomi?
Otworzyłem szeroko oczy. Jak na przyjaciela Diego ma straszne słabe mniemanie o swojej przyjaciółce. Jest przeciwieństwem Davida czy Lucasa, którzy starają się robić wszystko, aby była lepszą osobą.
            - Nie. Czemu tak sądzisz?
            - Jesteś radosny i wracasz od niej. To mi wystarczy.
            - A ty nie powinieneś pracować? - zapytałem z satysfakcją - Chcę dużą pepperoni.
Diego wstał z głośnym westchnięciem. Zawsze chciał mieć własną pizzerie, a teraz, gdy już ją ma, pracę w niej traktuje jak karę. Cal patrzył na mnie z uśmiechem, który potrafi zdenerwować każdego nawet najbardziej radosnego człowieka.
            - Co? - warknąłem.
            - Masz humorki niczym kobieta w ciąży - wydął usta w wyrazie niezadowolenia - Czemu pojechałeś beze mnie do Naomi?
            Wzruszyłem ramionami. Nie myślałem wiele, gdy zadzwoniła do mnie. Słyszałem drżenie w jej głosie. Bała się, a ja czułem potrzebę bycia przy niej jak najszybciej. Calum dalej przyglądał mi się z tym swoim uśmiechem.
            Pokręciłem głową i spojrzałem w stronę kuchni. Nie słyszałem żadnych dźwięków, oznaczających, że chłopaki coś robią. Wstałem z miejsca, mając złe przeczucia. Szybko ruszyłem do kuchni. Wszedłem do środka, ale okazało się, że nikogo w niej nie było. Usłyszałem jedynie szept mieszany z łkanie. Wpadłem na zaplecze, gdzie na podłodze leżał Lucas, a koło niego klęczał Diego ze łzami w oczach. Potrzebowałem tylko chwili, aby zrozumieć co się dzieje i zareagować. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer alarmowy. Poinformowałem kobietę po drugiej stronie telefonu o całej sytuacji i rozłączyłem się. Odsunąłem Diego od brata. Chłopak szarpał się, ale w końcu odpuścił pozwalając, abym zajął jego miejsce. Calum wyprowadził Samandio z pomieszczenia, posyłając mi zdenerwowane spojrzenie.
            Starałem się opanować i dokładnie sprawdzić jaki jest stan Lucasa. Jego klatka unosiła się w dużych odstępach i drżała z każdym oddechem jakby miał trudności z oddychaniem. Sytuacja była zła, bo Lucas mógł leżeć tutaj odkąd Calum zjawił się w pizzerii i zamówił sobie posiłek, czyli jakieś piętnaście minut. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Próbowałem ocucić przyjaciela, klepiąc go po policzkach, ale to nic nie dawało. Potrząsałem jego ramionami, ale nie reagował. Moje próby ocknięcia Lucasa stawały się coraz bardziej brutalne. Mocne uderzenia w policzki i w brzuch nie pomagały. Chłopak ciągle leżał bez życia. Gdyby nie jego unosząca się klatka pomyślałbym, że nie żyje.
            - Odbieramy go.
Zostałem odepchnięty od przyjaciela. Dwójka ratowników szybko przeniosła Lucasa na nosze i zabrała do karetki. Siedziałem dalej na podłodze, patrząc na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był chłopak.
            - Stary, mamy zamknąć lokal i przyjechać do szpitala - szepnął Hood.
Pokiwałam głową i z pomocą Caluma wstałem na proste nogi.
            Czułem się winny, że nic nie mogłem zrobić. Moje starania ocucenia Lucasa były marne. Jestem naprawdę kiepskim przyjacielem jeżeli jedyne, na co się zdobyłem to klepanie po policzkach. Ale, cholera, nie wiedziałem co mu się stało, więc skąd mogłem wiedzieć co mam zrobić.
            Wyszedłem na wieczorne powietrze, które pomogło mi się otrząsnąć z resztek szoku. 
            - Jedźmy już - powiedziałem, gdy Cal zamknął pizzerie. 
            Otworzyłem samochód, który zaparkowałem tuż przed wejściem Delizoso. Wsiadłem na miejsce pasażera i odpaliłem silnik. Spojrzałem na Caluma, który zdążył już zapiąć pasy. Jego twarz wyrażała zrezygnowanie i smutek, a po uśmiechu, który był jego znakiem firmowym, zniknął. Chyba wszyscy będą tak wyglądać kiedy dowiedzą się o Lucasie. 
            Spokojnie wyjechałem na prawie pustą ulicę i ruszyłem w stronę szpitala. Cisza, panującą w samochodzie, była dołująca i przez nią droga dłużyła się niemiłosiernie, ale czułem się dobrze, że Cal nie próbuje jakoś poprawić mi humoru. Lucas jest jedną z najbardziej dobrych osób, które znam. Przecież on nigdy nikomu nie życzył źle. Stara się być dla każdego miły i pomocny. To jakaś wielka niesprawiedliwość, że coś takiego musiało się przytrafić akurat jemu. 
            Zatrzymałem się na parkingu pod szpitalem. Ostatnimi czasy zbyt często tu bywam i mam wrażenie, że grobowy nastrój tego miejsca zaczyna mi się udzielać. 
            Wyszedłem z samochodu i zamykając go, powoli zacząłem iść za Calumem. Bałem się, że usłyszę najgorsze, że Diego powie, że to moja wina, że nic nie zrobiłem. Czułem dreszcze, przechodzące przez moje ciało. 
            Znalezienie Samandio nie było trudne. Siedział w recepcji ze zwiększoną głową, oczekując naszego przyjazdu. Usiadłem po prawej stronie chłopaka i klepnąłem go w plecy. 
            - Wiadomo coś? - odezwałem się jak pierwszy. 
Diego podniósł głowę i popatrzył na mnie nieprzytomnie. Miał przekrwione oczy, jego dłonie drżały, a cały jego urok podrywacza pękł jak bańka mydlana. Diego w takim wydaniu wygląda jak wrak człowieka. Jakby z jego bratem stało się coś złego. 
            - Otrucie - szepnął - Ten psychol go otruł. 
Chwilę mi zajęło zanim zrozumiałem jego słowa. Spojrzałem na Caluma, który wyglądał na przerażonego tą wiadomością. Wiedzieliśmy, że w końcu, któryś z bliźniaków padnie jego ofiarą, a ja i Naomi wiedzieliśmy o tym najlepiej. Nie przejąłem się tym zbyt zachwycony swoją relacją z Farell. Ani ja, ani reszta. Myśleliśmy, że grożenie bliźniakom skończyło się na nieudanym wybuchu w pizzerii, ale jak zwykle się pomyliliśmy. 
            - Co z nim? - zapytał szeptem Calum, ściskając ramie Diego. 
            - Płukanie żołądka i jakieś pomniejsze zabiegi. Nie wiem, stary. Ojciec wariuje pod salą operacyjną, bo nikt nic mu nie chce powiedzieć, a tym bardziej mi. 
            Głos Diego był coraz głośniejszy i tym samym drżący. Zerwał się na równe nogi i zaczął nerwowo rozglądać dookoła. Wyglądał jak małe dziecko, które zaraz miało się rozpłakać. Wstałem i chwyciłem go za ramiona. Wiem, że chciał uciec, bo to najlepszy sposób na pozbycie się problemów. 
            - Uspokuj się – powiedziałem, lekko nim potrząsając. 
Popatrzył mi w oczy, chcąc wyczytać coś z mojej twarzy.  
            - Nie możemy o tym powiedzieć Naomi. Lucas nie chciałby, żeby ona się martwiła.
Nie zrozumiałem, o co mu chodzi, ale po nie potrzebowałem wiele czasu, żeby połączyć ze sobą fakty. Jej ojciec znowu zaatakował, aby ją zniszczyć psychicznie.  
            - Wiem - szepnąłem - Poczucie winy ją zabije.

 ___________________________________________________
Witam wszystkich!
Do końca zostało 6 rozdziałów i epilog. 
Szczerze? 
Cieszę się z tego powodu, bo mam wrażenie, że coraz bardziej niszczę to opowiadanie.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek napisała coś tak kiepskiego jak ten rozdział.
Szedł mi opornie i nie miałam na niego pomysłu, więc wyszedł jak wyszedł...
Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, bo obiecuję poprawę przy ostatnich rozdziałach!
Chyba po prostu muszę przetrwać tę chwilę beznadziejności...

Komentujcie, bo jest to dla mnie duża motywacja, której ostatni mi zabrakło...

Zapraszam do zakładki "Survive even the end of the world", gdzie znajdziecie linka do mojego drugiego bloga.

Życzę miłego tygodnia i trzymajcie kciuki, żeby kolejny rozdział był lepszy!

5 komentarzy:

  1. Wcale nie psujesz tego opowiadania! Jak tak wyglądają twoje złe rozdziały to ja wolę nie myśleć o swoich. xd Biedny Lucas...:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super z resztą jak wszystkie <3 z wyczekiwaniem czekam nn XD I życzę weny :*
    /A

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju wreszcie są razem *.*
    Ratuj Lucasa!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedna Naomi - Beznadziejny tatuś.
    Są razem <3
    Dasz radę ;)
    Czekam nn.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń