Naomi
Rozsadzało mnie od środka. Nie wiem czy to żal, gniew, smutek. Zabójca moich
rodziców jest moim biologicznym ojcem, ale dla mnie jest tylko potworem. Jeżeli
naprawdę kochałby moją mamę nie zrobiłby jej tego, a mi, swojej córce, nie
niszczyłby życia i nie groziłby śmiercią. To psychopata, a nie ojciec.
Jedyną cudowną wieścią tego dnia jest to, że mam brata. Starszego o kilka lata,
ale mam go, co oznacza, że nie zostałam sama. Odnajdę go po tym wszystkim i
opowiem mu całą historię. Będziemy małą rodziną, ale razem będziemy czuć, że
mamy siebie.
Rzuciłam się na łóżko, wciskając twarz między poduszki.
- Gorzej już być nie może.
- No nie wiem.
Podniosłam się i moje spojrzenie spotkało
zielone oczy, które zazwyczaj tak chłodne błyszczały z radości.
- David... - szepnęłam.
Chłopak podszedł do mnie i przytulił. Znów
czułam się bezpiecznie, a rozrywające mnie uczucia uleciały. Brakowało mi go i
to bardzo. Jest tą rozsądną i spokojną częścią mnie. Zachowałam się dziecinnie
względem niego, a on powiedział mi to czego reszta się bała. Prawdę, która
bolała, ale była prawdą.
- Skarbie, przepraszam cię za wszystko, co powiedziałem – zaczął, mocniej
przyciskając mnie do siebie - I przykro mi z powodu Emily. Żałuję, że mnie tam
nie było.
Westchnęłam, dając upust uczuciom, które
na nowo zaczęły się we zbierać.
- David, ty miałeś rację. Muszę ruszyć do przodu, ale cholernie się tego boję,
nie mając przy boku rodziców.
Chłopak odsunął się ode mnie i popatrzył mi w oczy. Były pełne troski i
przyjacielskiej miłości. Nic się nie zmieniło pomiędzy nami pomimo tamtej
sprzeczki. On jest dalej tym Davidem, który ciągle się o mnie boi jakbym była z
porcelany, a ja kocham go za to, że po prostu jest. Dzięki niemu wiedziałam, że
nie jestem sama i poradzę sobie z każdą przeszkodą na swojej drodze.
- Mam ci dużo do powiedzenia - mruknęłam, a David popatrzył na mnie z wysoko
uniesionymi brwiami.
Usiadłam przed nim ze skrzyżowanymi nogami. Brunet postąpił tak samo. Wiedział,
że czeka nas poważna rozmowa. Wróciłam do pogrzebu babci, opowiadając mu o
całym jego przebiegu, pozwalając, aby smutek wrócił. Powiedziałam mu o moim
tacie, który okazał się nim nie być, czując się oszukaną. Złość pojawiła się
przy mówieniu o moim prawdziwym ojcu, zabójcy. Rozczarowanie było słyszalne w
moim głosie, gdy opowiadałam o zachowaniu mojej mamy, ale była też radość,
która pojawiła się, gdy mówiłam mu, że mam brata. Na koniec zaczęłam się śmiać
bez powodu. David popatrzył na mnie zdenerwowany.
- Coś się stało? - zapytał zaniepokojony.
- Zawsze śmiejemy się z rzeczy, które nas przerażają – powiedziałam,
momentalnie milknąc - Tyle tego jest aż się boję, że eksploduję. To mnie po
prostu przeraża.
- Ty, Naomi Farell, wypowiedziałaś takie słowa? - zapytał z prychnięciem - Ty
się nie poddajesz. Nigdy. Zawsze robiłaś, co chciałaś i jak chciałaś, nie
zwracając uwagi na konsekwencje swoich idiotycznych czynów.
Przechyliłam lekko głowę i przejrzałam się
Davidowi. Nie żartował. Wszystko zaczęło mnie swędzieć od tego, co powiedział.
Czułam się jakby wypowiedział kłamstwo, bo dawna Naomi to już nie ja. Bardziej
uważam za słowa, a moja pewność siebie ulatuje za każdym razem, gdy spotykam
się z jakimś niebezpieczeństwem.
- Dzięki za miłe słowa -
uśmiechnęłam się sztucznie do niego - Co powiesz na kawę?
- Jasne. Idź się ogarnąć.
Wstałam z miejsca i wbiegłam po
schodach na piętro. Weszłam do pokoju i spojrzałam na swoje rzeczy, które
leżały na środku pokoju po tym jak Calum przywiózł je rano i zignorował moje
prośby, aby schował je do szafy. Wyłowiłam wzrokiem swoją czarną sukienkę w
drobne kwiatki i już wiedziałam w co się ubiorę. Złapałam sukienkę i przeszłam
do łazienki. Odpuszczając sobie jakikolwiek makijaż, umyłam zęby i rozczesałam
włosy, które związałam w luźnego warkocza. Wróciłam na dół, a David pokręcił
głową. Popatrzyłam na niego zdziwiona.
- Czy ty nigdy nie nauczysz się robić
warkocza? – zapytał, podchodząc do mnie.
Rozpuścił mi włosy i na nowo zaplótł w jak
sądzę idealną fryzurę.
- Teraz jest dobrze. Możemy iść -
powiedział z uśmiechem.
Założyłam baleriny i wyszłam razem z
przyjacielem z domu. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na chodnik. Ani
śladu samochodu Davida.
- Przyszedłeś na piechotę? - zapytałam
- Z "Delizioso" tu jest kawał drogi.
- Mam dziś wolne, a z domu do ciebie
muszę przejść tylko trzy ulice.
Westchnęłam. Czeka nas długa droga do
centrum.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak ja uwielbiam wychodzić na spacery
w taki upały. Kocham Sydney, ale tutejszy klimat daje się we znaki nawet osobom,
które mieszkają tu od urodzenia i powinny się przyzwyczaić do tego gorąca.
- Zmieniam zdanie – powiedziałam,
widząc niedaleko nas małą budkę - Chodźmy na lody.
- Popieram - mruknął David, ocierając
czoło.
Szybkim krokiem pokonaliśmy odległość,
stając przed kolorową przyczepą. Przebiegłam wzrokiem przez wszystkie dostępne
smaki, aż natrafiłam na ten jedyny.
- Trzy gałki cytrynowych na koszt tego
pana - przekazałam starszej paniz stojącej za kasą - To ty tu zarabiasz -
dodałam szybko, widząc pochmurną minę Davida.
Brunet przewrócił oczami i sam zamówił
dokładnie to samo, co ja. Powoli oddalaliśmy się od budki. Teraz wydawać by się
mogło, że upał zmalał za sprawką lodów. Szliśmy w ciszy ulicami przedmieść
Sydney, które były puste pomimo faktu, że zbliża się godzina powrotów do domu z
pracy. David cały czas się uśmiechał, lecz ja nie mogłam sobie na to pozwolić.
- Co ty taka spięta? - zapytał nagle.
- Mam złe przeczucia - mruknęłam.
Brunet popatrzył na mnie zmartwiony.
- Jak z Luke'iem? - zaczął rozmowę,
ale niestety wybrał zły temat.
- Pocałowaliśmy się, a później
powiedziałam mu, że dla mnie to nic nie znaczy i chciałam tylko sprawdzić jak
całuje.
David zareagował podobnie jak Isabell i
Lucas. Powstrzymywał wybuch śmiechu, czekając, aż powiem, że to żart. Widząc,
że jednak nie kłamię, zmarszczył brwi i przyjrzał mi się uważnie.
- Dlaczego? - wykrztusił jedynie.
- Nick - szepnęłam.
Brunet momentalnie się spiął. On jeden
z niewielu rozumie, dlaczego, aż tak to przeżywam. Nawet Izzy tak do końca tego
nie rozumie. To do Davida zadzwoniłam, gdy Nick mnie pobił pod wpływem
narkotyków. To on po mnie przyjechał i to on mnie zawiózł do szpitala na
zaszywanie łuku brwiowego. Cały czas był przy mnie i starał się pocieszyć.
Później mogłam sobie wzdychać do
Lucasa i Diego, ale nigdy nie pozwoliłabym, żeby pomiędzy nami było coś więcej
niż przyjaźń.
- Pomimo, że nie przepadam za Luke'iem
to powinnaś dać mu szansę - mruknął w końcu.
Popatrzyłam na niego zdziwiona. David
nigdy czegoś takiego nie powiedział. Mój jeden jedyny chłopak, którego lubił to
Nick i zawiódł się na nim tak samo jak ja.
- Próbowałam z nim porozmawiać, ale on
mnie ignoruje - westchnęłam.
- Daj mu czas żeby ochłonął.
Ale ile mu tego czasu potrzeba? Nie chcę,
żeby pomiędzy mną, a Luke'iem było tak cicho i niezręcznie. Lubiłam, gdy mnie
przytulał i brał za rękę żeby pocieszyć. Brakuje mi tego...
Nagle zza rogu wyjechał czarny
samochód, który zapadł mi głęboko w pamięć. Stanęłam w miejscu i patrzyłam jak
auto jedzie w naszą stronę.
- Naomi, co...
Nie dokończył, bo w tym momencie koło nas
z otwartą szybką przejechał samochód. Usłyszałam huk, a następnie Davida, który
zdziwiony patrzy na swoją koszulę. Na brzuchu wykwitła czerwona plama i chłopak
upadł.
- David! - krzyknęłam.
- Pogotowie - wysapał.
Drżącymi dłońmi wyciągnęłam telefon i
wybrałam numer. Szybko przekazałam wszelkie informacje i po otrzymaniu
instrukcji, rozłączyłam się.
- Musze uciskać ci ranę - powiedziałam
przestraszona, nie mając zielonego pojęcia jak to robić, bo widziałam to tylko
filmach.
- Obie dłonie połóż mi na brzuchu i
się na nich oprzyj – szepnął, widząc moją dezorientację.
Jęknął z bólu, gdy wykonałam jego
polecenie. Koszulka zabarwiała się nadal, ale za to wolniej.
- David, nie możesz mnie zostawić
- szepnęłam, czując w gardle dławiącą gulę - To moja wina. Przepraszam.
- Fajnego masz tatę.
- Jak chcesz to możesz go sobie wziąć
- warknęłam.
Zapach krwi przyprawiał mnie o
mdłości, a jej widok o zawroty głowy. Tyle krwi i to mojego przyjaciela,
postrzelonego przez mojego ojca. Oddech Davida stawał się coraz szybszy i
płytszy. Zaczął kasłać, a na jego ustach zobaczyłam krew Czerwona lampa, która
zapaliła się w mojej głowie oznaczała, że za chwilę zacznę jeszcze bardziej
panikować. To on jest studentem medycyny i to na powinien ratować mnie, a nie
ja jego. David zawsze wiedział, co robić w takich sytuacjach, bo ja zawsze
panikowałam i próbowałam uciekać. Teraz muszę być silna dla Davida, który ledwo
kontaktuje, ale nie mogę go zostawić.
Przełamałam w sobie chęć
odsunięcia się od chłopaka i zaczęcia szlochać, i mocniej naparłam na ranę, co
spotkało się z jęknięciem z bólu mojego przyjaciela. Wzięłam głęboki oddech,
ale zapach krwi dusił mnie. Zaczęłam brać krótkie wdechy, chcąc zdobyć jak
najwięcej tlenu bez wdychania metalicznego zapachu czerwonej cieczy.
- Przejmujemy go - lekkie klepnięcie w
ramię i silne ramiona odciągnęły mnie do tyłu.
- David! - krzyknęłam i próbowałam z
powrotem dostać się do przyjaciela, który został otoczony przez grupę
ratowników.
- Spokojnie, zajmiemy się nim -
usłyszałam nad sobą głęboki męski głos - Jesteś kimś z rodziny?
Pokiwałam głową, chociaż wiedziałam, że to
kłamstwo i nie odwracając wzroku od Davida, który na noszach został
przetransportowany do karetki.
- Chodź.
Nie mogłam wstać. Nogi miałam jak z
waty i odmawiały mi posłuszeństwa przy każdym kroku. Mężczyzna zauważył, że nie
dam rady dotrzeć do pojazdu i podtrzymując mnie po łokciem, pomógł dojść, a
następnie wsiąść do karetki. Usiadłam jak najbliżej głowy przyjaciela, nie
przejmując się, że mogę przeszkadzać ratownikom. Wzięłam jego dziwnie zimną
dłoń i mocno ścisnęłam jakby to mogło go uratować. Chciałam po prostu żeby
wiedział, że jestem przy nim tak jak on zawsze przy mnie. Słyszałam pikanie
urządzeń monitorujących jego czynności życiowe i rozmowy innych, ale to nie
było ważne. Cała moja uwaga była skupiona na zamkniętych oczach Davida. Niech
one się otworzą. O nic więcej nie proszę.
- Wysiadamy.
Zostałam pociągnięta do tyłu, ale
nadal nie puściłam dłoni przyjaciela. Chyba bardziej ja potrzebowałam czuć jego
niż on mnie. Wysiadłam z karetki, nie potykając się pomimo, że nie patrzyłam
pod nogi. Szybkim krokiem szłam koło noszy, gdy wchodziliśmy do szpitala.
Zostałam brutalnie oderwana od przyjaciela dopiero przy szklanych,
dwuskrzydłowych drzwiach. Blok operacyjny B. Zrobiło mi się gorąco.
- Musisz mi powiedzieć, co się stało -
powiedział ten sam mężczyzna, co wcześniej, prowadząc mnie w stronę krzeseł.
Usiadłam powoli nie chcąc tracić z widoku
drzwi do sali operacyjnej.
- Byliśmy na lodach - zaczęłam -
Wracaliśmy do mnie do domu i nagle zza zakrętu wyjechał samochód, z którego
ktoś strzelił do Davida.
- To wszystko? - zapytał ratownik.
- Czy on przeżyje?
Spojrzałam na mężczyznę, który wyglądał na
lekko zirytowanego brakiem odpowiedzi na swoje pytanie. Zignorowałam jego wyraz
twarzy i zaczęłam wiwercić swoim wzrokiem dziurę w jego oczach. Ratownik
poprawił się na krześle i odchrząknął.
- Zapewne tak, ale utracił dużo krwi -
powiedział jakby życie mojego przyjaciela nie było zagrożone - Muszę zadzwonić
do waszych rodziców.
- Moi nie żyją, a rodzice Davida
pewnie nawet się tym nie przejmą - mruknęłam.
Mężczyzna popatrzył na mnie jakbym była
obłąkana.
- Poczekaj tutaj - rzucił i oddalił
się szybkim krokiem.
Wyciągnęłam telefon z małej kieszonki
wszytej w sukienkę i wybrałam numer, który pomimo wszystko miałam obowiązek
mieć zapisany. Przyłożyłam telefon do twarzy. Nie musiała długo czekać, aby
usłyszeć głos kobiety, której tak bardzo nienawidzę.
- Naomi, kochana, nie wiem gdzie jest
David...
- Ale ja wiem - przerwałam jej
warknięciem - Twój syn jest na sali operacyjnej po tym jak został postrzelony.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Nienawidzę rodziców Davida. Nie
obchodzi ich, co się dzieje z ich synem, bo są zbyt zatraceni w swojej pracy.
Czas mają tylko w święta Bożego Narodzenia i wtedy David jest najszczęśliwszą
osobą na świecie. Rozmawia z rodzicami i opowiada im cały rok w skrócie, a oni
są naprawdę tym zainteresowani, ale po Nowym Roku wszystko wraca do normalności
i oni znów go olewają. David nauczył się z tym żyć dzięki moim rodzicom, którzy
tak naprawdę nauczyli go wszystkiego.
- Będę za jakieś pół godziny tylko
zadzwonię do Dereka.
- Dziękuję Beth - szepnęłam zaskoczona jej
odpowiedzią i usłyszałam pikanie zakończonego połączenia.
Czy coś się zmieniło pomiędzy Davidem,
a jego rodzicami? Nie są już tak obojętni. Pamiętam jak w piątej klasie mój
przyjaciel złamał nogę, a Beth powiedziała jedynie, że zadzwoni później. Coś
się musiało stać pomiędzy nimi, ale David mi o tym nic nie powiedział.
Wystukałam szybko na telefonie smsy, nadal
myśląc nad tym, co powiedziała matka Davida.
Do Izzy, Bliźniak 1, Bliźniak 2:
David został postrzelony. Jestem w
szpitalu niedaleko centrum.
Odpowiedzi były natychmiastowe.
Od Izzy:
My też jesteśmy. Wychodziliśmy wszyscy od
Michaela i ktoś postrzelił Ashtona. Zobaczymy się w rejestracji.
Od Bliźniak 1:
Rozwalono nam szyby w pizzerii jakąś
godzinę temu. Ktoś strzelał, ale nikomu nic nie jest. Spisujemy teraz protokół.
Poderwałam się z miejsca i pomimo
wyraźnego polecenia ratownika, że mam zaczekać, zaczęłam biec w stronę wejścia.
Ludzie krzyczeli na mnie, ale ignorowałam ich. Już z daleka dostrzegłam zielone
włosy Michaela, a po chwili także drobną brunetkę przyciśniętą do jego boku.
Stanęłam przed nimi i popatrzyłam na obydwojga.
- Jak z Davidem? - zapytała Isabell,
ściskając dłoń Mikey'ego.
- Beth przyjedzie - szepnęłam, a
brunetka popatrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami.
Ona też wiedziała jakie są relacje naszego
przyjaciela z rodzicami i moje słowa musiały wywołać szok u niej.
- Żartujesz? - wykrztusiła z siebie.
- Kim jest Beth? - spytał zaskoczony
Michael, patrząc to na Izzy to na mnie.
- Matka Davida, która zainteresowała
się swoim synem i przyjedzie do szpitala - odparłam - Co z Ashtonem?
- Dostał w udo i nadal jest na operacji -
powiedziała Isabell, zerkając przez ramię za siebie.
To niemożliwe żeby mój "ojciec"
zaatakował nas wszystkich w tym samym czasie. Musiałby się sklonować żeby mu
się to udało.
- Kiedy Ash został postrzelony?
- Jakieś pół godziny temu - powiedział
Michael i popatrzył na mnie.
Najpierw byli bliźniacy, później Izzy i
chłopaki, a na końcu ja z Davidem. Skąd do wiedział, gdzie, kto jest?
- Cholera jasna - wsunęłam dłoń we włosy i ją zacisnęłam.
Pustym wzrokiem, błądziłam po podłodze i
chodziłam w kółko. Każdy z nas jest idiotą, a ja największym ze wszystkich. To
może być jedyne wytłumaczenie na to, co się stało.
- Naomi? - zapytała Isabell - Wszystko ok?
_____________________________________________________________________________________________
Przepraszam za opóźnienie (znowu)!
Nie miałam dostępu do internetu przez
weekend (znowu) i nie mogłam dodać rozdziału.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie i pomimo
wszystko post Wam się spodoba.
Zapraszam na mojego drugiego BLOGA.
Do zobaczenia w piątek (na pewno)!
Super, masakra ten gość jest chory prubóje pozabijać wszystkich którzy są bliskimi Naomi masakra, czekam na kolejny rozdział i na dalsze losy
OdpowiedzUsuńOmg !! Jeju ja juz chce następny !!! Piszesz cudownie ;)
OdpowiedzUsuńWidzę że się rozkręcasz :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ;)
Czekam na następny.
Pozdrawiam i życzę dostępu do Internetu :D <3
Czekam na next :-D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Ale czekaj...to by oznaczało, że za tym wszystkim nie stoi jedna osoba tylko więcej. No chyba, że ten ojciec kogoś wynajął, ale coś mi nie pasuje. Wydaje mi się, że to jednak nie jest on. To zdaje się jakby za łatwe, mimo że czasami właśnie takie rzeczy są prawdą. :)))
OdpowiedzUsuńświetny rozdział! gratuluję!
OdpowiedzUsuńmasz talent :)
czekam na kolejny i zapraszam do siebie:)
http://art-of-killing.blogspot.com/
Jejku, jejku, JEJKU! *.*
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest cudowny! *O*
Tyle się teraz dzieje... Mam nadzieje, że wszyscy wyjdą z tego cało :(
Ugh... Kim jest ten wariat? Albo więcej wariatów? (Już nie wiem czy to jedna osoba, czy może więcej?)
Poza tym Naomi i Luke powinni ze sobą w końcu porozmawiać. Tak strasznie szkoda mi ich obydwojgu! Ale rozumiem ją. Boi się, że znowu zostanie skrzywdzona :(
Oby Davidowi nic nie było. Lubię go i to bardzo! Tak samo Ashtona.
Kurde i teraz znowu trzeba czekać na kolejny rozdział... Nieeeeeeee! Nie wytrzymam no :(